Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

sobota, 10 listopada 2012

09. Let the blood start to flow

Jared:

        Nie mogłem uwierzyć w to, co mówili moi nowi koledzy. Mary wydała mi się być wspaniałą osobą. Owszem, przespała się z Shannonem zaraz po zapoznaniu, ale znałem swojego brata i wiedziałem, że on by nawet lesbijkę zaciągnął do łóżka. Myślałem więc, że po prostu on tak na nią zadziałał, a tu nagle dowiedziałem się, że ona robiła to z każdym.
Na boisku Ron i Chester byli w stosunki do niej naprawdę okropni. Dla mnie to było nie do pomyślenia, by mówić tak do dziewczyny.
- Dajcie jej spokój - rzuciłem, gdy podszedłem do kolegów.
- A ty, co jej tak bronisz?
- Nie bronię, po prostu nie lubię, kiedy ktoś obraża kobiety.
- Kobiety? Przecież to jest nic nie warta kurwa, więc nie widzę powiązania - odpowiedział mi Ron, krzycząc jeszcze coś za nią.
- Stary, proszę cię - zwróciłem się do niego.
- Oj, Leto, jeszcze dużo się musisz nauczyć. Takie jak ona trzeba tępić.
- No nie przesadzajcie, ona jest całkiem w porządku.
- Naćpałeś się czy co? Ty, a może ona ci daje, co?
- No przyznaj, dmuchałeś ją? - zaczął podpytywać mnie Chester.
- Nie. Rozmawiałem z nią - odpowiedziałem nieco już na nich wkurzony.
- To z nią się da rozmawiać? Myślałem, że usta ma tylko po to, żeby robić kolegom dobrze - dodał i przybił piątkę Ronowi. - Mój starszy brat ją obracał. Laska lubi na ostro.
- Dobra, wracamy do gry - zaproponowałem, podnosząc z ziemi piłkę do koszykówki.


***

       Po szkole postanowiłem trochę się przejść, żeby jakoś wszystko sobie ułożyć. 
A co jeśli to wszystko to jedynie głupie plotki? 
Ciężko mi było uwierzyć w to, że ktoś z tak niewinną twarzą może robić takie rzeczy. Żałowałem tylko, że nie znałem jej adresu, bo chętnie bym z nią o tym pogadał. 
No nic, złapię ją jutro w szkole o ile się tam pojawi. Ja na jej miejscu po takiej akcji chyba bym nie miał odwagi.
        - Jak dobrze, że już jesteś. Nie ściągaj butów, tylko masz tu pieniądze i skocz do sklepu po zakupy - rzuciła mama, gdy tylko otworzyłem drzwi.
- A Shannon nie może pójść? - zapytałem z miną męczennika. Byłem zmęczony. Nie chciało mi się nigdzie iść.
- Shannona nie ma. Weź samochód, skoro nie chce ci się iść - powiedziała i podała mi kluczyki.
- Pozwalasz mi prowadzić swój ukochanego mustanga? - Byłem zaskoczony. Jeszcze kilka dni wcześnie nie pozwalała mi go nawet umyć, a co dopiero nim jeździć.
- Już jest twój.
- Słucham?! - spytałem z niedowierzaniem.
- Dzisiaj kupiłam sobie nowe auto, więc to jest twoje.
- Dzięki, mamo! - niemal wrzasnąłem i rzuciłem jej się na szyję. Byłem pewien, że jak coś auto przypadnie Shannowi, a tu proszę, taka niespodzianka.
- Dobra, koniec tego obściskiwania. Jedź już do tego sklepu.
- Bardzo chętnie - odpowiedziałem i wziąłem od mamy pieniądze i listę zakupów. Byłem tak podekscytowany, że zupełnie zapomniałem o zmęczeniu. Wsiadłem do kabrioleta i z dumą odpaliłem silnik...
         Wszedłem do marketu, kupiłem co trzeba i rzuciłem torby na tylne siedzenie. Pech chciał, że akurat zaczęło padać, więc musiałem postawić dach. Włączyłem wycieraczki i ruszyłem w drogę powrotną. Gdy tak jechałem, spojrzałem przez szybę i zobaczyłem Mary. Włosy miała mokre od deszczu i widać było, że marznie. Zwolniłem więc i uchyliłem drzwiczki.
- Wskakuj, podwiozę cię. 
Na początku jakby się wahała, ale w końcu zdecydowała się wsiąść.
- Ładny samochód - rzuciła, zapinając pasy.
- Dzięki - odpowiedziałem i ruszyłem. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa. Z jej ust padały jedynie kierunki, w których mam jechać, żeby trafić do jej domu. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bramą, Mary zaczęła otwierać drzwiczki.
- Nie wychodź jeszcze. Chciałbym cię o coś zapytać - odezwałem się, a ona z powrotem zamknęła samochód.
- Wal śmiało.
- Trochę mi głupio, bo to dosyć delikatna sprawa, ale dobra. Bo wiesz, ludzie w szkole mówią o tobie różne rzeczy szczególnie to, że sypiasz... - tu mi przerwała.
- Aaa, czyli o to chodzi. Proszę bardzo, zerżnij mnie. Tu albo u mnie w pokoju. Na leżąco, na stojąco, czy jak tam sobie chcesz. Mam ci jeszcze obciągnąć? Bo wiesz, u mnie to jest full serwis! - wrzasnęła i z hukiem zatrzasnęła drzwi auta.
- Mary, nie o to mi chodziło! - krzyknąłem za nią, jednak nie zareagowała. Szybkim krokiem weszła do budynku. - Debil, debil, debil! - mówiłem, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Chciałem tylko poznać prawdę. Nie chciałem jej wykorzystywać.


***


Mary:

        Jednak pomyliłam się co do Jareda. Okazał się być takim samym gnojem jak ci wszyscy faceci. Mogłam się domyślić, że gdy tylko się dowie, jaka tak naprawdę byłam, będzie chciał mnie zaliczyć. W sumie nawet się nie dziwiłam, bo w końcu tylko do tego się nadawałam. 
Nikt nigdy nie będzie traktował mnie poważnie, nikt nie będzie mnie szanował. 
Pozostawało mi tylko się z tym pogodzić, bo sama byłam sobie winna. Gdybym tyle nie imprezowała i nie chodziła do łóżka z kim popadnie, inaczej by mnie postrzegano. Mogłabym zmienić swoje postępowanie, ale za bardzo przyzwyczaiłam się do takiego trybu życia. 
        Tak w ogóle to czemu się tak tym przejmuję? Przecież do tej pory miałam gdzieś, co myśleli na mój temat inni, więc dlaczego nagle miałoby się to zmienić? Pieprzyć go, to tylko zwykły chłopak. I co z tego, że wygląda jak milion dolarów i jest najbardziej interesującą osobą, jaką dotychczas poznałam. Nie on jeden na świecie.
        - Trzeba sobie poprawić humor - rzuciłam sama do siebie i gdy tylko przestało padać, wyszłam z domu. Ojciec zabrał Lily na jakiś wyjazd organizowany przez jego komisariat, tak zwany piknik rodzinny. Od razu powiedział, że jedzie tylko z moja siostrą, bo ze mną to wstyd się pokazać przy ludziach. Zresztą nawet bym tam nie pojechała. Myśl o tym, że miałabym oglądać gębę Lopeza udającego dobrego męża i tatusia przyprawiała mnie o mdłości.
Poszłam do Chrisa zaopatrzyć się w kokainę. Niestety wywalili mnie z pracy, więc musiałam brać na kreskę.
- Mary, wiesz, że już mi sporo wisisz? - mówił, pakując biały proszek do papierowej koperty.
- Wiem, ale wszystko ci oddam.
- Ja myślę, że oddasz, bo w przeciwnym razie będziemy rozmawiać nieco inaczej. Przy okazji, kumpel organizuje imprezę, może byś się ze mną wybrała?
- Czemu nie - odpowiedziałam, chowając swój zakup do kieszeni. - A o której się zaczyna? Chris spojrzał na zegarek.
- Już się zaczęła.
- To poczekaj, przygotuję się. - Wyjęłam miniaturową kopertę i zażyłam jej zawartość. - Dobra, możemy jechać. 
 Wsiedliśmy do samochodu Moore'a i ruszyliśmy w drogę. 


***

    Początek imprezy zupełnie gdzieś mi uleciał, jak zwykle po towarze Chrisa. Traciłam świadomość i nagle ją odzyskiwałam, nie wiedząc, gdzie jestem i co się dzieje. Tamtego wieczoru "ocknęłam się", słysząc gwizdy i okrzyki. Okazało się, że tańczyłam na stole w samych jeansach i staniku, a w okół mnie stali zachwyceni imprezowicze. 
Byłam w takim szoku, że straciłam równowagę i spadłam ze swojej prowizorycznej sceny wprost w ramiona... Jareda. Nie miałam pojęcia, skąd on się tam wziął. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym troski i wyniósł mnie na dwór. Nigdzie nie mógł znaleźć mojej bluzki, więc dał mi swoją bluzę.
        - Bardzo się wygłupiłam? - spytałam, wstydząc się spojrzeć mu w oczy.
- Jak dla mnie, to było całkiem fajnie, chociaż musisz jeszcze popracować nad utrzymywaniem równowagi - mówiąc to, szeroko się uśmiechnął.
- Teraz już wiesz, kim jestem - rzuciłam, opierając się o ławkę.
- Kim? - spytał, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Był jedynym chłopakiem, który podczas rozmowy patrzył mi w oczy, a nie w dekolt.
- No, puszczalską narkomanką - odpowiedziałam i w końcu odważyłam się na niego spojrzeć.
- I tak cię lubię - powiedział i rozwichrzył mi włosy.
- Nie obrzydza cię to?
- Ani trochę. 
Musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. 
- A co do naszej rozmowy w samochodzie, to chciałem tylko zapytać, czy to prawda, ale nie dałaś mi dokończyć.
- Przepraszam. Źle oceniłam sytuację. Myślałam, że chcesz to wykorzystać do tego, by mnie przelecieć.
- Bez urazy, ale nie chcę cie przelecieć.
- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego. Fakt, że nie chciał mnie zaliczyć, sprawił, że poczułam się wyjątkowo dobrze. 
Jest jednak ktoś, kto mnie szanuje, mimo iż wie, co robię.
- Wracamy do środka? - zapytał po chwili.
- Wiesz co, wolę już tam nie wracać. Może odprowadziłbyś mnie o domu?
- Pewnie. 
Wstaliśmy z ławki i wolnym krokiem opuściliśmy podwórko organizatora imprezy. Kiedy tak szliśmy, co jakiś czas patrzyłam w niebo.
- Lubisz oglądać gwiazdy?
- Bardzo. Zawsze interesował mnie wszechświat i jego niezbadany ogrom. Chciałabym mieć lunetę, żeby móc patrzeć na to, czego nie można dostrzec gołym okiem.
- To niech rodzice ci ją kupią.
- Rodzice? Moja mama nie żyje, a ojciec prędzej zdechnie niż da mi coś w prezencie.
- Przykro mi, nie wiedziałem - rzucił nieco zmieszany.
- Nie szkodzi. Już się z tym oswoiłam. A co z twoim ojcem?
- Moim? Zostawił nas, jak byłem bardzo mały, praktycznie go nie pamiętam. Potem mama znów wyszła za mąż, ale po jakimś czasie się rozwiodła.
- Utrzymujesz z nim kontakt?
- Z ojcem nie, ale ojczym dzwoni do nas na święta i urodziny.
- A kiedy masz urodziny? -  spytałam, widząc że rozmowa o ojcu nie jest dla niego łatwa.
- Dwudziestego szóstego grudnia.
- Ja trzydziestego.
- Jestem starszy! - powiedział z dumą, robiąc iście teatralną minę.
- Powinieneś być aktorem - rzuciłam, a on wybuchł głośnym śmiechem.
- Ja aktorem? Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję. Jesteś przystojny i masz świetną mimikę, więc byś się nadawał.
- Coś ty. Czułbym się jak idiota przy tych wszystkich kamerach. Poza tym nie mam do tego talentu.
- Skąd wiesz, skoro nigdy tego nie próbowałeś?
- Po prostu wiem, mądralo - odpowiedział i objął mnie ramieniem,  wtedy poczułam, jak moje ciało przeszywa bardzo przyjemny dreszcz. To było coś naprawdę niezwykłego. - Do zobaczenia w szkole - powiedział i uśmiechnął się na pożegnanie, gdy byliśmy już pod moim domem.
- Pa - odpowiedziałam i rozanielona przestąpiłam próg.
        - Gdzieś ty znowu była?! - wrzasnął ojciec, gdy tylko mnie zobaczył.
- U koleżanki - powiedziałam, mimo wszystko nie tracąc dobrego nastroju.
- Co ty w ogóle masz na sobie? - spytał, dotykając bluzy Jareda.
- Koleżanka pożyczyła mi bluzę brata, żebym nie zmarzła.
- Już to wiedzę. Pewnie znowu się gdzieś puściłaś. Skoro tak cię do tego ciągnie, to może zaprowadzę cię do naszych więźniów i oni się tobą zajmą. Gwarantuję ci , że wtedy odechce ci się seksu w tym wieku. 
Myśl o tych napalonych śmierdziuchach sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz. 
- Zejdź mi z oczu. Już nie mogę na ciebie patrzeć.
- Nienawidzę cię - rzuciłam, gdy stałam już przy schodach. Byłam pewna, że tego nie usłyszy, ale jednak usłyszał.
- Że co słucham? - W mgnieniu oka złapał mnie za włosy. - Tak się odzywasz do ojca?!
- To nie było do ciebie - powiedziałam łamiącym się z bólu głosem.
- Dobra, dobra, nie tłumacz się. Widzę, że z tobą nie można po dobroci. - Ręką, w której trzymał moje włosy, zrobił mocny zamach i moja twarz zatrzymała się na lustrze wiszącym przy schodach. Całe szczęście zdążyłam zamknąć oczy. 

Czułam, jak odpadające kawałki szkła ranią moją skórę, czułam też spływającą krew i usłyszałam kroki Lily.
- Tatusiu, co się stało? - zapytała mała, słysząc dźwięk rozbitego lustra i widząc mnie na podłodze.
- Nic takiego, kochanie. Mary się potknęła i wpadła na lusterko.
- Biedna ta nasza Mary, cały czas się potyka. - Moja siostra już miała schodzić, gdy ojciec znów się odezwał.
- Wracaj do łóżka, ja się nią zajmę.
- Nie martw się, Mary, poproszę Mikołaja, żeby dał ci ochraniacze. 
Mała była naprawdę kochana.
- Dobra, kładź się.
- Dobranoc - powiedziała i zawróciła.
- I co ryczysz, kretynko? - odezwał się i uderzył mnie otwartą dłonią w tył głowy. - Wstawaj i sprzątaj ten bałagan, bo nie chcę nadepnąć na szkło. 
        Krew powoli zaczęła zasychać, a ja starałam się wstać. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem: zamiast wstać, wbiłam sobie spory kawałek szkła w dłoń. Syknęłam i powoli zaczęłam go wyciągać. Nie siedział zbyt głęboko, ale z całych tych nerwów dłonie odmówiły mi posłuszeństwa. Kiedy w końcu pozbyłam się owego ciała obcego, udało mi się wstać. Zakręciło mi się w głowie, ale zdołałam utrzymać pion. Weszłam do łazienki i mało co nie dostałam zawału. Cała moja twarz i beżowa bluza Jareda pokryte były krwią. Szybko się obmyłam i wróciłam na korytarz. Na dywanie leżało zabarwione na rubinowo szkło. Byłam pewna, że któregoś dnia on mnie zabije, albo sama to zrobię. 
Właśnie, dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? Przecież nie musiałam tak żyć. Nie musiałam w ogóle żyć. 
 Chwyciłam największy fragment rozbitego lustra i przycisnęłam go do przegubu lewej dłoni, a następnie przeciągnęłam wzdłuż przedramienia, pilnując by ostrze dotykało żyły. Nie czułam bólu tylko coś w rodzaju ukojenia. Wraz z krwią wypływały ze mnie smutek, żal i złość. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułam, jak moje ciało powoli upada na ziemie.

.....................................
Tytuł rozdziału: Niech popłynie krew.
 
 



Data pierwotnej publikacji: 27.10.2010  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz