Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

sobota, 10 listopada 2012

11.With you it feels like I am finally home

        Gdy Jared zniknął za furtką, wstałam z huśtawki, cały czas czując delikatność jego ust na swojej obolałej twarzy. Weszłam do domu i zaczęłam tańczyć. Czułam się lepiej niż po najlepszej kokainie. Niby to nie było nic wielkiego, zwykły całus w policzek, ale napełniło mnie chęcią do życia. Nawet ojciec nie był w stanie zepsuć mi humoru.
- Chcę już jutro - rzuciłam sama do siebie i wbiegłam na schody. Gdy stałam już na ostatnim stopniu, poczułam silny zawrót głowy. 

Fakt, z całej tej ekscytacji zapomniałam, że przecież dzień wcześniej próbowałam się zabić, tracąc przy tym sporo krwi. 
Rano byłam wściekła, że nie udało mi się ze sobą skończyć, ale Jared sprawił, że zaczęłam się z tego cieszyć. Gdybym umarła, ominęłaby mnie nasza rozmowa i to cudowne uczucie, które jej towarzyszyło... 


***

        Tuż po przebudzeniu weszłam do łazienki sprawdzić, w jakim stanie była moja twarz. Niestety, nie zdarzył się żaden cud i rozcięcia nie poznikały, jednak odrobina pudru powinna wszystko załatwić.
        Byłam już praktycznie gotowa do wyjścia, gdy usłyszałam głos ojca.
- A ty gdzie?
- Na festyn - odpowiedziałam, bojąc się, że zaraz albo wrzaśnie, albo czymś we mnie rzuci.
- A kto zostanie z małą?
No tak, on zaraz szedł do pracy, a pani Robinson, jak co sobota, pojechała do swojej siostry.
- Nie wiem - rzuciłam niepewnie. - Ja na pewno nie zostanę w domu.
- No ja jej raczej ze sobą nie zabiorę - dodał, biorąc do ręki kubek.  
Błagam, tylko mnie tym nie walnij, pomyślałam w duchu. Zawsze gdy tylko brał coś w dłoń, bałam się, że zaraz ów przedmiot rozbije się na mojej głowie. 
- W sumie to ty ją możesz wziąć. 
 No super, liczyłam na randkę z Jayem po jego występie, a ten kazał mi ciągnąć za sobą pięcioletnie dziecko.
- Muszę ją brać?
- Mary, przecież nie zostawimy jej tu samej, a tobie korona z głowy nie spadnie. Przynajmniej będę miał pewność, że się nie upijesz. 
Jak na siebie, był dosyć spokojny, a ja wolałam go nie wkurzać, więc wróciłam na górę i kazałam Lily się ubrać.
- Ale ja nie chcę nigdzie iść - powiedziała, tupiąc nogą w podłogę.
- Błagam cię, dziecko kochane.
- Chcę się bawić lalkami.
- Pobawisz się, jak wrócimy - mówiłam błagalnym tonem. 
Przecież na siłę jej tam nie zaciągnę, a bez niej sama nigdzie nie pójdę. 
- Kupię ci wa...
- Dwie waty - wtrąciła mi się w zdanie.
- Zęby ci wypadną.
- Bo nie pójdę - powiedziała z groźnym spojrzeniem.
- Dobra, niech ci będzie, dwie waty.
- I loda - dodała szybko.
- Materialistka. 
Wyszczerzyła się i wyjęła z szafy strój pajaca, który miała niedawno na balu przebierańców.
- Nie mów, że chcesz to założyć.
- Właśnie, że chcę.
- Ja się tak z tobą przy ludziach nie pokażę - powiedziałam, patrząc na ohydne, baloniaste spodnie w kolorowe paski.
- To nie idę. - Usiadła na łóżku, krzyżując ręce. Wstyd mi było wyjść na miasto z dzieckiem przebranym za pajaca, ale czego się nie robi dla miłości...
- Okey, zakładaj to, byle szybko. 
Lily zeskoczyła z łóżka i zaczęła ściągać ubranie. Spojrzałam na zegarek, była trzecia dwadzieścia...
 

***

        W końcu udało mi się wyjść z domu. Trzymałam siostrę za rękę, a ta podskakiwała, machając czapą, z której odstawały odnóża zakończone dzwoneczkami.
- Mary? - zaczęła.
- Co?
- Mogę cię o coś spytać?
- Możesz.
- Co to znaczy, że ktoś jest puszczalski?
- Gdzie ty to usłyszałaś? - spytałam zszokowana jej pytaniem.
- Bo mały Tommy powiedział, że jego brat powiedział, że ty jesteś puszczalska. No i w ogóle Tommy mi dokucza.
- Powiedź Tommy'emu, że jego brat jest głupi, a jak będzie ci dalej dokuczał, to go kopnij.
- Ale mi nie wolno tak mówić i kopać kolegów.
- Ja ci pozwalam - odpowiedziałam i nieco przyspieszyłyśmy. Na szczęście nie wróciła już do tego pytania...
        Koło ratusza, gdzie odbywała się cała impreza, byłyśmy kwadrans przed czwartą. Oczywiście od razu musiałam kupić jej watę cukrową, która była większa od jej głowy.
- Już się bałem, że nie przyjdziesz - usłyszałam i zobaczyłam obok siebie Jareda.
- Jak mogłabym odpuścić sobie twój koncert?  - rzuciłam, uśmiechając się.
- A to kto? - zapytał, wskazując na moją siostrę, której włosy wystające spod czapy były poklejone watą.
- To moja siostra Lily.
- Nie jestem Lily - powiedziała, patrząc na mnie wzrokiem mordercy. - Jestem pajac Antonio - dodała i podała Jaredowi klejącą się dłoń.
- Bardzo mi miło, Antonio. -  Ledwo co powstrzymał śmiech, po czym spojrzał na mnie pytającym wzorkiem.
 - Zapomniałam, że pajac Antonio to jej alter ego. Kiedy ma na sobie ten strój, udaje kogoś innego.
- Nie udaję tylko naprawdę staję się kimś innym.
- Jasne, a słonie latają. Ogląda zdecydowanie za dużo telewizji.
- Ja to kiedyś byłem pewien, że jestem Batmanem. Zmieniłem zdanie, kiedy skoczyłem z szafy i złamałem rękę, bo jak się okazało, czarna peleryna wcale nie umożliwiała mi latania. A Shannon mnie jeszcze podpuszczał. 'Skacz, Jared, zobaczysz, że pofruniesz. Ja wczoraj ją założyłem i latałem po całym domu, jak byłeś w przedszkolu.
Zaśmiałam się na samo wyobrażenie Jaya próbującego latać. 
- Dobra, Mary muszę już iść, bo zaraz wchodźmy. Pogadamy po występie.
- Powodzenia! - krzyknęłam za nim, biorąc Lily za rękę.
- Mary, ale co ty mówisz, przecież słonie nie latają. Są za ciężkie, no i nie mają skrzydeł.
- Machają uszami - powiedziałam i weszłyśmy w głąb tłumu.
- Kurczę, o tym nie pomyślałam...
- Śmieszna jesteś, karaluchu. - Tak, ten karaluch to taka spuścizna po Courtney. Szczerze powiedziawszy, bardzo mi jej brakowało...
        Z myśli wyrwał mnie dźwięk wybijanego pałeczkami rytmu. Chłopaki właśnie zaczęli grać. Na ich repertuar składało się pięć piosenek Led Zeppelin. Rozczarował mnie jedynie fakt, że to nie Jared był wokalistą. Śpiewał jakiś koleś, Jay robił jedynie chórki i grał na gitarze.
         - Szkoda, że nie śpiewałeś - powiedziałam, gdy tylko zeszli ze sceny.
- Daniel jest w tym lepszy - odpowiedział, zdejmując czapkę z głowy Lily.
- Nie powiedziałabym, ale to raczej kwestia gustu. 
Leto uważnie przyglądał się przedmiotowi, który trzymał w dłoni, po czym się odezwał:
- Lepiej ci bez tej czapy.
- Nieprawda - odpowiedziała mu moja siostra.
- Prawda - mówił do niej niemal dziecięcym głosem. Widać było, że ma dobre podejście do dzieci. - Kiedy masz ją na głowie, nie widać, jaka jesteś ładna.
- Słyszałaś, Mary? On powiedział, że jestem ładna. - Jej oczy przypominały talerze satelitarne.
- Idę po picie, też chcesz? - zwrócił się do mnie.
- Nie, dzięki.
- Idę z tobą. - Lil złapała go za rękę.
- Teraz już się od niej nie uwolnisz. - Mała była straszną przylepą. Jak już kogoś polubiła, nie dawała mu spokoju.
        Gdy tylko zniknęli za budką z popcornem, podszedł do mnie Shannon.
- Hej - przywitał się, całując mnie w policzek.
- Cześć, Shann.
- Podobał ci się występ?
- Bardzo.
- To dobrze. Może miałabyś ochotę na mały spacer?
- Nie, dzięki.
- To może moglibyśmy powtórzyć naszą noc? - mówiąc to, zbliżył swoje ciało do mojego, a jego twarz zanurzyła się w moich włosach.
- Wybacz, ale mam okres - wymyśliłam na szybkiego. Nie miałam ochoty iść z nim po raz kolejny do łóżka. Był w tym dobry, nie powiem, że nie, ale póki co przypadkowy seks przestał mnie kręcić.
- Mi to nie przeszkadza.
- Ale mi tak.
- Oj, Mary, przecież było ci ze mną dobrze. - Właśnie poczułam jego usta na swojej skórze.
- Shannon, przestań, ludzie patrzą.
- I co z tego? - odpowiedział i pocałował mnie w usta. Jeszcze chwila i go ugryzę. Czy on nie wie co to znaczy "nie"? 

Mimo mojego protestu, wepchnął mi język do ust i wtedy też z ratunkiem przyszedł jego brat.
- Shann, Daniel nas woła.
- Ten to ma wyczucie czasu. - Oderwał się ode mnie i obaj zniknęli za zakrętem.
- To był twój chłopak?
- Nie, skarbie.
- Więc dlaczego się z nim całowałaś?
- A co ty tak się interesujesz? Jedź loda, bo ci się roztopi.
        Po dwudziestu minutach postanowiłyśmy wrócić do domu. Niestety Shannon zepsuł mi potencjalną randkę z Jayem. Gdy opuściłyśmy teren festynu, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.
- A ty, co mi uciekłaś? - odezwał się Jared, odrywając ode mnie rękę.
- A tak jakoś. Tak poza tym to dziękuję.
- Za co?
- Za to, że zabrałeś ode mnie swojego brata.
- Nie ma sprawy. Widziałem, że nie masz ochoty na jego towarzystwo, a wiem, jaki nachalny potrafi być.
- Jared, weź mnie na barana!- odezwała się mała.
- Lily, przestań - skarciłam ją.
- Nie no, co przestań. Wskakuj, Antonio. - Jay przykucnął, a Lily weszła mu na plecy...


***

        - Przepraszam cie za nią - powiedziałam, gdy siedzieliśmy we dwoje na schodach przed moim domem.
- Nie przepraszaj, to bardzo energiczne dziecko.
- Ja bym nawet rzekła, że nadpobudliwe.
- Lubi ludzi, to dobrze. Gorzej, gdyby była cicha i zamknięta w sobie.
- Też fakt. Widzę, że świetnie dogadujesz się z dzieciakami. Do tego jesteś bystry, zdolny i przystojny. Zazdroszczę twojej przyszłej żonie.
- Nie będę miał żony.
- Czemu? - spytałam zdziwiona.
- Żadna by ze mną nie wytrzymała.
- Ja bym wytrzymała - wyrwało mi się.
- Słucham?
- Mówię tak czysto teoretycznie, bo gdzie my byśmy mieli być razem.
- Nie no pewnie. Ty i ja? To byłby jakiś kosmos.
- Ale ja lubię kosmos - powiedziałam i... pocałowałam go. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. 

Bałam się, że zaraz mnie od siebie odepchnie i zapyta, co ja, do cholery, wyprawiam, ale zamiast tego położył mi dłonie na twarzy i pogłębił pocałunek. Nasze języki ocierały się jeden o drugi, a ja czułam się, jakbym miała wielki odlot. Seks z innymi nie dawał mi tyle przyjemności, co pocałunek Jareda.

...................................
Tytuł rozdziału: Z tobą czuję się, jakbym wreszcie była w domu.
 



Data pierwotnej publikacji: 6.11.2010  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz