Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 11 listopada 2012

25. Merry fucking Christmas

        - Mary, czy tobie już całkowicie na mózg padło?! - wrzasnął ojciec, gdy babcia wyszła do toalety. - Jesteś aż taką dziwką, że nawet księdza próbujesz uwieść?!
- Tak mnie wychowałeś. 
Tymi słowami kompletnie wyprowadziłam go z równowagi. Nie zważając na kroki babci, uderzył mnie w twarz. Cios był na tyle mocny, że straciłam równowagę i upadłam na podłogę, rozbijając przy okazji stojący na stole kubek.
- Co tu się dzieje? - zapytała staruszka.
- Nic - odpowiedział ojciec, podnosząc mnie z podłogi.
- Co jej się stało?
- Zapłaciła za swoją głupotę.
- Uderzyłeś ją?!
- Zasłużyła. Wie mama, za co ją wylali ze szkoły?
- Za co?
- Podrywała księdza, a dokładnie całowała się z nim.
- Libertine! - rzuciła iście oburzona i tym razem to ona mnie spoliczkowała.
- Zostaw moją siostrzyczkę, ty starucho! - wrzasnęła Lily i zaczęła szarpać babcię za rękaw.
        - Boże, co za niewychowane bachory! Ja wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że po śmierci mojej córeczki nie dasz sobie z nimi rady! Mówiłam od razu, żeby zamieszkały ze mną, to nie, ty byłeś mądrzejszy i proszę, co z tego masz! - krzyczała Heather, gdy ja i Lily opuściłyśmy kuchnię.
- Chodź do pokoju. - Wzięłam siostrę za rękę i poszłyśmy na górę.
- Nienawidzę jej - rzuciła Lily, wskakując na łóżko. - Niech sobie stąd jedzie.
- Jeszcze tylko tydzień i jej tu nie będzie - pocieszyłam małą.
- Boli cię to? - zapytała pełnym troski głosem i wskazała na mój policzek.
- Troszkę - skłamałam. Bolało jak cholera.
- Podmucham. - Stanęła na łóżku i zaczęła dmuchać na zaczerwienienie po lewej stronie mojej twarzy. - I jeszcze buziaczek, żeby całkiem przestało. - Cmoknęła mnie  i mocno się przytuliła. - Już lepiej?
- Lepiej. - Uśmiechnęłam się, gładząc jej włosy. 


***


        - Dobrze, że jesteście tu obie. - Do mojego pokoju właśnie weszła babcia. - Mam dla was ważną wiadomość. Rozmawialiśmy z ojcem i zdecydowaliśmy, że po nowym roku lecicie ze mną do Paryża.
- Co?! - krzyknęłam zszokowana.
- To, co słyszałaś. Ty i Lilianne będziecie mieszkać u mnie.
- Nie będę u ciebie mieszkać i nie jestem żadna Lilianne! - Oburzona Lily niemal się na nią rzuciła.
- To już jest postanowione i wy, a szczególnie ty, mały człowieczku, nie macie tu nic do powiedzenia. - Staruszka opuściła pokój, a Lily zaczęła płakać.
- Mary, ja nie chcę do Paryża, nie chcę.
- Spokojnie, karaluszku, nigdzie nie wyjdziemy, już moja w tym głowa.


***


        Wieczorem babcia zaczęła szykować potrawy na jutrzejszą kolację, a ja, mimo jej protestów, wyszłam z domu.
- Jared! - wołałam półszeptem, stojąc pod oknem swojego chłopaka.
- Co jest? - zapytał, otwierając je.
- Jest twoja mama?
- Jest. Szykuje żarcie na pojutrze.
- Więc jest zajęta?
- No tak.
- To podaj mi rękę. 
Jay zrobił to, o co prosiłam i już po chwili byłam w jego pokoju. Pierwsze co zrobiłam, to podeszłam do drzwi i przekręciłam kluczyk. Następnie popchnęłam swojego chłopaka na łóżko. Tylko się uśmiechnął i przyciągnął moją twarz do swojej...
- Znowu dostałaś od ojca? - zapytał, kiedy wyczerpana położyłam się obok niego.
- Dowiedział się o akcji z księdzem.
- Kutas. 
Zaśmiałam się i pocałowałam go w ramię.
- Masz może jakiś towar? - spytałam, gdy był już nade mną.
- Mam - odpowiedział, po czym zaczął całować moją szyję.
- A dasz trochę?
- Dam. - Jego usta wędrowały po moim biuście, a mnie przechodziły delikatne dreszcze...



***


        Jako że mój nieżyjący już dziadek był w jednej drugiej Polakiem, babcia obchodziła święta zgodnie z polską tradycją. Dwudziestego czwartego urządzała kolację, czego my w Stanach nie robiliśmy. We Francji zresztą też nie było takiego zwyczaju, ale dziadek bardzo szanował swoje pochodzenie, więc Heather w ten sposób oddawała mu hołd. Dziwnie to zabrzmiało, ale dziadek był niesamowitym człowiekiem, więc mu się należało.
        Tuż przed tą całą kolacją weszłam do łazienki i ze swojej kosmetyczki wyjęłam działkę amfetaminy, którą dostałam dzień wcześniej od Jareda. Zasunęłam zasuwkę w drzwiach tak, żeby nikt tam nie wszedł i uformowałam sobie kreskę, którą wciągnęłam przez zwiniętego dolara. Resztki białego proszku zebrałam na palce i przyłożyłam do nosa. 

Kiedy lusterko było "wyczyszczone", spuściłam wodę, by domownicy myśleli, że korzystałam z toalety. Przed zażyciem narkotyku powiedziałam Lily, że podczas kolacji mogę się dziwnie zachowywać, ale żeby się tym nie przejmowała, bo to część mojego planu.
       Gdy już usiedliśmy do stołu, a babcia zaczęła swoją modlitwę, amfa zaczęła działać. Przez cały pacierz, czy co to tam było, chichotałam jak głupia pod nosem, prowokując tym gniewne spojrzenie ojca, dezaprobatę babci i śmiech siostry.
- Mary, zachowuj się - skarcił mnie ojciec.
- No przecież się zachowuję. A ty, babciu, kończ te swoje zawodzenie, bo jestem głodna. - Nie byłam głodna, chciałam ją wkurzyć. Staruszka przerwała modlitwę i rzuciła mi karcące spojrzenie. Odpowiedziałam jej na to pustym uśmiechem i zaczęłam pukać palcami w stół. Babcia wróciła do modlitwy, a ja wybijałam rytm siedzącego mi w głowie It's a Long Way to the Top.
- Przestań pukać! - wycedził przez zęby ojciec.
- Nie mogę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie panowałam teraz zbytnio nad swoją ruchliwością.
- Amen - padło z ust Francuzki.
- No i chwalmy pana! - rzuciłam ze śmiechem  i zabrałam się za jedzenie.
- Powinieneś z nią pójść do psychologa. Podejrzewam, że ma ADHD -  zwróciła się staruszka do swojego zięcia.
- Z nią to tylko do psychiatry - odburknął jej pod nosem.
- Prawdę mówiąc, to niegłupi pomysł. Dałby jej jakieś leki i może by się uspokoiła.
- Jej już raczej nic nie pomoże. 
Rozmawiali tak, jakby wcale mnie tam nie było, ale ich słowa jakoś mnie nie ruszały.
- U nas w Paryżu jest bardzo porządna żeńska szkoła katolicka. Raz dwa, by ją tam utemperowali. Tak, zapiszę ją tam, małą Lilianne też. Jeszcze ją wyprowadzą na ludzi.
- Taa, dadzą mi śliczny mundurek i będę obciągać opiekunom za papierosy.
- Boże święty, ta dziewucha jest niezrównoważona! - krzyknęła babcia i złapała się za lewą pierś.
- Mary, jazda do siebie.
- Jeszcze nie skończyłam - powiedziałam, grzebiąc widelcem w rybie.
- Właśnie, że skończyłaś. - Ojciec zabrał mi talerz i po raz kolejny kazał iść do siebie.
- A tak przy okazji, babciu, nie niezrównoważona tylko naćpana. - Głośno się zaśmiałam i wyszłam.

 
***

        - Ale ją wkurzyłaś! - rzuciła podekscytowana Lily, gdy rano weszła do mojego pokoju.
- Wiem. Zobaczysz, za dwa dni stąd zwieje i ostatnim, czego będzie chciała, będzie zabranie nas do siebie.
- Oby, bo ja nie chcę jechać do Francji. Tam dziwnie mówią. Nic nie będę rozumiała.
- I nie pojedziesz.
- A tak w ogóle, to ciekawe, co dostaniemy od Mikołaja.
- Ja pewnie nic, ale ty na pewno dostaniesz super zabawki.
- Jak to ty nic? Przecież Mikołaj daje prezenty wszystkim.
- Nie wszystkim. Tylko grzecznym dzieciom, a ja nie byłam w tym roku grzeczna.
- To pewnie jest ci smutno.
- Nie, nie jest - powiedziałam i zaczęłam zaplatać jej warkocza.
- Ale jakbyś faktycznie nic nie dostała, to ja się z tobą podzielę. No i za rok napiszę list do Mikołaja, bo może już za rok będę umiała dobrze pisać i tam w tym liście okrzyczę go za to, że nie dał ci prezentu.
- Słodka jesteś. - Zawiązałam gumkę na jej włosach i pocałowałam ją w czubek głowy. Zaraz potem zeszłyśmy do salonu. Pod choinką leżały trzy paczki, wszystkie podpisane imieniem Lily. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Nie liczyłam na to, że coś dostanę.
- I co, cieszysz się z prezentów? - zapytał tata, gdy siedzieliśmy już przy stole.
- Tak - odpowiedziała moja siostra, jednak nie było słychać w jej głosie entuzjazmu.
- To dlaczego jesteś smutna?
- No bo Mary nic nie dostała.  - Kiedy to mówiła w jej oczach pojawiły się łzy.
- Najwyraźniej na nic nie zasłużyła - wtrąciła się babcia Heather.
- Nieprawda. Mary jest kochana i zasłużyła na najlepsze prezenty.
 



***


        Kilka minut przed szóstą, kiedy to Lily, babcia i ojciec poszli do kościoła, usłyszałam pukanie.
- Wesołych świąt, kochanie - rzucił Jared i podał mi małą torebeczkę. Poczułam się strasznie głupio, bo ja nic dla niego nie miałam. Ani na święta, ani na jego wypadające następnego dnia  urodziny.
- Dziękuję, ale ja nic dla ciebie nie mam - powiedziałam, spuszczając głowę.
- Twój uśmiech jest dla mnie najpiękniejszym prezentem - odpowiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Rozpakuj. Mam nadzieję, że ci się spodoba. 
Z czerwonej torebeczki wyjęłam niebieskie pudełeczko, w którym znajdował się złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serca.
- Piękny.
- Zobacz z tyłu. 
Odwróciłam serduszko i zauważyłam wygrawerowany napis:

 M & J: Do samego końca.

  Zaniemówiłam i poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Jest cholernie piękny. 
Jared wziął go z mojej dłoni i kazał mi się odwrócić, po czym założył mi go na szyję. 
- Nigdy go nie zdejmę, nigdy - oznajmiłam i z powrotem odwróciłam się w jego stronę.
- Cieszy mnie to. - Uśmiechnął się i czule mnie pocałował.
 
  
Data pierwotnej publikacji: 09.02.2011  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz