Wczoraj w godzinach późnowieczornych uświadomiłam sobie pewną rzecz: dotychczasowe przedsłowie zupełnie nie pasuje do mojego obecnego spojrzenia na zamieszczone tu opowiadanie, postanowiłam więc je usunąć i napisać nowe.
Zacznę od tego, że ilekroć wyobrażam sobie nowego czytelnika zagłębiającego się w pierwsze rozdziały tego tworu, czuję zażenowanie. Uwierz mi, Drogi Czytelniku, że gdyby przyszło mi je pisać teraz, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej: słownictwo, opisy, ilość rozdziałów - kilka krótszych połączyłabym w jeden dłuższy, całość podzieliła na części ( każda część byłaby innym etapem życia Mary King - bardziej skupiłabym się na początkach przemocy w domu Kingów oraz na relacjach Mary z Courtney). Co do pozostałych wymienionych aspektów - nigdy nie pozwoliłabym Ci przeczytać tych okropnych kwestii, które wciskałam w usta swoich bohaterów w pierwszych rozdziałach, tworzyłabym złożone, o wiele bardziej precyzyjne opisy, coś nieco lepszego niż poszłam, wyszłam, podrapałam się po tyłku i usiadłam. Oszczędziłabym Ci też wielu szczegółowych opisów zbliżeń seksualnych (tu na swoją obronę mam to, że zaczynałam pisać owe opowiadanie jako nastolatka, a wszyscy wiemy, jak to u nastolatków bywa: hormony wymuszają snucie różnych, niekoniecznie przyzwoitych wizji), bo chyba wszyscy wolimy subtelne ogóły od świńskich, do bólu nasyconych prymitywną pornografią detali, które szczególnie rażą, gdy autor ma przeciętne, by nie powiedzieć kiepskie pióro.
I tak oto doszliśmy do ostatniej kwestii, którą chcę tu poruszyć, a mianowicie do stylu: zaczynałam kiepsko - mimo iż wcześniej napisałam wiele krótkich opowiastek - jestem tego w pełni świadoma i nawet nie próbuję się wybielać; z czasem zaczęłam robić drobne postępy, ale wciąż byłam słaba, tak na dobrą sprawę obecną przeciętność uzyskałam dopiero w okolicach rozdziału osiemdziesiątego, jak nie dalej.
I tak, właśnie zgubiłam wątek i sama już nie wiem, o co mi w gruncie rzeczy chodziło, więc tak z grubsza: wbrew krążącym opiniom, nie mam o sobie i swoim stylu niebotycznego mniemania, widzę swoje słabe punkty i staram się nad nimi pracować, co widać, kiedy porówna się pierwszy rozdział z chociażby osiemdziesiątym piątym. Jak wspomniałam wcześniej, jestem przeciętną autorką (choć słowo autorka wydaje mi się być dużym nadużyciem), ale pisanie daje mi wiele radości, a ta historia, mimo iż przez kilkadziesiąt rozdziałów dokonywałam na niej swoistego gwałtu, jest mi bardzo bliska. Cieszę się nią tak jak małe dziecko cieszy się ulubioną zabawką, mimo jej wszystkich wad i ewidentnych niedoskonałości.
Czy ta wypowiedź ma w ogóle jakiś sens? Może i nie ma, ale przynajmniej pokazałam Ci swój stosunek do tej mojej nieszczęsnej pisaniny i poniekąd usprawiedliwiłam swoje dawne, obecne i przyszłe grzechy.
Dziękuję za uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz