- Muszę się wykąpać - powiedziałam, wstając z kanapy.
- Pójdę z tobą, jesteś jeszcze słaba, możesz zemdleć czy coś - rzucił Jared, również podnosząc się z pozycji siedzącej.
- Jasne, przyznaj się, że po prostu chcesz mnie zobaczyć nago - zażartowałam po raz pierwszy od kilku dni.
- Oczywiście.
- Bardzo ostrożnie objął mnie ramieniem i weszliśmy do łazienki.
Podczas gdy Jared napuszczał wodę do wanny, ja zdjęłam ubranie. Kiedy na
mnie spojrzał, znów pobladł. Nic dziwnego, w końcu całe plecy miałam
pokryte śladami skórzanego paska, zresztą na żebrach też miałam jego
ślady.
Jay delikatnie obmywał mnie ciepłą wodą, a jego oczy napełnione były łzami.
- Jak on tak może? - przerwał ciszę pytaniem.
- Jakoś może.
- Dlaczego się nie wyprowadzisz?
- Niby
dokąd? Nie mam tu żadnej rodziny, a twoja mama prędzej by się zabiła,
niż przyjęła mnie pod swój dach, a na własne mieszkanie mnie nie stać -
odpowiedziałam, powoli wstając.
- Jak
tylko będziemy pełnoletni, znajdę sobie jakąś pracę i kupię dla nas
mieszkanie - dodał i narzucił na moje mokre ciało ręcznik. Syknęłam z
bólu, gdy materiał podrażnił jedną z głębszych ran. - Przepraszam.
Z
pomocą swojego chłopaka wytarłam się i ubrałam.
- Chcesz może herbatę? - spytałam, gdy wróciliśmy do salonu.
- Tak, ale ja zrobię.
- Jared, uwierz mi, jestem przyzwyczajona do funkcjonowania z takimi obrażeniami.
- Przestań. Musisz odpoczywać.
Mimo moich protestów to on przygotował nam gorące napoje.
- Dzięki. - Wzięłam od niego swój zielony kubek i przyłożyłam go do ust.
- Przepraszam, że tak cię wypytuję, ale czy on robi to też Lily?
- Nie.
Spróbowałby ją tylko tknąć. - Sama myśl o tym, że moją małą
siostrzyczkę mogłaby spotkać krzywda ze strony tego bydlaka napełniała
mnie gniewem. - Lily to jego oczko w głowie. Akurat ją kocha.
- Ale nie uważasz, że to chore, kochać jedno dziecko, a drugie traktować w taki sposób?
- Uważam, ale nic na to nie poradzę.
- Nie
no, rozumiem, że cierpi z powodu śmierci twojej mamy, ale przecież, jakby
nie patrzeć, jesteś żywym dowodem ich miłości, więc tym bardziej
powinien być dla ciebie dobrym ojcem.
- Jego zdaniem mama umarła przeze mnie - rzuciłam, starając się zahamować łzy.
- Przecież to nie ty prowadziłaś ten samochód.
- Ale to po mnie jechała, więc to jest moja...
- Mary, nawet mi nie mów, że winisz siebie za to, co się stało - przerwał mi.
- Nie winiłam, ale teraz widzę, że chyba coś w tym jest. Przecież mogłam wrócić na pieszo.
- Dobra, niepotrzebnie zaczynaliśmy ten temat. - Jared odłożył kubek na stolik i oparł się o zagłówek.
***
- Jesteś pewna, że nie chcesz dzisiaj nocować u mnie?
- Jestem. Teraz ojciec mnie nie ruszy, a gdybym zniknęła na całą noc, dostałby szału, no i przy okazji wkurzylibyśmy twoją mamę, co mi się raczej nie uśmiecha.
- Jestem. Teraz ojciec mnie nie ruszy, a gdybym zniknęła na całą noc, dostałby szału, no i przy okazji wkurzylibyśmy twoją mamę, co mi się raczej nie uśmiecha.
- Jak chcesz. Do zobaczenia jutro - powiedział i delikatnie mnie do siebie przytulił...
***
Trzy tygodnie później:
- Jared, obiecałeś, że dasz mi poprowadzić - powiedziałam, gdy zbieraliśmy się z powrotem do domu.
- Kiedy indziej - odpowiedział, wsiadając do auta. - Wsiadasz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo ja chcę prowadzić.
- Mary, proszę cię, musimy już wracać.
- To wracaj - rzuciłam, wiedząc że zaraz mi ulegnie.
- Przecież nie zostawię cię w środku lasu.
- Wsiądę, jak dasz mi poprowadzić.
- Szantażystka - rzucił i przesiadł się na fotel pasażera.
- Kocham cię - powiedziałam i zadowolona z siebie wskoczyłam do samochodu, przy okazji całując Jareda.
- A jak rozbijesz mi auto, to cię ukatrupię!
- O ile przeżyjesz - zażartowałam i odpaliłam silnik. Przed nami kilkadziesiąt kilometrów pustej szosy, czyli idealne warunki do wariackiej jazdy. Zaczęłam skromnie od dziewięćdziesięciu, ale szybko dobiłam do stu dwudziestu.
- Zwariowałaś?! Zwolnij trochę.
- Boisz się? - spytałam prowokująco. - Myślałam, że lubisz szybką jazdę.
- Lubię, ale ta droga nie bardzo się do tego nadaje. Jest tu pełno dziur.
- Boisz się.
- Dociśnij.
- Jared, obiecałeś, że dasz mi poprowadzić - powiedziałam, gdy zbieraliśmy się z powrotem do domu.
- Kiedy indziej - odpowiedział, wsiadając do auta. - Wsiadasz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo ja chcę prowadzić.
- Mary, proszę cię, musimy już wracać.
- To wracaj - rzuciłam, wiedząc że zaraz mi ulegnie.
- Przecież nie zostawię cię w środku lasu.
- Wsiądę, jak dasz mi poprowadzić.
- Szantażystka - rzucił i przesiadł się na fotel pasażera.
- Kocham cię - powiedziałam i zadowolona z siebie wskoczyłam do samochodu, przy okazji całując Jareda.
- A jak rozbijesz mi auto, to cię ukatrupię!
- O ile przeżyjesz - zażartowałam i odpaliłam silnik. Przed nami kilkadziesiąt kilometrów pustej szosy, czyli idealne warunki do wariackiej jazdy. Zaczęłam skromnie od dziewięćdziesięciu, ale szybko dobiłam do stu dwudziestu.
- Zwariowałaś?! Zwolnij trochę.
- Boisz się? - spytałam prowokująco. - Myślałam, że lubisz szybką jazdę.
- Lubię, ale ta droga nie bardzo się do tego nadaje. Jest tu pełno dziur.
- Boisz się.
- Dociśnij.
Zrobiłam to, o co poprosił, przycisnęłam mocniej pedał gazu.
- Dobra, może troszkę zwolnij - dodał, gdy licznik wskazywał sto dziewięćdziesiąt.
- Wymiękasz?
- Wymiękasz?
Nie odpowiedział, więc spojrzałam na niego i zobaczyłam, że jest cały
blady, więc długo nie myśląc, zwolniłam, po czym zatrzymałam auto. Ten
szybko z niego wybiegł i zwymiotował pod jednym z drzew.
Może szybka jazda to faktycznie nie był dobry pomysł...
Może szybka jazda to faktycznie nie był dobry pomysł...
Przepłukał usta wodą i wsadził
do nich gumę miętową.
- Dalej ja prowadzę.
- Dalej ja prowadzę.
Bez słowa zmieniłam miejsce i zapięłam pasy.
Gdy dojechaliśmy do domu Jaya, bak był już praktycznie pusty, więc wysiedliśmy i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę mojej ulicy. Po drodze wpadliśmy na Shannona, u którego boku szła jakaś dziewczyna. Jak się okazało, była to Cassie, ich tymczasowa współlokatorka.
- Mam nadzieję, że śpi daleko od ciebie - powiedziałam do Jareda, gdy tylko Shann i jego towarzyszka byli wystarczająco daleko, by mnie nie usłyszeć.
- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Ja? W życiu.
- Tak, tak, oczywiście.
- Nie pochlebiaj sobie - powiedziałam, śmiejąc się.
- Czyli nie jesteś o mnie zazdrosna?
- Nie.
- Ani trochę?
- Ani trochę.
- Więc nie masz nic przeciwko temu, jeśli wybiorę się jutro z Cassie do kina i zabiorę ją do jakieś knajpki?
- Co?! - spytałam zaskoczona.
- No przecież nie jesteś zazdrosna.
- Cicho - dodałam, lekko go popychając.
- Ale tak serio, to co byś zrobiła, gdyby Cass próbowała mnie podrywać?
- Wyrwałabym jej wszystkie włosy i wybiła te śliczne ząbki.
- Moja zazdrośnica. - Przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.
Gdy dojechaliśmy do domu Jaya, bak był już praktycznie pusty, więc wysiedliśmy i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę mojej ulicy. Po drodze wpadliśmy na Shannona, u którego boku szła jakaś dziewczyna. Jak się okazało, była to Cassie, ich tymczasowa współlokatorka.
- Mam nadzieję, że śpi daleko od ciebie - powiedziałam do Jareda, gdy tylko Shann i jego towarzyszka byli wystarczająco daleko, by mnie nie usłyszeć.
- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Ja? W życiu.
- Tak, tak, oczywiście.
- Nie pochlebiaj sobie - powiedziałam, śmiejąc się.
- Czyli nie jesteś o mnie zazdrosna?
- Nie.
- Ani trochę?
- Ani trochę.
- Więc nie masz nic przeciwko temu, jeśli wybiorę się jutro z Cassie do kina i zabiorę ją do jakieś knajpki?
- Co?! - spytałam zaskoczona.
- No przecież nie jesteś zazdrosna.
- Cicho - dodałam, lekko go popychając.
- Ale tak serio, to co byś zrobiła, gdyby Cass próbowała mnie podrywać?
- Wyrwałabym jej wszystkie włosy i wybiła te śliczne ząbki.
- Moja zazdrośnica. - Przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.
Jared:
Gdy wróciłem do domu, na stole czekała już na mnie kolacja. Poszedłem umyć ręce i zabrałem się za opróżnianie wielkiego talerza kanapek.
- To była twoja dziewczyna? - usłyszałem głos Cassie.
- Tak - odpowiedziałem, biorąc łyk gorącego kakao.
- Ładna. - Dziewczyna chwyciła jedną kanapkę.
- Wiem.
- Długo jesteście razem?
- Dziewięć miesięcy.
- Pewnie nie wie o naszym romansie.
- Co?! - krzyknąłem, wypluwając kawałek kanapki. - Jaki romans? O czym ty w ogóle mówisz?!
- No przecież spałeś ze mną.
- Słuchaj, to była tylko jednorazowa akcja i to ty się na mnie napaliłaś, a nie odwrotnie.
- Ale ty nie miałeś nic przeciwko.
- Posłużyłaś się podstępem. Uderzyłaś w czuły punkt.
- Ale podobało ci się, prawda?
- Nie - rzuciłem, wstając od stołu. - I proszę cię, żebyś więcej do tego nie wracała.
Gdy wróciłem do domu, na stole czekała już na mnie kolacja. Poszedłem umyć ręce i zabrałem się za opróżnianie wielkiego talerza kanapek.
- To była twoja dziewczyna? - usłyszałem głos Cassie.
- Tak - odpowiedziałem, biorąc łyk gorącego kakao.
- Ładna. - Dziewczyna chwyciła jedną kanapkę.
- Wiem.
- Długo jesteście razem?
- Dziewięć miesięcy.
- Pewnie nie wie o naszym romansie.
- Co?! - krzyknąłem, wypluwając kawałek kanapki. - Jaki romans? O czym ty w ogóle mówisz?!
- No przecież spałeś ze mną.
- Słuchaj, to była tylko jednorazowa akcja i to ty się na mnie napaliłaś, a nie odwrotnie.
- Ale ty nie miałeś nic przeciwko.
- Posłużyłaś się podstępem. Uderzyłaś w czuły punkt.
- Ale podobało ci się, prawda?
- Nie - rzuciłem, wstając od stołu. - I proszę cię, żebyś więcej do tego nie wracała.
Po przerwanej kolacji wziąłem prysznic i położyłem się spać.
Rano obudził mnie Shannon.
- Zaliczyłem ją - powiedział, skacząc na moje łóżko.
- Kogo? - spytałem zaspany.
- No jak to kogo? Cassie! - odpowiedział, wyciągając mi poduszkę spod głowy.
- Człowieku, daj się wyspać.
- Późno już jest.
- A która godzina?
- Jedenasta.
- Dlaczego, do cholery, nikt mnie nie obudził do szkoły?! - krzyknąłem i wyskoczyłem z łóżka jak oparzony.
- Mama cię budziła. Powiedziałeś, że zaraz wstaniesz, ale prawdopodobnie znów zasnąłeś.
- Super - rzuciłem, zbierając ciuchy z podłogi.
- Od kiedy tak się przejmujesz szkołą?
- Na dziesiątą umówiłem się z tym typkiem, który miał zastąpić Daniela.
- W szkole?
- Mieliśmy się spotkać na przerwie, a tu dupa. Pomyśli, że go wystawiłem no i nie będzie wokalu. Że też Dan musiał się rozchorować.
- Przecież zawsze ty możesz śpiewać.
- Mówiłem już, że nie będę śpiewał publicznie. Nie chcę się skompromitować.
- Głupi jesteś.
- Mam to po tobie.
- Młody, bo zaraz dostaniesz.
- No dobra, dobra, luz, a teraz pochwal się, jak było z Cassie.
- Nie no fajnie, tyle tylko, że jestem na sto procent pewny, że okłamała mnie, co do swojej cnoty. Zdecydowanie nie była dziewicą - odpowiedział, a ja spuściłem wzrok.
- No nie była.
- A ty skąd wiesz? - zapytał mój starszy brat.
- Bo, że tak powiem, własnoręcznie, a raczej własno... tego no... No sam ją rozdziewiczyłem.
- Co?! - W tym momencie z ust wypadł mu kawałek jabłka.
- No i gdzie mi na pościel plujesz!
- Bzyknąłeś Cassie?
- Przyszła do mnie w nocy, wpakowała mi się do łóżka i tak jakoś wyszło.
- W sumie może to i lepiej, nie lubię dziewic. Ty no, ale co na to Mary?
- Jeśli nie chcesz, żeby Cass była szczerbata i łysa, to lepiej, żeby moja Mary o tym nie wiedziała.
......................................................................
Tytuł: Dzikus
- Zaliczyłem ją - powiedział, skacząc na moje łóżko.
- Kogo? - spytałem zaspany.
- No jak to kogo? Cassie! - odpowiedział, wyciągając mi poduszkę spod głowy.
- Człowieku, daj się wyspać.
- Późno już jest.
- A która godzina?
- Jedenasta.
- Dlaczego, do cholery, nikt mnie nie obudził do szkoły?! - krzyknąłem i wyskoczyłem z łóżka jak oparzony.
- Mama cię budziła. Powiedziałeś, że zaraz wstaniesz, ale prawdopodobnie znów zasnąłeś.
- Super - rzuciłem, zbierając ciuchy z podłogi.
- Od kiedy tak się przejmujesz szkołą?
- Na dziesiątą umówiłem się z tym typkiem, który miał zastąpić Daniela.
- W szkole?
- Mieliśmy się spotkać na przerwie, a tu dupa. Pomyśli, że go wystawiłem no i nie będzie wokalu. Że też Dan musiał się rozchorować.
- Przecież zawsze ty możesz śpiewać.
- Mówiłem już, że nie będę śpiewał publicznie. Nie chcę się skompromitować.
- Głupi jesteś.
- Mam to po tobie.
- Młody, bo zaraz dostaniesz.
- No dobra, dobra, luz, a teraz pochwal się, jak było z Cassie.
- Nie no fajnie, tyle tylko, że jestem na sto procent pewny, że okłamała mnie, co do swojej cnoty. Zdecydowanie nie była dziewicą - odpowiedział, a ja spuściłem wzrok.
- No nie była.
- A ty skąd wiesz? - zapytał mój starszy brat.
- Bo, że tak powiem, własnoręcznie, a raczej własno... tego no... No sam ją rozdziewiczyłem.
- Co?! - W tym momencie z ust wypadł mu kawałek jabłka.
- No i gdzie mi na pościel plujesz!
- Bzyknąłeś Cassie?
- Przyszła do mnie w nocy, wpakowała mi się do łóżka i tak jakoś wyszło.
- W sumie może to i lepiej, nie lubię dziewic. Ty no, ale co na to Mary?
- Jeśli nie chcesz, żeby Cass była szczerbata i łysa, to lepiej, żeby moja Mary o tym nie wiedziała.
......................................................................
Tytuł: Dzikus
Data pierwotnej publikacji: 03.01.2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz