Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 5 grudnia 2012

70. If you asked me to stay, I'd walk away, I don't need you anymore

Jared:

Wrzesień 1991 r:

         - Szkoda, że nie możesz jechać z nami - rzuciłem, gasząc papierosa w leżącej na szafce nocnej popielniczce.
- Ja też żałuję, bo na ostatnim festiwalu było bardzo fajnie. Szczególnie podczas występu AC/DC.
W tym momencie oboje głośno się zaśmialiśmy. Gdy zespół grał You shook me all night long, my kochaliśmy się na tylnym siedzeniu samochodu Maxa.
- To było genialne. - Mary przygryzła dolną wargę i przykryła się kołdrą.
- Nie - mruknąłem i zdjąłem okrycie z jej nagiego ciała. - Wiesz, że lubię na nie patrzeć.
- Na moje pryszcze?
- Pryszcze? Chyba sobie żartujesz. To dwie cudowne piersi, najcudowniejsze na świecie. - Oderwałem się od miękkiego materaca i musnąłem wargami prawy sutek swojej dziewczyny. Jak zwykle w takiej chwili, cichutko zachichotała i zatopiła palce w moich włosach.
- Tak sobie to przypominam i wiesz co?
- Co? - spytałem, odsuwając język od sterczącej brodawki.
- Jesteśmy jacyś niewyżyci i kochaliśmy się już chyba we wszystkich możliwych miejscach, na wszystkie możliwe sposoby.
- Co do niewyżycia i miejsc, to się zgodzę.
- A sposoby? - Mary rzuciła mi pytające spojrzenie, po czym, ku mojemu niezadowoleniu, zmieniła pozycję, kładąc się na brzuchu, odcinając mnie tym samym od swojego biustu. 
- No wiesz, nigdy nie pozwoliłaś mi... no że tak to powiem... - moje palce dotknęły jej pleców i zaczęły schodzić w dół - wejść tylnym wejściem.
- A co, frontowe ci nie odpowiada? - Uniosła wymownie brwi i wydęła nieznacznie wargi.
- Odpowiada i to bardzo, ale skoro jesteśmy tak otwarci, powinniśmy próbować wszystkiego, nie uważasz? - Mój palec wskazujący wsunął się między jej pośladki, na co ta drgnęła i odsunęła na bok.
- Ale nie tego.
- No, ale dlaczego? - Zabrałem od niej dłonie i splotłem je ze sobą, podpierając nimi brodę.
- Bo nie.
- Przecież przy użyciu odpowiednich środków, to nic nie boli, jest nawet bardzo przyjemne.
- Ale ja mam uraz.
- Uraz? - Tym razem to ja spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Tak, uraz. Jak miałam jedenaście lat, podsłuchałam rozmowę ojca i jego kolegów. Opowiadali wtedy o więźniu, który był dziwką drugiego. Tamten był naprawdę hojnie wyposażony i po jakimś czasie ten pierwszy był już tak rozjechany, że wysiadły mu zwieracze i w ogóle miał jakieś tam problemy zdrowotne przez to. Już wtedy powiedziałam sobie, że nigdy w życiu nie dam żadnemu mężczyźnie pozwolenia na seks analny - wyjaśniła mi z niezwykle poważną miną.
- Całkowicie cię rozumiem, ale po jednym razie nie stanie ci się żadna krzywda.
- Czemu aż tak bardzo ci na tym zależy, co?
- Po prostu chcę wszystkiego spróbować. - Posłałem jej oczywiste spojrzenie i dotknąłem karku.
- Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - spytałem ożywiony.
- Pójdziemy do seks shopu, kupimy dildo, które będzie pasowało rozmiarem do twojego penisa i najpierw ty zobaczysz, jak to jest.
- Chyba żartujesz. - Zacząłem się śmiać, jednak przestałem, gdy z twarzy King wyczytałem, że mówiła to na poważnie. - Ty tak na serio?
- Pewnie, że na serio. Skoro chcesz spróbować wszystkiego, to dlaczego nie tego?
- Bo jestem facetem?
- No i? - Jej brwi się uniosły, a górne jedynki zacisnęły na dolnej wardze.
- Wsadzanie czegoś do tyłka jest dla mnie upokarzające.
- No, a dla mnie to niby nie? Jestem kobietą, mam pochwę i to tam mogę przyjmować pana Wacusia, jeśli to dla ciebie za mało, to bardzo mi przykro, ale na nic innego nie masz co liczyć. Tylne wejście jest zamknięte na milion spustów.
- Wygrałaś. - Uniosłem dłonie w geście poddania i położyłem się na plecach.
- Ja zawsze wygrywam, kotku. - Szeroko się uśmiechnęła, po czym musnęła moje usta wargami. - Ale nie jesteś zły, co?
- Jakoś to przeżyję.
- Super. - Mary wyciągnęła dłoń i chwyciła paczkę papierosów. Nad naszym łóżkiem uniósł się obłok dymu tytoniowego i automatycznie zanurzyłem twarz w jej włosach, by poczuć też wanilię. Zauważywszy ten gest, King tylko się zaśmiała.
- Lubię to połączenie.
- Ja nie widzę w nim nic specjalnego. - Blade policzki zapadły się pod wpływem mocnego zaciągnięcia, a klatka piersiowa uniosła. Nawet podczas palenia papierosa wyglądała jak ósmy cud świata. - Jejku, jak to kocham! Pogłoś! - niemal pisnęła, gdy z radia wypłynęły pierwsze dźwięki Stairway to heaven. Dym nieco chaotycznie wypłynął z jej ust, a oczy zwiększyły swój rozmiar. Uśmiechnąłem się i wstałem z łóżka, kierując się do półki, na której stał magnetofon. Zwiększyłem głośność i z powrotem położyłem się obok swojej dziewczyny, której powieki były przymknięte, a stopy poruszały się w spokojnym rytmie.
- To zdecydowanie najpiękniejsza piosenka na świecie - mruknęła, nie otwierając oczu.
- Tak, też ją lubię.
- Wiesz, zawsze, kiedy ją słyszę, przypomina mi się pewna historia. - Mary zgasiła spalonego jedynie do połowy papierosa i wbiła we mnie wzrok.
- Historia?
- Kiedy Lily miała cztery latka, zapytałam jej, co by chciała dostać na urodziny. Wiesz, co mi wtedy odpowiedziała?
- Co? - Zgarnąłem włosy z jej twarzy, patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Schody do nieba, na które mogłaby wejść i spotkać mamę. Rozpłakałam się wtedy jak małe dziecko. - W jej błękitnych oczach zaszkliły się łzy, jednak kąciki ust były uniesione.
- Nie dziwię ci się.
- Sama czasami marzyłam o takich schodach, mimo iż wiedziałam, że to najgłupsza rzecz, jakiej można pragnąć.
- Gdyby to było możliwe, to bym ci je kupił, to znaczy wam. Tobie i Lily. - Uśmiechnąłem się i przesunąłem palec wskazujący po brodzie King.
- Kochany jesteś, naprawdę. I musisz, po prostu musisz zostać kiedyś moim mężem, czy ci się to podoba, czy nie. - Po tych słowach Mary podniosła się i usiadła na mnie okrakiem. W jednej chwili jej ciepłe krocze oplotło mojego penisa. Zamknąłem oczy, rozkoszując się ciałem swojej partnerki i wypełniającymi pokój dźwiękami. 

Mary i muzyka, niczego więcej nie było mi trzeba do absolutnej pełni szczęścia. 




***




        - Dobra, słońce, ja już idę, bo znowu się spóźnię. - Mary chwyciła wiszącą na krześle bluzę, a ja oderwałam głowę od poduszki. - Wpadniesz do baru przed wyjazdem?
- Nie zdążę. Próba się kończy i zaraz mamy autobus.
- No to do zobaczenia za dwa dni. - Blondynka pochyliła się nade mną i złożyła czuły pocałunek na moich ustach. Odwzajemniłem go i chwyciłem jej dłoń, ciągnąć w swoją stronę.
- Jerry, co ty wyrabiasz?! - Zachichotała, gdy jej ciało przywarło do materaca.
- Zatrzymuję cię.
- Ale ja muszę iść.
- Nie musisz. Stevie nie będzie zły, jak się trochę spóźnisz. - Moje wargi przylgnęły do jej pachnącej zmysłowymi perfumami szyi, a dłonie zawędrowały pod białą bluzkę.
- Jared, naprawdę bym chciała, ale muszę iść.
Ściągnąłem brwi i wydąłem dolną wargę.
- No nie patrz tak na mnie. Przysięgam, że jak wrócisz, to będę już leżeć naga w łóżku i będziesz mógł robić ze mną, co tylko będziesz chciał.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - Posłała mi szeroki uśmiech, czule pocałowała, a ja bardzo niechętnie pozwoliłem jej wstać.
- Trzymam cię za słowo, King.
- Ja cię będę trzymać za co innego, Leto. - Przygryzła dolną wargę i puściła mi oczko. 

Boże, jak ja kochałem tę dziewczynę...  





***



        - Masz bilety? - zwróciłem się do brata, gdy stanąłem na pierwszym stopniu schodków prowadzących do autobusu kierującego się do Seattle.
- Mam. - Shannon zanurzył dłoń w kieszeni, po czym wyciągnął z niej dwie wejściówki na teren ostatniego w tym sezonie festiwalu muzycznego. W minionym roku, zgodnie z planem, udało nam się zaliczyć wszystkie najważniejsze. 

Kiedy stałem pod tymi wszystkimi scenami, słuchałem tych wszystkich zespołów, pragnienie bycia na ich miejscu rosło do takich rozmiarów, że aż zacząłem wierzyć, że to wszystko jest możliwe. Zamykałem oczy i widziałem siebie przy mikrofonie. Zza pleców dochodził mnie wybijany przez mojego brata rytm, a przede mną rozciągało się morze krzyczących, skandujących nasze imiona ludzi. Dosłownie słyszałem te piski i widziałem falujące dłonie. Ta wizja była tak dokładna, że zdawała mi się być przebłyskiem mojej przyszłości. Może i taka postawa była głupia, ale szczerze wierzyłem w to, że tak właśnie będzie wyglądało moje życie. Wierzyłem, że naprawdę zostanę muzykiem i za kilka lat nie będę na takich festiwalach fanem tylko gwiazdą. Nie wyobrażałem już sobie żadnej innej wersji swojej przyszłości. Swojej, Shannona i Mary. 
Tak, King była nieodłączną częścią moich planów. Nieważne czy będę wielką gwiazdą, czy bezrobotnym ćpunem, nie było opcji, by jej przy mnie nie było. Czasami wieczorami leżeliśmy w łóżku i rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało nasze życie. Ja będę gwiazdą rocka, a Mary moją asystentką i przede wszystkim żoną. Będę ją zabierał na wszystkie branżowe imprezy i wielkie gale, by chwalić się światu, jak piękną kobietę mam u swego boku.
- Halo, ziemia do Jareda, rusz się.
Poczułem lekkie szturchnięcie i dopiero wtedy zorientowałem się, że stałem na samym wejściu autokaru, a za mną czekali zniecierpliwieni ludzie. Tak to bywa, gdy człowieka złapie nagłe zamyślenie. Otrząsnąłem się i zrobiłem krok do przodu, odblokowując tym powstały korek.
- Pieniądze też masz? - znów zwróciłem się do Shanna i zająłem miejsce przy oknie.
- Mam. Szkoda, że to już ostatni taki wypad.
- Przed nami jeszcze wiele lat pełnych festiwali. - Uśmiechnąłem się i rozprostowałem nogi.
- No wiesz, nie wiem, czy za rok będę mógł sobie na to pozwolić.
- Niby dlaczego nie?
- A nie będziesz się śmiał? - Shannon spojrzał na mnie ze śmiertelną powagą wymalowaną na pokrytej letnią opalenizną twarzy. Niemal cały sierpień spędził z Cassie i jej rodzicami na Hawajach, czego obrzydliwie mu zazdrościłem.
- Nie będę.
- Obiecujesz?
- No obiecuję, mów żesz. - Rzuciłem mu zniecierpliwione spojrzenie i splotłem ze sobą dłonie.
- Idę na studia.
- Super. I niby dlaczego miałoby mnie to rozśmieszyć?
- No bo przecież tyle razy mówiłem, że nie będę studiował, nie wejdę w krąg pieprzonych wykształciuchów, będę wolnym duchem i nie będę płacił za edukację.
- Tylko krowa nie zmienia poglądów - rzuciłem i posłałem bratu delikatny uśmiech. - No i co chcesz studiować?
- Coś związanego z fotografią. Przez ten miesiąc dużo rozmawiałem z ojcem Cassie, to naprawdę perspektywiczne zajęcie. On skończył takie studia i teraz jeździ po całym świecie, zarabia naprawdę dużo kasy, robiąc to, co najbardziej kocha.
- No, a od kiedy ty kochasz fotografię?
- Od pół roku. Naprawdę nieźle się w to wkręciłem, choć i tak nadal wolę perkusję, ale z gry na bębnach raczej nie wyżyję - odpowiedział i oparł głowę o dosyć twardy zagłówek.
- Jak nie? Przecież wiesz, ile zarabiają gwiazdy rocka.
- Wiem, Jared, ale nie oszukujmy się, żeby zostać dobrze zarabiającym rockmanem, trzeba mieć kurewskiego farta, a wiesz, jak to z tym fartem bywa. Można na niego liczyć, ale zawsze trzeba mieć plan B.
- Ja go nie mam.
- To lepiej nad tym pomyśl. Zastanów się, co oprócz grania i śpiewania sprawia ci największą przyjemność, sprawdź, czy możesz się kształcić w tym kierunku i pójdź na studia.
- Pieprzysz jak potłuczony, wiesz?
- Wiem, ale to jeszcze nie wszystko.
- Już się boję. - Zanurzyłem dłoń w kieszeni, wyciągnąłem z niej gumę do żucia i znów skupiłem uwagę na starszym bracie.
- Studiować zamierzam w Seattle, więc chcę tam kupić mieszkanie i wprowadzić się do niego z Cassie. No w ogóle to bardzo poważnie myślimy o ślubie.
W tym momencie otworzyłem szeroko oczy i z całego tego szoku wyplułem gumę na siedzenie przede mną.
- Ślub? Czy ja dobrze słyszę? Ty, Shannon Leto, największy jebaka jakiego znam chce się żenić?!
- Ciszej - syknął, rozglądając się dookoła. - Nie jestem żadnym jebaką.
- Pozwolisz, że pominę to milczeniem.
- No dobra, może i lubię seks i swojego czasu nie hamowałem swojego popędu, ale od kiedy jestem z Cass, nie zwracam uwagi na inne dziewczyny. Ona daje mi wszystko, czego mi trzeba, jak badziewnie to nie zabrzmi, kocham ją i chcę z nią być tak na poważnie.
- Ale, człowieku, masz dopiero dwadzieścia jeden lat, Cassie jeszcze mniej.
- No i co z tego? Kochamy się i o to chyba w tym wszystkim chodzi.
- No wiesz, ja i Mary też się kochamy, mieszkamy razem i też mówiliśmy o ślubie, ale wiemy, że teraz jest jeszcze na to za wcześnie, że jesteśmy za młodzi. Zresztą sam wiesz, jak było z rodzicami. Pospieszyli się ze ślubem i skończyli tak jak skończyli.
- Z nami będzie inaczej, jestem tego pewien.
- No skoro jesteś, to jesteś. - Przeniosłem wzrok na szybę i cicho westchnąłem. Nie uważałem, by branie ślubu w tak młodym wieku było mądrym posunięciem, szczególnie, że znałem swojego brata i wiedziałem, że poważny związek to zupełnie nie jego bajka i bardzo szybko się tym znudzi, ale on wiedział swoje, a ja nie chciałem się z nim kłócić. Skoro człowiek w coś wierzy, nie wolno mu mówić, że to czysta głupota, nawet wtedy, gdy tak jest...
 
 




***



Dwa dni później:

         - Za ile przyjeżdża nasz autobus?
- Dziesięć minut - mruknął Shannon i przetarł twarz dłonią. Obaj byliśmy zmęczeni i marzyliśmy już tylko o tym, by znaleźć się w domach, szczególnie że zbierało się na deszcz.
Zdążyłem usiąść na odrapanej ławce i usłyszałem głośny śmiech. Odwróciłem się i zobaczyłem dwóch mężczyzn idących w naszą stronę krokiem charakterystycznym dla lubiących udawać twardych chłoptasiów. Pokręciłem głową i naciągnąłem czarny kaptur.
- Sorry, chłopaki, macie może ogień? - rzucił jeden z nich, gdy zatrzymali się tuż obok stojącego metr ode mnie Shannona.
- Jasne. - Brat spuścił z nich wzrok i zanurzył dłoń w kieszeni, wtedy też ten wyższy wyciągnął z bluzy składany nóż. 
Jak oparzony zerwałem się z miejsca, jednak jego towarzysz złapał mnie za bluzę. 
- Spokojnie, chłopaczku. Dawać kasę i to migiem.
Shannon spojrzał na mnie, a ja zachęciłem go wzrokiem do zrobienia tego, co mu kazali. Kilka razy próbowałem bawić się w odważniaka i nie skończyło się to dla mnie zbyt dobrze, więc wolałem nie ryzykować.
- Dawaj kasę albo wbiję ci kosę między żebra! - wrzasnął zakapturzony napastnik, przybliżając ostrze do tułowia mojego brata. 

Serce zaczęło walić mi jak szalone, a w gardle stanęła gigantyczna gula. Strach, który czułem, był tak wielki, że zaczynałem obawiać się tego, iż w każdej chwili mogę zmoczyć spodnie, bądź stracić kontrolę nad zwieraczami.
- Dobra, już daję. - Shanny schował dłoń w kieszeń i powoli wyciągnął z niej nasze ostatnie trzy banknoty.
- Siedem dolarów? Jaja sobie robisz?!
- Więcej nie mamy, jesteśmy tu tylko przejazdem - wydukałem, ledwo co panując nad swoim głosem. 
- Ktoś cię pytał o zdanie, złamasie?! - Zanim się zorientowałem, trzymający mnie drab wbił łokieć w moją wątrobę. Skuliłem się, a Shannon zerwał, jednak bardzo szybko się zatrzymał, gdyż nóż zmienił swoją lokację. Z tułowia przeniósł się na szyję, co obu nas przeraziło i to nie na żarty.
- No, spokój ma być. Na pewno macie więcej forsy.
- Naprawdę nie mamy - wydukał Shannon. - Tylko tyle nam zostało.
- Możecie wziąć mój zegarek - wtrąciłem się, podciągając lewy rękaw.
- Zobacz, co to za szajs.
Ten, który mnie walnął, złapał mnie za rękę i dokładnie obejrzał ozdobę, która znajdowała się na nadgarstku.
- Nie wygląda na zbyt cenny, ale może dadzą nam za niego ze dwadzieścia dolców w komisie.
- No to bierz.
- Ściągaj to, pięknisiu.
Bardzo powoli, drżącymi dłońmi zdjąłem zegarek i podałem go stojącemu obok facetowi.
- Dobra, spadamy. Na razie, złamasy. - Napastnik numer dwa złożył nóż i puknął jego rękojeścią czoło mojego brata, irytująco przy tym chichocząc.
Kiedy obaj zniknęli za zakrętem, podszedłem do Shannona i spojrzałem w jego rozszerzone z przerażenia źrenice.
- Chyba się zesrałem - wydukał, po czym przesunął dłoń po swoich jeansach. - Nie, jednak nie, ale byłem tego cholernie bliski.
- Ja to samo. Jesteś cały?
- Tak, a ty? Ten sukinsyn porządnie ci przywalił.
- Przeżyję. - Posłałem bratu pocieszający uśmiech i obaj usiedliśmy na ławce, starając się zapanować nad dygoczącymi mięśniami.
- Nie szkoda ci było zegarka, sporo za niego dałeś?
- Szkoda, nie szkoda, ale to tylko głupi przedmiot. Życie mojego brata jest dla mnie cenniejsze niż wszystkie zegarki świata.
- Przecież by mnie nie zabił.
- Jesteś tego pewien?
- Szczerze?
Kiwnąłem głową.
- Byłem pewien, że już po mnie. Ocaliłeś mi tyłek, braciszku.
- Od tego są bracia, co nie?
- Kocham cię, gówniarzu. - Shannon objął mnie ramieniem i wolną dłonią zwichrzył mi włosy. Tylko się uśmiechnąłem i kopnąłem leżący przed moją stopą kamień.
- Mam nadzieję, że uda nam się pojechać do domu bez biletów.
- Ja tak samo.
        Po dziesięciu minutach okazało się, że nasze nadzieje były złudne. Kierowca miał gdzieś, to, że to nasza jedyna szansa dostania się do domu i zostawił nas na przystanku w wieczornych ciemnościach, w strugach deszczu, który jak na złość zaczął padać po tym, jak odprawiono nas z kwitkiem.
- No to jesteśmy w dupie.
- Zupełnie jak po koncercie Nirvany, pamiętasz? Zostaliśmy bez kasy i transportu - rzucił do mnie Shannon, zapinając szarą bluzę.
- Ale wtedy była z nami Mary i skorzystaliśmy z uprzejmości jej babci.
- No właśnie, może do niej pójdziemy, co?
- A pamiętasz adres?
- Nie.
- No właśnie.
Podskoczyłem nieznacznie w celu rozgrzania się, ale nic mi to nie dało. Nie dość, że byłem zmarznięty, to zacząłem jeszcze odczuwać okropny głód. Postanowiłem jednak to zignorować i zaproponowałem jedyne możliwe wyjście:
- Idziemy na pieszo.
- Do Bellingham?! Człowieku, to ponad dziewięćdziesiąt mil!
- Trudno, wolę iść niż zasnąć na ławce i obudzić się bez ubrania z rozjebanym ryjem.
- Co racja, to racja. - Shannon podciągnął spodnie i ruszyliśmy przed siebie, oświetloną przez latarnie ulicą.




 
***




        - Nie, Jay, ja już dłużej nie mogę. Zaraz umrę tu z głodu, wejdźmy do jakiegoś baru coś zjeść - jęknął Shann, łapiąc się za głośno burczący brzuch.
- Ja też, ale nie mamy kasy, poza tym jest już za późno, wszystkie lokale z żarciem są pozamykane.
- Nieprawdą, jest tu pełno całodobowych knajpek z fast foodami, na przykład ta po drugiej stronie. - Brat wskazał palcem na oświetlony budynek stojący samotnie tuż obok pustego parkingu.
- Ale przecież nikt ci nie da żarcia za darmo, na jakim świecie ty żyjesz?
- A skąd będą wiedzieli, że nie mamy kasy? Wejdziemy tam, zamówimy jedzenie, napijemy się, a kiedy przyjdzie zapłacić, odegramy scenkę zgubionego portfela, tak jak to robią ci cwaniacy w filmach.
- Odwaliło ci, stary?
- Nie, jestem po prostu zdesperowany. To jak będzie? - Posłał mi błagalne spojrzenie, wyginając usta w podkowę.
- No dobra, niech ci będzie, ale jeśli wezwą gliny albo coś, własnoręcznie cię ukatrupię.
- Już drugi raz dzisiaj ratujesz mi życie, jesteś nieoceniony. - Shanny szeroko się uśmiechnął i mocno do mnie przytulił.
- No już dobra, dobra, bo mnie udusisz.
 
 




***



         - Dziesięć dolarów - zwróciła się do nas niepierwszej młodości kelnerka i zabrała opróżnione co do ostatniego okruszka talerze.
- Już płacę. - Zanurzyłem dłoń w lewej kieszeni jeansów i udałem, że szukam portfela. Dla niepoznaki przeniosłem ją jeszcze do prawej i zrobiłem minę imitującą ogromne zdziwienie.
- Co jest? - zapytał Shannon, który podobnie jak ja, też udawał zdumienie faktem, że jeszcze nie wyciągnąłem pieniędzy.
- Chyba zgubiłem portfel - wydukałem, starając się by mój głos brzmiał na niezwykle przejęty.
- No chyba sobie żartujesz. - Shannon zrobił dziwaczną minę, a kelnerka spojrzała na nas karcącym wzrokiem.
- Nie ze mną te numery, chłopaki. Robię w tym fachu prawie trzydzieści lat i wiem, kiedy ktoś naprawdę gubi portfel, a kiedy chce się po prostu nażreć za darmo.
- Wszystko wyjaśnię.
- Nie mnie się będziesz tłumaczył. Arnie! - lokal, który mimo późnej pory był pełen ludzi, wypełnił donośny głos postawnej kobiety i z zaplecza wynurzył się kulejący staruszek.
- Co się dzieje? - burknął z niezbyt zadowoloną miną.
- Panowie chcieli nas oszukać.
- Znowu zgubione pieniądze?
Kelnerka przytaknęła, a właściciel spojrzał po nas groźnie.
- Już panu tłumaczę. Wracaliśmy z festiwalu, czekaliśmy na autobus i podeszło do nas dwóch oprychów. Wyciągnęli nóż. Zabrali nam nasze ostatnie siedem dolarów i zegarek. Kierowca autobusu nie pozwolił nam jechać bez biletów, więc musieliśmy iść do domu pieszo. To ponad dziewięćdziesiąt mil, na zewnątrz pada, byliśmy głodni. Chcieliśmy się tylko napić czegoś ciepłego i coś zjeść. Nie mieliśmy na celu kogokolwiek oszukiwać - wytłumaczyłem się, z wielką nadzieją, że nie uznają tego za kolejne kłamstwo.
- No to nie można było tak od razu?
- Było nam głupio - dodał Shanny, spuszczając głowę.
- Ale wiecie, że to dziesięć dolarów musi nam się zwrócić? Wiele rozumiemy, ale nie jesteśmy instytucją charytatywną.
- Wiemy - rzuciliśmy jak jeden mąż.
- No to zaraz wam coś znajdziemy do roboty. - Siwy mężczyzna odwrócił się od naszego stolika i wtedy jeden z klientów wydał z siebie głośny dźwięk dezaprobaty.
- Szafa się zepsuła - jęknął i delikatnie puknął w jej obudowę. Shannon spojrzał w tamtą stronę i po jego twarzy zaczął błądzić dziwaczny uśmieszek.
- A tobie co?
- Chyba wiem, jak zarobimy na rachunek.
- Jak? Chcesz naprawić szafę grającą? - prychnąłem, opierając się o krzesło.
- Nie, chcę ją zastąpić. Jak wchodziliśmy, widziałem faceta z gitarą - rzucił i wstał z miejsca. Szybkim krokiem podszedł do jednego ze stolików, zaczął rozmawiać z siedzącym przy nim mężczyzną i już po chwili wracał do mnie z gitarą akustyczną w ręku.
- Mam nadzieję, że gardełko rozgrzane.
Spojrzałem na niego jak na kretyna, ale ten tylko się uśmiechnął, oparł instrument o krzesło i podszedł do lady, prosząc kelnerkę o zawołanie szefa. Po niecałej minucie konwersacji z panem Arniem, kazał mi wstawać.
- Gramy koncert, braciszku.
- Co?!
- To, co słyszałeś. Facet pozwolił nam zagrać, żebyśmy mogli odrobić te dziesięć dolców.
- Uważaj, bo tyle uzbieramy. Jak już, to dadzą nam co najwyżej dziesięć centów - rzuciłem, bardzo niechętnie wstając z wygodnego siedzenia.
- Człowieku małej wiary... - Shannon pokręcił głową i obaj stanęliśmy na podwyższeniu, na którym znajdowała się zepsuta szafa grająca. Brat włożył dwa palce do ust i głośno gwizdnął, zwracając tym na siebie uwagę gości i personelu lokalu.
- Panie i panowie, mnie i mojego brata spotkała dziś dość nieprzyjemna sytuacja. Dwóch mężczyzn ukradło nam wszystkie pieniądze i zegarek. Teraz nie mamy jak zapłacić za zjedzony, swoją drogą bardzo pyszny posiłek. Obaj jesteśmy muzykami amatorami, więc postaramy się zastąpić wam zepsuty sprzęt. Jeśli nie podołamy, możecie nas obrzucić czymkolwiek chcecie, ale jeśli wam się spodoba, nie obrazimy się za drobne datki. 
Po tej przemowie Shannon usiadł na przyniesionym przez kelnerkę stołku i zaczął grać Where did you sleep last night. Dołączyłem do niego z wokalem, w duchu modląc się o to, by nie dostać żadnym pomidorem lub kubkiem gorzkiego piwa. 

 
 


***




         - Sto dolców! Nie wierzę, po prostu nie wierzę! - wrzasnął Shann, gdy rano kierowaliśmy się w stronę przystanka autobusowego.
- Głośniej krzycz, bo może jeszcze jakiś złodziej cię nie usłyszał - rzuciłem, jednocześnie cicho się śmiejąc. Sam byłem w szoku, że udało nam się zebrać aż tyle pieniędzy. Zupełnie się tego nie spodziewałem, zupełnie...
        Kiedy już dojechaliśmy do Bellingham, podzieliliśmy się po połowie, to jest po czterdzieści pięć dolarów i każdy poszedł w swoją stronę. Shannon do domu, a ja do kwiaciarni. Chciałem zrobić Mary niespodziankę i kupić jej bukiet różowych róż. Gdy już to zrobiłem, wolnym krokiem ruszyłem w stronę naszego mieszkania, licząc na to, że King już nie śpi.
Wysiadłem z windy i zastukałem do drzwi. Po chwili usłyszałem zgrzytanie zamków i odgłos zsuwanego łańcucha. Klamka opadła, a drzwi się uchyliły. Wszedłem do środka i pierwszym, co zobaczyłem, były torby stojące na środku przedpokoju.
- Mary, co to za rzeczy? - zapytałem nieco zaskoczony tym widokiem.
- Twoje.
- Moje?
- Wyprowadzasz się.
- Słucham? Słonko, jestem trochę zmęczony, nie mam nastroju na głupie żarty - rzuciłem i wyciągnąłem dłoń w jej stronę, jednak ta szybko się odsunęła.
- Nie żartuję. To koniec, Jared. Nie chcę już z tobą mieszkać i nie chcę już z tobą być. - Jej ton był zimny jak lód, a ja nadal nie wierzyłem, że mówiła poważnie, choć wszystko na to wskazywało.
- Mary, co ty w ogóle wygadujesz?
- Głuchy jesteś?! Nie chcę już z tobą być! Już cię więcej nie potrzebuję, nie kocham cię! - wykrzyczała to tak głośno, że echo boleśnie odbiło się od ścian i uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
- Dlaczego tak mówisz, co się dzieje? Mary...
- Zamknij się! Nie dochodzi to do ciebie?! Już cię nie kocham! Nie kocham cię, Jared! Wynoś się stąd! Wynoś się z mojego życia! Nie chcę cię już więcej widzieć! Nie kocham cię, nie kocham i nie potrzebuję! Słyszysz?! Nie potrzebuję!
Moje serce przeszył ogromny ból, a dłoń zacisnęła się mocniej na trzymanych w ręku łodygach. Tak mocno, że ich kolce boleśnie wbiły się w moją skórę.
- Mówisz poważnie, tak? - wydukałem, gdy ledwo co przełknąłem ślinę.
- A wyglądam jakbym żartowała? Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź. Po prostu stąd wyjdź.
- Jak chcesz. To dla ciebie. - Położyłem na szafce spory bukiet, po czym chwyciłem torby ze swoimi rzeczami i w wielkim szoku opuściłem mieszkanie. 
Wlokąc się do windy, miałem nadzieję, że Mary otworzy drzwi i oznajmi, że to był tylko głupi żart, ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna, która jeszcze trzy dni wcześniej zarzekała się, że zostanie moją żoną, wyrzuciła mnie z domu, powiedziała, że już mnie nie kocha i nie potrzebuje. To wszystko było jak zły sen, pieprzony koszmar pieprzonego wariata. Zakrwawioną dłonią nacisnąłem nieduży guziczek i czekałem. Czekając, szczypałem się po rękach, ale koszmar się nie kończył. To wszystko działo się naprawdę, to była pieprzona rzeczywistość. Straciłem ją, straciłem...      


............................
Tytuł rozdziału: Jeśli poprosisz mnie bym została, odejdę,  już cię nie potrzebuję

Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Led Zeppelin - Stairway to heaven
*Leadbelly - Where did you sleep last night
 
 




Data pierwotnej publikacji: 23.05.2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz