Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

sobota, 10 listopada 2012

06. Show must go on

        - Nie uwierzycie, co się stało! - Josh wpadł do mieszkania Lisy cały zadyszany.
- Co? - zapytała Courtney.
- Zgarnęli naszego dilera.
- Jaja sobie robisz?! - zapytałam, wypluwając piwo.
- Zarekwirowali cały towar - rzucił, siadając na kanapie.
- I co teraz zrobimy? 

        Wszyscy byliśmy wściekli, bo zamówiliśmy u niego  pięć gramów czystej, kolumbijskiej kokainy.
- Ty, Mary, przecież twój stary jest szefem policji, więc pewnie masz dojście do magazynu.
- Teoretycznie tak, ale wątpię, by strażnik mnie wpuścił - odpowiedziałam, bawiąc się zapalniczką.
- Powiesz mu, że ojciec cię po coś przysłał - rzucił Josh.
- Ciebie chyba pogięło. Przecież to nie przejdzie.
- Maleńka, w tobie nasza ostatnia nadzieja.
- No nie wiem. Jak ojciec się dowie, to nieźle dostanę.
- Dostaniesz tak czy inaczej, więc co ci zależy? Proszę cię, zrób to dla mnie - powiedziała Court.
- Dobra - w końcu uległam ich namowom.
- Kochana jesteś. - Courtney pocałowała mnie czule w usta.
- Dziewczyny, nie nakręcajcie mnie - odezwał się Josh, przyglądając się naszym pocałunkom. Facet był niezłym zboczeńcem i bardzo kręciło go oglądanie mnie i Courtney w akcji.
- Dobra, ruszaj - rzuciła Lisa i wyszłam z jej domu.
         Kiedy byłam już przed komisariatem, czułam strach, ale nie mogłam zawieść przyjaciół, ani siebie. Weszłam do środka i skierowałam się do piwnicy, bo właśnie tam było to, co chciałam zdobyć. Na warcie stał dwudziestodwuletni Andy Dawson.
- Tata prosił , żebym coś stamtąd wzięła - powiedziałam, wskazując na stalowe drzwi.
- Wybacz, ale nie mogę cię tam wpuścić.
- Wiesz, co będzie, jeśli ojciec tego nie dostanie? Nie dość, że mi się dostanie, to jeszcze tobie.
- Przykro mi, Mary, ale nie możesz tam wejść. 

Nie złapał się. Musiałam zmienić taktykę.
- Słyszałam, że żona od ciebie odeszła, Andy.
- A co to ma do rzeczy ?
- To, że pewnie czujesz się teraz bardzo samotny - powiedziałam i prowokacyjnie oblizałam lizaka. Andy'ego to najwyraźniej podkręciło.
- Trochę tak - zaczął i spuścił wzrok na mój dekolt, a następnie na nogi, po czym głośno przełknął ślinę, jednak szybko się ogarnął. - Naprawdę nie mogę cię tam wpuścić.
- A co jeśli w zamian za to pozwolę ci sobie ulżyć? - spytałam i zarzuciłam mu ręce na szyję, przyciskając swoje ciało do jego. Zaczęłam go całować, w spodniach zrobiło mu się dużo ciaśniej. Zdecydowanie potrzebował kobiecego towarzystwa. - To jak będzie?
- Dobra, tylko nikomu nie mów, a tym bardziej swojemu ojcu, bo wywali mnie na zbity ryj.
- Gdybym mu powiedziała, sama miałabym zbity ryj. 

        Andy odpiął od paska pęk kluczy i otworzył magazyn. Weszłam tam i zaczęłam szukać kartonu z wczorajszą datą, w którym znajdowała się zarekwirowana kokaina. Gdy w końcu ją znalazłam, wsadziłam ją do torebki i spojrzałam na podwładnego taty. Facet był ogromnie napalony.
- Byle szybko - rzuciłam i zsunęłam bieliznę. Andy rozpiął rozporek, którego mało co mu nie rozsadziło, złapał mnie za biodra, oparł o szafkę i rozpoczął zaspokajanie swoich męskich potrzeb. Wcale się nie dziwiłam, że Wendy od niego odeszła - piętnaście sekund i było po wszystkim. Facet stękał, jakby przeżywał orgazm swojego życia, a ja, szczerze powiedziawszy, nic nie poczułam.
- Dobra, zabieraj się stąd, bo jak nas złapią, to oboje będziemy mieć przerąbane.

         Opuściłam komisariat i wróciłam do Lisy.
- Mówisz, masz - powiedziałam i rzuciłam towar na stół. Wszyscy troje zaczęli mnie przytulać. - Dobra, dzielimy się po równo. - Rozcięłam paczkę i rozdzieliłam jej zawartość między wszystkich. Po tym, jak każdy dostał swoją działkę, razem z Court poszłyśmy do niej do domu. Wciągnęłyśmy po kresce i rzuciłyśmy się na łóżko.



***

        Kiedy się ocknęłam, leżałam naga na podłodze obok również nagiej Courtney. Podniosłam się i zauważyłam, że na całym ciele mam ślady czerwonej pomadki, moja przyjaciółka tak samo. Próbowałam sobie coś przypomnieć, jednak w głowie miałam kompletną pustkę. Jedną, wielką, czarną dziurę. 
 Narzuciłam na siebie koszulkę i weszłam do kuchni, żeby się czegoś napić; w gardle miałam istną Saharę. Chwyciłam stojącą na stole butelkę wody i wypiłam połowę jej zawartości jednym tchem.
        - Jezu, co się działo? - zapytała Court, wycierając z siebie szminkę.
- Żebym ja to wiedziała - odpowiedziałam jej i podałam wodę. Dopiła pozostałą połowę i usiadła mi na kolanach.
- Obiecaj mi coś, Mary.
- Co? - zapytałam.
- Że jeśli nie znajdziesz sobie faceta, z którym będziesz chciała założyć rodzinę, to ożenisz się ze mną.
- Obiecuję - powiedziałam i objęłam ją w pasie.
- Jesteś najpiękniejszą osobą na świecie i bardzo cię kocham, Mary. Tylko ciebie - dodała i mnie pocałowała.


***

        Gdy wróciłam do domu, Lily była jeszcze w przedszkolu, a ojciec leżał pijany na kanapie. Mogłam do niego podejść i poderżnąć mu gardło, ale nie chciałam mieć tego śmiecia na sumieniu. Zamiast tego poszłam do pokoju, w którym mama trzymała swoje skrzypce. Nie grałam na nich od trzech lat, ale wtedy poczułam silne pragnienie gry. Stanęłam przed pulpitem i przesunęłam smyczek po strunach. Na początku nie szło mi zbyt dobrze, bo po tak długim okresie moje nadgarstki zrobiły się nieco sztywne, ale już po godzinie płynnie grałam kompozycje swojej mamy.
        Około ósmej usłyszałam bardzo mocne pukanie do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Olivera. Był blady i wystraszony.
- Co się stało? - zapytałam, patrząc w jego rozszerzone ze strachu źrenice.
- Courtney... - zaczął i o mało nie wybuchł płaczem.
- Co z nią? - zapytałam i sama zaczęłam się bać.
- Przedawkowała - odpowiedział i mocno mnie przytulił.
- Ale żyje? Błagam cię, powiedź, że żyje! 
- Żyje, ale jest nieprzytomna.
- Chcę do niej pójść - powiedziałam, gdy wypuścił mnie z uścisku. - Muszę do niej pójść.                 Oliver zabrał mnie do szpitala. Court wyglądała okropnie. Na jej widok łzy same spływały mi po policzkach. Nadal nie odzyskiwała przytomności.
         - Ona nie może umrzeć. Rozumiesz? Nie może - mówiłam, podczas gdy moja głowa leżała na kolanach Olivera, a ten uspokajająco głaskał moje włosy. - Nie może... 

 
         ***

        Court ocknęła się tydzień później, ale to już nie była moja Court. Jej oczy tępo patrzyły w jeden punkt i nic nie mówiła. Żyła, ale jakby nie żyła.  
Lekarz wyjaśnił, że zbyt duża dawka narkotyku tymczasowo uszkodziła jej mózg i koniecznym jest zamknięcie jej w specjalnym ośrodku, czyli mówiąc po naszemu, w psychiatryku. Ja zastanawiałam się,  ile będzie trwać to 'tymczasowo'.
- Dzień, miesiąc, rok, dziesięć lat, ciężko stwierdzić. Wszystko zależy od tego, jak jej organizm zareaguje na terapię, dlatego też konieczny jest pobyt we wcześniej wspomnianym przeze mnie ośrodku w Seattle. 
Oliver nie miał wyjścia: podpisał zgodę na leczenie  i oboje opuścili Bellingham. 


.........................................................
Tytuł rozdziału: Przedstawienie musi trwać.
 



Data pierwotnej publikacji: 17.10.2010  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz