Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 5 grudnia 2012

69. This is the story of my life

Courtney:

Seattle 1983 r.:

        - Tu masz pieniądze i adres. Oficjalnie to wizyta kontrolna. - Wujek David położył na stoliku banknoty i niedużą wizytówkę, po czym opuścił mój pokój, trzaskając lekko drzwiami. Podeszłam do drewnianego mebla i chwyciłam w dłoń białą kartkę: Walter Williams, lekarz ginekolog. Wzięłam głęboki oddech i wsadziłam ją do kieszeni jeansów. Pieniądze schowałam do wnętrza pluszowego miśka, by nie zobaczyła ich moja matka, Gdyby dowiedziała się, że mam tysiąc dolarów, od razu by mi je zabrała i wydała wszystko na prochy i wódę.
Odłożyłam maskotkę z powrotem na łóżko i wróciłam do przeglądania magazynu. Przewracałam właśnie kolejną stronę, gdy do mojego pokoju jak burza wpadł Oliver.
- Courtney, gdzie są moje gumki?!
- A skąd mam niby wiedzieć?
- Dobrze wiem, że od tygodnia mi je podbierasz. Jak chcesz się bzykać, to sama kupuj sobie prezerwatywy, nie są drogie.
- Pierdol się - warknęłam i rzuciłam w brata leżącą tuż obok mnie poduszką.
- Ty szmato! - W mgnieniu oka wskoczył na moje łóżko i chwycił mnie za włosy.
- Puszczaj, debilu! - wrzasnęłam, wbijając paznokcie w dłonie brata.
- Ej, dzieciaki, co tu się dzieje? Słychać was w całym bloku. - Do pokoju właśnie wszedł wujek, a my oboje przestaliśmy na siebie wrzeszczeć.
- Ta mała dziwka podbiera mi gumki.
- Nie jestem dziwką, ty śmieciu! - znów krzyknęłam i uderzyłam Olivera w twarz. Już chciał mi oddać, gdy brat naszej matki złapał go za ramiona i odciągnął ode mnie.
- Oli, spokojnie, to nie ona tylko ja. Przepraszam, że nie pytałem, ale wiesz, jak jest. Nigdy nie wiadomo, kiedy ciotkę coś najdzie.
- Trzeba było tak od razu. 
Obaj się zaśmiali, po czym Oliver rzucił mi zwykłe 'sorry, siostra' i wyszedł.
- Wszystko w porządku? - Wujek usiadł tuż obok i objął mnie ramieniem.
- Tak. - Uniosłam delikatnie kąciki ust, a wargi bruneta musnęły czule moje czoło.
- Jutro będzie po wszystkim i nikt się o niczym nie dowie.
- Jasne.
- Dzielna dziewczynka. - Znów mnie pocałował, tym razem w policzek i wrócił do salonu.




***



         Wolnym krokiem weszłam do budynku, w którym swój gabinet miał ginekolog, w kolejce czekała tylko jedna osoba, młoda dziewczyna, prawdopodobnie moja rówieśniczka, być może młodsza. Spojrzała na mnie przelotnie i delikatnie odrzuciła na bok swoje długie blond włosy. Jakimś cudem nie mogłam oderwać od niej wzroku. Pierwszy raz w życiu widziałam tak śliczną dziewczynę. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy do niej  zagadać, jednak jakoś nie mogłam się na to zebrać. Ostrożna obserwacja była jedyną rzeczą, na jaką było mnie w tamtym momencie stać, mimo iż nigdy nie miałam problemów z zagadywaniem obcych osób.
- Tak więc do zobaczenia za dwa tygodnie na porodówce, pani King. 
W drzwiach gabinetu stanął ubrany w biały fartuch mężczyzna, a obok niego ciężarna blond włosa kobieta.
- Mam nadzieję, że tym razem obędzie się bez opóźnień.
- Ja również. 
Wymienili się uśmiechami i siedząca obok mnie dziewczyna powoli zaczęła podnosić się z krzesła. Blondynka w ciąży okazała się być jej matką, były nawet do siebie bardzo podobne. Obie wysokie i bardzo urodziwe.
- Zapraszam cię do gabinetu - zwrócił się do mnie lekarz, wyrywając z zamyślenia. Na odrobinę drżących nogach wstałam z miejsca i udałam się w stronę otwartych drzwi. - Wejdź za parawan, rozbierz się i nałóż to. - Williams podał mi niebieski materiał, wskazał odpowiednie miejsce i zaczął zapisywać coś w dużym zeszycie.
        Kiedy byłam już gotowa do zabiegu, ułożyłam się na fotelu, który bardziej przypomniał średniowieczne narzędzie tortur niż element wyposażenia gabinetu lekarskiego.
- Proszę się rozluźnić - rzucił doktor, biorąc do ręki dosyć spore kleszcze. Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę w bok, by nie musieć na to patrzeć. - Spokojnie, podam ci znieczulenie miejscowe, to nie powinno trwać długo. Rozluźnij się - powtórzył, a ja miałam ochotę kopnąć go za to w twarz. Ciężko mi się było rozluźnić, wiedząc, że zaraz wsadzi mi do pochwy to wielkie, metalowe coś. Bałam się jedynie bólu, tudzież ewentualnego krwotoku, zupełnie nie ruszało mnie to, że za chwilę mężczyzna, który pięć minut wcześniej uśmiechał się do kobiety cieszącej się z tego, że niedługo da życie nowemu człowiekowi, zabije moje dziecko. Nawet nie postrzegałam tego zarodka w swojej macicy jako dziecka, dla mnie to było jedynie nieciachane ciało obce, które wszczepił mi mój własny wujek.
- Za moment będzie po wszystkim. 
        Kiedy już faktycznie było, jak gdyby nigdy nic ubrałam się z powrotem w swoje ciuchy i jeszcze na chwilę usiadłam przy biurku ginekologa.
- W ciągu najbliższych kilku dni może wystąpić nieduże krwawienie, osłabienie i ból. Z tym ostatnim poradzą sobie tabletki. Do pełnej formy powinnaś dość w ciągu dwóch, trzech tygodni. No i oczywiście przez najbliższy czas nie ma szans na to, byś mogła znów zajść w ciążę.
- Proszę pana, mam czternaście lat, właśnie dokonałam aborcji, dziecko jest ostatnią rzeczą, na jakiej mi zależy, to chyba oczywiste - rzuciłam, patrząc na niego jak na kretyna.
- Nie gwarantuję, że i w przyszłości nie będziesz miała z tym kłopotów.
- O to będę się martwić w przyszłości.
- Wy nastolatki czasami bywacie takie bezmyślne.
- Skończył już pan?
- Tak. 
Podałam mu pieniądze, wstałam z miejsca i nawet się nie żegnając, opuściłam jego gabinet. Kilka metrów dalej wsiadłam do tramwaju, który zatrzymywał się tuż przy moim bloku. Jadąc i gapiąc się bezmyślnie w szybę, poczułam ogromną ulgę. Cieszyłam się, że już nie miałam w sobie tego czegoś i mogłam dalej żyć tak jak chciałam, bez ograniczeń wymuszonych niechcianą ciążą. 





***




         - Courtney, gdzieś ty znowu była?! - matka od progu powitała mnie głośnym wrzaskiem.
- Na spacerze.
- Dobrze wiesz, że zaraz muszę iść do pracy, a trzeba przygotować obiad dla gości. Swoją drogą, to mogliby sobie już stąd pojechać, bo mam dosyć tego latania po klientach.
- A ja mam dosyć ogólnie ich towarzystwa.
- Courtney, nie bądź bezczelna.
- Nie jestem.
- Dobra, chodź, kotku, pokażę ci, gdzie co jest. - Matka złapała mnie za rękę i pociągnęła do kuchni. - Tu masz już ubite i doprawione mięso, wystarczy je usmażyć. Ziemniaki też już są obrane i posolone. Courtney, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- Trochę mnie brzuch boli.
- To wiesz co, słonko, połóż się, a obiadem zajmie się David. Ja wrócę za kilka godzin. - Kobieta cmoknęła mnie w policzek i pogłaskała po głowie.
- Jak ty możesz mnie całować po tym, jak dzień wcześniej obciągałaś jakimś menelom? - burknęłam, z obrzydzeniem przecierając rękawem ucałowany kawałek skóry. 
Matka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, po czym wymierzyła mi silny policzek i wyszła z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. 
- Pierdolona dziwka! - wrzasnęłam i kopnęłam lewą nogą w stojący tuż przede mną stół. Nie było to dobre posunięcie, gdyż wywołało silny ból w podbrzuszu. Położyłam na nim dłoń i nieco zgarbiona udałam się do swojego pokoju. Nie zdejmując ciuchów, rzuciłam się na łóżko i leżałam na nim skulona, dopóki nie usłyszałam skrzypnięcia i odgłosu przekręcanego klucza. Wiedziałam, że to on, jednak mimo wszystko nieco się uniosłam.
- I co, już po wszystkim? - Wujek usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na mojej głowie.
- Tak.
- No to świetnie. - Jego prawa kończyna zsunęła się z moich włosów na tułów i zacisnęła na lewej piersi schowanej pod białą bluzką.
- Naprawdę dzisiaj nie mogę, wszystko mnie boli.
- Biedactwo. - Wargi mężczyzny musnęły moje leciutko rozchylone usta, a mnie przeszedł silny dreszcz obrzydzenia. Nienawidziłam, kiedy mnie dotykał, całował i kiedy mnie pieprzył. Nienawidziłam, kiedy pieścił moje krocze i kiedy wpychał mi do ust swojego wielkiego kutasa. Więc dlaczego nic nikomu nie powiedziałam? Z prostego powodu, wstydziłam się. Wstydziłam się przyznać do tego, że pieprzył mnie mój własny wujek, rodzony brat mojej matki. - No to może chociaż weźmiesz go do buzi, co? Nie daj się prosić. 
Zacisnęłam mocno powieki, po czym skinęłam twierdząco głową. Chciałam odklepać swoje i zostać sama. 
Mężczyzna rozpiął spodnie, a ja otworzyłam usta...  




***





Bellingham 1987 r.:

          - Courtney, trzeba iść na zakupy.
- Po co? - Uniosłam wzrok znad ulotki farmaceutycznej i rzuciłam bratu pytające spojrzenie.
- Za godzinę będzie tu wujek David. 
Gdy tylko usłyszałam to imię, automatycznie wypuściłam z ręki trzymany druk. Oliver nie wiedział o tym, co robił mi wujek, wiedziała tylko Mary, jednak nawet jej nie powiedziałam o aborcji, której poddałam się w wieku czternastu lat. Nie dlatego, że się wstydziłam, a dlatego, że Mary Jane była przeciwniczką zabijania niewinnych, jeszcze nienarodzonych dzieci. Bałam się, że jeżeli jej o tym opowiem, przestanie się ze mną przyjaźnić, że mnie znienawidzi, a to było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam. Nie chciałam jej stracić, nie chciałam stracić swojej ślicznej tancereczki.
- Wybacz, ale za godzinę jadę z Mary do Seattle.
- Court, przecież to nasz ulubiony wujek, a do Seattle możecie pojechać kiedy indziej.
- No chyba twój - burknęłam i wstałam z krzesła.
- Przecież zawsze byłaś jego oczkiem w głowie, traktował cię jak własną córkę.
- Zdziwiłbyś się.
- Proszę cię, przestań się wydurniać, bierz kasę i idź do sklepu, a ja przygotuję jakiś obiad. - Oliver rzucił na stół swój portfel i spojrzał na zegarek.
- Już ci mówiłam, że jadę z Mary do Seattle, sam się nim zajmuj.
- Coś ty dzisiaj brała? - Spojrzał na mnie jak na kretynkę, po czym po mieszkaniu rozniósł się odgłos dzwonka. - To pewnie Gloria. - Brat zniknął w korytarzu, a ja stanęłam przy uchylonym oknie i odpaliłam papierosa. - Przecież miałeś być za godzinę, nie zdążyliśmy jeszcze nic przygotować.
- Udało mi się trafić na pospieszny. A tym szykowaniem to się nie przejmuj, przecież nie przyjechałem tu jeść. 
Słysząc ten głos, zamarłam. Żarzący się Camel wypadł mi z dłoni i uderzył o brudne kafelki.
- Courtney, zobacz, kto już jest. 
Zamiast odwrócić się w stronę wejścia, pochyliłam się i podniosłam z podłogi papierosa. Nie chciałam, bardzo nie chciałam patrzeć na jego twarz.
- Courtney?
- Papieros mi upadł. - Mimo największych starań nie byłam w stanie opanować drżenia głosu ani rąk. Powoli się wyprostowałam i niechętnie spojrzałam na brata swojej matki. Praktycznie nic się nie zmienił, może trochę posiwiał, poza tym wyglądał dokładnie tak samo i patrzył na mnie w ten sam sposób.
- Boże, Courtney, jak ty wyrosłaś. Ile to my się nie widzieliśmy? Cztery lata?
- No jakoś tak. - Oliver się uśmiechnął, a mężczyzna zrobił pewny krok w moją stronę i objął mnie ramionami. Moje ciało drgnęło, kiedy jego dłoń przesunęła się po moich plecach i nieznacznie musnęła pośladki. Nie był to jednak taki dreszcz, jaki odczuwałam, kiedy dotykała mnie Mary, ten nie był wywołany przyjemnością, tylko ogromnym obrzydzeniem.
- Wiesz co, Oliver, jednak wezmę te pieniądze i skoczę do sklepu.
- Pójdę z tobą - zaoferował się brunet.
- Nie, poradzę sobie sama. - Szybkim krokiem podeszłam do stołu i chwyciłam portfel brata.
- Kup jakieś warzywa, mięso, ogólnie coś, co nada się do zjedzenia. No i jakieś ciasto na deser. 
- Jasne. - W mgnieniu oka narzuciłam na siebie bluzę i wybiegłam z domu, ledwo co opanowując przyspieszony z nerwów oddech. Byłam pewna, że już się od niego uwolniłam, że już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi. Myliłam się, jak zwykle się myliłam...
         Po maksymalnie rozciągniętych w czasie zakupach bardzo niechętnie, krokiem skazańca wróciłam do domu i od razu skierowałam się do kuchni. Kiedy torby trafiły na stół, usłyszałam za sobą ciche kroki. Zanim zdążyłam się odwrócić, te do bólu znajome ramiona oplotły moje ciało.
- Tęskniłem za tobą, moja mała księżniczko, a ty za mną? - wyszeptał mi prosto do ucha, po czym musnął jego płatek językiem. 
Nie byłam wstanie wykonać żadnego ruchu prócz wzdrygnięcia. 
- Ty drżysz. Boisz się mnie? Niepotrzebnie, wiesz, że nie zrobię ci krzywdy, chcę cię tylko dotknąć, poczuć twoje ciepło. - Jego dłoń zsunęła się na moje udo i wślizgnęła pod spódniczkę. Palce powoli zaczęły wędrować w stronę bielizny, już dotykały jej brzegów, gdy z korytarza dobiegł nas głośny trzask.
- Już jestem! 
Słysząc głos brata, szybko wyrwałam się z pułapki rąk wujka i wybiegłam z kuchni. W przedpokoju niemal zderzyłam się z Oliverem i bez słowa opuściłam dom, nie zaprzestając biegu. Zatrzymałam się po krótkiej chwili, kiedy to znalazłam się na chodniku pełnym ludzi. Wzięłam kilka głębokich oddechów, przetarłam twarz dłonią i uspokoiłam kołaczące serce.
- Spokojnie, Courtney, spokojnie. - Po tych słowach skręciłam w lewo i weszłam do sklepu odzieżowego. Chwyciłam pierwszą lepszą bluzkę i udałam się z nią do przymierzalni. Zasunęłam ciemnozieloną kotarę i powiesiłam sklepowy ciuch razem z wieszakiem na niedużym haczyku. Zanurzyłam dłoń w kieszeni spódniczki i wyjęłam z niej torebeczkę z kokainą. Przykucnęłam i usypałam na stojącym w rogu malutkiego pomieszczenia stołku dosyć sporą ścieżkę, którą wciągnęłam w ekspresowym tempie. Równie szybko przetarłam mebel naciągniętym na dłoń rękawem, pozbyłam się pozostałości narkotyku spod nosa i wyszłam z przebieralni.
- I jak, pasuje? - zwróciła się do mnie szeroko uśmiechnięta ekspedientka.
- Nie, jest za mała.
- Większych niestety nie mamy.
- Wielka szkoda - rzuciłam i po odwieszeniu bluzki na miejsce, opuściłam sklep, kierując się prosto do domu Kingów. 

Gdy tam doszłam, stanęłam przy frontowych drzwiach i wystukałam nasz tajny szyfr. Klucz w zamku przekręcił się, drzwi otworzyły i stanęła w nich Mary.
- Cześć, piękna. - Chwyciłam w dłonie jej twarz i wpiłam się namiętnie w miękkie niczym jedwab usta.
- Courtney, przestań, Lily jest w domu. - Blondynka delikatnie się ode mnie odsunęła.
- Wybacz, miałam ochotę na małego buziaczka. - Posłałam jej szeroki uśmiech i weszłam do środka. Na kanapie w salonie siedziała jej czteroletnia siostra, pieszczotliwie zwana przeze mnie karaluszkiem. W rączkach trzymała dwa miśki, a wokół niej leżało jeszcze kilka innych pluszaków.
- Cześć, słodziaczku. - Wskoczyłam na sofę i cmoknęłam małą blondyneczkę w czoło.
- Cześć. - Wyszczerzyła szeroko swoje białe mleczaki i wróciła do zabawy. W tym czasie Mary zajęła  miejsce po jej lewej.
- I co, jedziemy do Seattle?
- Nie mogę, ojciec jest w pracy, a ja muszę zostać z małą.
- Podrzuć ją Robinsonom.
- Ona nie chce.
- Lily, dlaczego nie chcesz iść do pani Robinson?
- Bo chcę być z Mary - oznajmiła oczywistym tonem.
- Jesteś z Mary codziennie.
- To co. - Zdjęła czarnemu miśkowi brązowy sweter i nałożyła go beżowemu.
- No bo wiesz, ja i Mary bardzo byśmy chciały pojechać do Seattle, do takiego jednego pana.
- Po co? - Czterolatka wbiła we mnie uważny wzrok.
- Załatwić taką jedną bardzo ważną sprawę. No to jak będzie, puścisz ją?
- Nie. 
Mary posłała mi zrezygnowane spojrzenie i wstała z miejsca.
- Karaluszku, proszę cię, zrobię wszystko, co będziesz chciała. Nawet coś ci kupię.
- Co?
- Co tylko będziesz chciała.
- Chcę czekoladowe parasolki i lizaki.
- Od lizaków psują się zęby - wtrąciła się starsza King.
- I co. Parasolki i lizaki.
- Niech ci będzie, ty mała materialistko. Kupię ci to w Seattle i dam, jak wrócimy.
- I będziesz moim koniem. 
Spojrzałam najpierw na nią, a potem na Mary, która tylko cicho zachichotała.
- No koniem. Patrz. - Mała ześlizgnęła się z kanapy, uklękła na podłodze i podparła z przodu rękami.
- No już rozumiem i kiedy mam nim być, teraz?
- Yhy. 
Pokręciłam głową i przyjęłam pokazaną przez małą King pozycję. Ta niezwykle rozbawiona wsiadła mi na plecy i kazała się wozić po całym domu.
- Wio, koniku, wio! Szybciej! Szybciej! 
Podczas gdy ja robiłam za rumaka, Mary szykowała się do naszego wyjazdu. Kiedy była już gotowa, zatrzymałam się.
- Dobra, mały jeźdźcu, konika już bolą plecy, musi odpocząć. 
Lily niechętnie zeszła z mojego grzbietu i stanęła na miękkim dywanie. Ja przykucnęłam tuż przed nią i uważnie na nią spojrzałam.
- Teraz już możemy jechać?
- No możecie.
- Tylko nie mów nic tacie, dobrze? - Mary wzięła małą na ręce i spojrzała jej w oczy.
- Dobrze. 
Dziewczyna musnęła wargami policzek młodszej siostry i leciutko ją podrzuciła.
         Półtorej godziny później Lily była u Robinsonów, a ja i Mary u mojego znajomego, który zajmował się wykonywaniem tatuaży. Miał swoje domowe studio i znajomych obsługiwał za darmo. Trafiłyśmy akurat na moment, w którym ten organizował imprezę. Całe szczęście, był jeszcze trzeźwy.
- Courtney Ravin? Nie wierzę! - Długowłosy brunet rozłożył ramiona i mocno mnie do siebie przytulił. - Co cię sprowadza w moje skromne progi?
- Moja przyjaciółka chce sobie zrobić tatuaż. - Tu wskazałam dłonią na stojącą tuż obok mnie Mary.
- A twoja przyjaciółka ma jakieś imię?
- Mary - przedstawiła się blondynka i wyciągnęła dłoń.
- Chuck. - Chłopak uścisnął jej rękę i delikatnie się uśmiechnął. - Zapraszam. 
 Obie poszłyśmy za nim, przechodząc przez pełen ludzi przedpokój i salon, kierując się prosto do pomieszczenia, gdzie trzymał cały swój sprzęt. Wsadził do zamka schowany w kieszeni kluczyk i wszyscy troje weszliśmy do środka.
- Siadajcie. 
Obie usiadłyśmy na wygodnej kanapie, a Chuck pozapalał wszystkie światła.
- W jakim miejscu chcesz mieć ten tatuaż i jaki wzór cię interesuje?
- Napis na lewej łopatce - odpowiedziała Mary Jane, rozglądając się po obwieszonych różnymi rysunkami ścianach.
- Jakieś konkretne słowa?
- Reszta jest milczeniem.
- No proszę, nie dość, że ładna, to jeszcze oczytana. Rzadko kiedy ktoś prosi mnie o cytaty z
Shakespeare'a.
- Bo Mary jest wyjątkowa. - Uśmiechnęłam się i spojrzałam na swoją towarzyszkę.
- No dobra, ściągnij bluzkę i wskakuj na fotel. Mam nadzieję, że jesteś odporna na ból.
- Jak mało kto. - Blondynka zrzuciła bluzkę i usiadła na przeznaczonym dla klientów miejscu. Widząc ślady na jej plecach, tatuażysta zrozumiał, że King nie zrobi mu żadnej dramatycznej sceny, więc sięgnął po nieduży zeszyt i podał jej go do rąk.
- Wybierz czcionkę, a ja wszystko przygotuję.
        Po kilkudziesięciu minutach Mary miała już swój tatuaż, a Chuck zaproponował nam zostanie na imprezie. Zgodziłyśmy się. Dostałyśmy po dużym kubku piwa i wmieszałyśmy się w tłum, w którym dopatrzyłam się kilku znajomych twarzy.
- No proszę, nasza Courtney odwiedziła stare śmieci. A ta laseczka to kto? - Brandon wskazał na King, a siedzący z nim Jeremy, Cliff i jakieś dwie panny spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
- To Mary Jane, moja młodsza siostra - rzuciłam, po czym wzięłam duży łyk piwa.
- Siostra? Przecież ty nie masz siostry, tylko brata.
- Przyrodnia. Ojciec zmajstrował ją jakieś studentce. Jesteśmy ze sobą blisko. Bardzo blisko. - Tu położyłam dłoń na pośladku Mary i przesunęłam język po jej szyi. Towarzystwo zaczęło wydobywać z siebie dźwięki aprobaty, a King się zaśmiała, po czym nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
- To naprawdę twoja siostra? - Jeremy spojrzał na mnie dosyć dziwnym wzrokiem, gdy tylko usiadłyśmy na kanapie.
- Nie, na niby. Oczywiście, że naprawdę, głuptasie.
- Ja pierdolę. - Chłopak się zaśmiał i przyłożył do ust butelkę ze schłodzoną wódką. 

 


***




         - Oni naprawdę uwierzyli, że jesteśmy siostrami! - pisnęła Mary i obie weszłyśmy do zupełnie pustego autobusu. Zajęłyśmy miejsca na środku pojazdu, a kierowca po odczekaniu dłuższej chwili, zamknął wejście i ruszył.
- Myślałam, że się tam posikam ze śmiechu!
Szeroko się uśmiechnęłam i spojrzałam na Mary. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, ale też i zadowolenie z udanej zabawy. Odwzajemniła uśmiech i oparła głowę o trzęsąca się szybę. - Wiesz, w pewnym momencie pomyślałam, że oni czekają tylko na to, aż zaczniemy się dotykać.
- Ja też - odpowiedziała nieco zachrypniętym głosem. - A tak w ogóle, to dlaczego nie zaczęłyśmy?
- Bo nie lubimy robić tego przy ludziach - wyjaśniłam, wieszając reklamóweczkę ze słodyczami dla Lily na rączce fotela.
- Tu nie ma ludzi.
- Jest kierowca.
- Nie widzi nas - wyszeptała, odwracając wzrok w moją stronę.
- Ma takie duże lusterko, o tam. - Tu wskazałam na spory obiekt odbijający, wiszący pod samym dachem.
- No i co z tego.
- Mam cię teraz dotykać?
- Jak masz ochotę.
Nic nie odpowiedziałam tylko znów się uśmiechnęłam i rozpięłam zamek obcisłych jeansów King, która leciutko się osunęła. Musnęłam wargami jej czerwony policzek i wsunęłam dłoń pod materiał figów. Gdy dotknęłam jej ciepłej waginy, ta cichutko jęknęła. Moje palce intensywnie masowały łechtaczkę blondynki, co dawało jej dużą przyjemność. Wnioskowałam to po błogim wyrazie jej twarzy i mocno zaciśniętych na dolnej wardze zębach. 
Przyspieszony oddech poruszał jej schowanymi pod bluzką i czerwonym stanikiem piersiami, a dłoń zaciskała się na mojej. Kiedy jej ciało przeszła fala orgazmu, wysunęłam palce spomiędzy jej ud i wsunęłam między rozchylone wargi. Delikatnie musnęła moje opuszki koniuszkiem swojego języka.
- Kocham cię, Mary - wyszeptałam i nie czekając na odpowiedź, wtuliłam twarz w zagłębienie pomiędzy jej ramieniem i szyją.
- Jak wrócimy do mnie, to tak cię wypieszczę, że będziesz sikać z rozkoszy.
- Nasikam ci prosto do ust.
- Świnia! - Mary odepchnęła mnie od siebie i zaczęła się głośno śmiać, obie zaczęłyśmy.
        Przez resztę drogi szeptałyśmy sobie, co będziemy robić przez kolejne kilka godzin, co chwila dotykając piersi tej drugiej. Kiedy pojazd w końcu się zatrzymał, złapałyśmy się za ręce, ja chwyciłam swoje zakupy i ze śmiechem na ustach skierowałyśmy się do wyjścia. 
Kątem oka zobaczyłam rozpięty rozporek kierowcy i plamę zasychającego nasienia. Ci mężczyźni...
Mary ścisnęła mocniej moją dłoń i oparła głowę o ramię. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zagryzłam dolną wargę, wdychając intensywny zapach wanilii. 

Kochałam ją, tak cholernie ją kochałam...
.........................
Tytuł rozdziału: Oto historia mojego życia
  
Podawanie się za siostry zaczerpnięte z fragmentu Rent. 


Data pierwotnej publikacji: 12.05.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz