Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 11 listopada 2012

24. Fat pig priest, sanctimonious smiles, he takes the money you take the lies

        Po ponad dwutygodniowej nieobecności postanowiłam wrócić do szkoły. Jak zwykle w tym okresie, wszystko kręciło się w okół świąt.
- Przecież to logiczne, że Gwiazdka już dawno przestała być tradycją religijną - powiedziałam, gdy opuszczaliśmy salę po lekcji religii, na którą mimo swoich przekonań, chodzić musiałam.
- Fakt, to już bardziej zwykły obyczaj - wtrąciła się Lisa.
- Gadacie głupoty. To, że dla was Boże Narodzenie nie ma znaczenia duchowego, nie oznacza, że dla innych też. Religia jest czymś ważnym w życiu każdego człowieka.
- Nie każdego - przerwałam ten iście teologiczny wywód Brendy.
- Dla ciebie to nic nie jest ważne.
- Kilka rzeczy by się znalazło, ale wiara się do nich nie zalicza. Ta twoja cała religia jest obrazą dla ludzkiej inteligencji.
- Jesteś okropna, Mary.
- Po prostu mówię prawdę. Kasa, którą rzucasz na tace, idzie do kieszeni księży, którzy kupują za nią nowe samochody.
- Księża tacy nie są - odpowiedziała niemal oburzona Brenda.
- No oczywiście i tak pilnie przestrzegają celibatu.
- Bo przestrzegają.
- Proszę cię. Większość z nich pieprzyło więcej babek niż niejeden żigolo.
- Wstydziłabyś się tak mówić.
- To oni się powinni wstydzić. Sama widziałam, jak nasz ksiądz obcinał tyłki pierwszoklasistek - rzuciłam, siadając na parapecie.
- Ty naprawdę masz nierówno pod sufitem.
- Jeśli mi nie wierzysz, mogę ci udowodnić, że nasz księżulek to napalony erotoman.
- Ciekawe jak?
- Normalnie, skarbie. Użyję swojego uroku osobistego. - Wgryzłam się w jabłko, a Lisa spojrzała na mnie z brudnym uśmieszkiem. Dobrze wiedziała, co kombinowałam.
        - Jesteś pewna, że to zadziała? - zapytała przyjaciółka, gdy wracałyśmy razem ze szkoły.
- Żaden mi się nie oparł, więc tym bardziej nie zrobi tego koleś popylający w sukience.
- Wariatka z ciebie.
- Wiem - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i objęłam Lisę ramieniem.


***


        - Mary, bierz się za porządne sprzątanie - usłyszałam głos ojca, gdy weszłam do domu.
- Już teraz? Do świąt został jeszcze tydzień, zdążę.
- Jutro przylatuje babcia Heather, więc tak, musisz zrobić to już teraz. 
Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona. Babcia nie odwiedzała nas od pogrzebu mamy. Niechętnie przebrałam się w dresy i zaczęłam sprzątać.
- Mary, słyszałaś, babcia przyjeżdża! - krzyknęła podekscytowana Lily.
- Słyszałam - odpowiedziałam.
- Nie cieszysz się?
- No jakoś nie bardzo - odburknęłam pod nosem. Prawdę powiedziawszy  niezbyt przepadałam za babcią, gdyż była strasznie wyniosłą i złośliwą staruszką. No i nazywała mnie Marie, czego dosłownie nie znosiłam.
- A ja tam się cieszę.
- Bo jej nie znasz.


***


        Na drugi dzień postanowiłam udowodnić Brendzie słuszność swojej teorii. Nałożyłam krótką spódniczkę i obcisłą bluzkę z dużym dekoltem. Usiadłam w pierwszej ławce i byłam nadzwyczaj miła dla naszego wielebnego.
- Wczoraj ksiądz tak pięknie mówił o Bożym Narodzeniu, że postanowiłam się nawrócić  - rzuciłam, gdy moja klasa była zajęta oglądaniem jakiegoś filmu.
- Bardzo mnie to cieszy - odpowiedział z uśmiechem, co chwila zerkając na mój dekolt.
- Może mógłby mi ksiądz w tym pomóc? Byłabym bardzo wdzięczna.
- Nawracanie zagubionych owieczek to moja misja, więc zostań po lekcji.
Odwróciłam się do tyłu, gdzie siedziała Brenda.
- Po lekcji stój pod drzwiami i podglądaj przez szybkę - szepnęłam jej na ucho i zwróciłam wzrok w stronę ekranu.
        - Dlaczego zostałeś księdzem? - zapytałam już mniej oficjalnie, gdy zostałam z nim sam na sam.
- Tak jakoś wyszło.
- Koleżanki były pewnie zawiedzione, że taki przystojny facet postanowił poświęcić swoje życie Bogu - mówiąc to, usiadłam na jednej z ławek i powoli nałożyłam nogę na nogę, tak by zauważył moją bieliznę.
- No trochę.
- A tak szczerze, to nie brakuje ci kontaktów fizycznych z kobietami?
- Trochę. - Wstał i powoli zaczął do mnie podchodzić.
- Podobam ci się, co? 
Przytaknął. 
- Nie masz się czego wstydzić, w końcu jesteś tylko mężczyzną.
- Dokładnie. - Jego usta dotknęły moich, a ja rzuciłam triumfalne spojrzenie Brendzie, która ogromnie zszokowana gapiła się na nas przez szybę.
- A tu co się dzieje?! - Ni stąd ni zowąd do sali wkroczył dyrektor i ksiądz odskoczył ode mnie jak oparzony. Już po chwili oboje siedzieliśmy w jego gabinecie i słuchaliśmy kazania. - Wie ksiądz, że nie mogę tego tak zostawić, bo po pierwsze, to jest uczennica, a po drugie złamał ksiądz celibat.
- Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłem było nieodpowiedzialne i bezmyślne, ale błagam, niech pan nie donosi proboszczowi.
- Nie doniosę, ale muszę księdza zwolnić, przykro mi. A ciebie, Mary, zawieszam.
- Co?! Chyba pana pogięło!
- Powiedziałem zawieszam? Miałem na myśli wyrzucam. Już nie raz były z tobą kłopoty, więc nie mam innego wyjścia. W sekretariacie oddadzą ci dokumenty.
        - No to nas księżulek urządził - powiedziałam, gdy tylko opuściliśmy gabinet Carthy'ego.
- Ja?!
- No, a niby, kto się na mnie rzucił?
- Ale to ty mnie sprowokowałaś.
- Ciekawe czym? Chciałam tylko porozmawiać, a ty zacząłeś mnie obmacywać!
- Boże, skąd na świecie biorą się tak podłe suki jak ty, to ja nie wiem. Zobaczysz, spotka cię za to kara.
- Już się boję - rzuciłam ironicznie i weszłam do sekretariatu. Sekretarka była już poinformowana o moim wyrzuceniu, więc dokumenty były praktycznie gotowe.
- Podpisz tu, w tym miejscu - powiedziała, wskazując mi fragment kartki, na którym nabazgrałam swoje nazwisko i wyszłam.
 


***


        - Mary, coś ty znowu odwaliła?! - spytał Jared, gdy tylko spotkaliśmy się w parku.
- Wywalili mnie ze szkoły.
- To już wiem, pytam dlaczego?
- Nie słyszałeś o akcji z księdzem?
- Pobieżnie. Po jaką cholerę się z nim całowałaś?!
- Chciałam udowodnić koleżance, że księża nie są tak święci, na jakich pozują. Nie mów, że jesteś zazdrosny.
- Nie jestem. Jestem tylko wkurwiony, bo przez udowadnianie swoich racji wyleciałaś ze szkoły! 
Fakt, był strasznie zdenerwowany.
- Kotku, to tylko szkoła.
- A jak później zamierzasz żyć? Przecież chciałaś wyprowadzić się z domu, no i jak zamierzasz się utrzymać? Bez szkoły nie dostaniesz pracy.
- Ty mnie będziesz utrzymywał - odpowiedziałam, zarzucając ramiona na jego szyję. - Poza tym zawsze mogę zostać prostytutką.
- Nawet nie wiesz, jak głupia czasami bywasz.
- Ale i tak mnie kochasz?
- Kocham, kocham - odpowiedział i mnie przytulił.



***


        Wieczorem przyjechał nasz gość. Lily w wielkim podekscytowaniu stała przy drzwiach i czekała, aż przekroczy próg. W końcu drzwi się otworzyły, stanęła w nich babcia Heather i zaczęła nas witać w języku francuskim.
- Babciu, niech babcia mówi po angielsku, Lily nie zna francuskiego.
- Jak to nie zna francuskiego?! - zapytała oburzonym tonem.
- Ma dopiero sześć lat.
- To nie jest żadne wytłumaczenie! Ja w tym wieku mówiłam płynnie po rosyjsku.
- Jasne - rzuciłam ironicznie, na co ojciec dyskretnie szturchnął mnie w ramię. Nie lubił, kiedy byłam niegrzeczna w stosunku do jego teściowej. Czuł do niej pewnego rodzaju respekt oparty głównie na strachu.
- Mark, zabierz moje walizki na górę, a ty, Marie, przygotuj mi kąpiel, bo jestem wyczerpana podróżą. A z tobą, Lilianne, od jutra zaczynam lekcje francuskiego. 
Mała spojrzała na nią nieco zdezorientowana, a ja poszłam do łazienki.
- Stara jędza - rzuciłam pod nosem, podczas gdy wanna powoli napełniała się wodą.
- Marie, kochanie, tylko nie zapomnij o olejku i świecach - usłyszałam głos babci.
- Taa, może jeszcze francuski szampan do tego?
- Mówiłaś coś?
- Nie, nic, babciu - odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem i zaczęłam szukać jakichś świeczek.


***


        - Mary, ja się jej boję - powiedziała Lily, wsuwając się pod moją kołdrę.
- Uwierz mi, nie tylko ty.
- Ona jest straszna i bardzo dziwnie mówi.
- No wiesz, w końcu to Française - odpowiedziałam siostrze, naśladując perfekcyjny akcent babci, czym niezwykle ją rozśmieszyłam.
- Nazywa mnie Lilianne, a przecież ja mam na imię Lily.
- A słyszałaś, jak mówi na mnie? Marie. 
Obie zaczęłyśmy się śmiać, po czym mocno ją przytuliłam i zasnęłyśmy.
        Rano, zaraz po przebudzeniu zeszłam do kuchni napić się kawy.
- A ty czemu nie w szkole? - zapytał ojciec, podając babci szklankę mleka.
- Wywalili mnie - odpowiedziałam, podchodząc do szafki.
- Co zrobili? - spytał jakby z niedowierzaniem.
- Wyrzucili mnie ze szkoły.
- Jak to wyrzucili cię ze szkoły? - wtrąciła się babcia.
- Tak to - burknęłam pod nosem i zasypałam kawę.
- Coś ty znowu nawywijała?! - Ojciec był wściekły i gdyby nie babcia, na pewno dostałabym w twarz. - Albo nie, nic nie mów, sam zaraz zadzwonię do dyrektora. - Wyszedł na korytarz, a ja usiadłam przy stole.
- No i co teraz zamierzasz zrobić? - spytała Heather, patrząc na mnie niczym seryjny morderca.
- Nie wiem. Póki co nie mam planów.
- Myślałam, że jesteś rozsądniejsza.
- Za dużo babcia myśli.


.............................................................
Tytuł rozdziału: Świńsko gruby ksiądz, świętoszkowate uśmieszki, on dostaje pieniądze, ty kłamstwa. 



Data pierwotnej publikacji: 03.02.2011 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz