- Umieram -
wydukałam, okrywając się szczelnie kocem. Całe moje ciało drżało, a ból
głowy sprawiał, że nie byłam w stanie myśleć.
- Masz gorączkę - rzucił Jared, przykładając dłoń do mojego czoła. - Biedactwo.
- Nie całuj mnie, bo się zarazisz - powiedziałam, gdy jego usta zbliżyły się do moich warg. - Nie mamy warunków na dwoje chorych.
- Masz gorączkę - rzucił Jared, przykładając dłoń do mojego czoła. - Biedactwo.
- Nie całuj mnie, bo się zarazisz - powiedziałam, gdy jego usta zbliżyły się do moich warg. - Nie mamy warunków na dwoje chorych.
Odsunął się ode
mnie i zaczął obszukiwać swoje kieszenie.
- Czego szukasz?
- Pieniędzy. Muszę kupić ci jakieś leki.
- Po co leki? Wystarczy kreseczka dobrej koki.
- Ta, przy zawalonych zatokach. Ty jak coś nieraz wymyślisz, to nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.
- Kasa jest w tylnej kieszeni moich jeansów.
- Pieniędzy. Muszę kupić ci jakieś leki.
- Po co leki? Wystarczy kreseczka dobrej koki.
- Ta, przy zawalonych zatokach. Ty jak coś nieraz wymyślisz, to nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.
- Kasa jest w tylnej kieszeni moich jeansów.
Jared podszedł do wzmacniacza i
zdjął z niego moje spodnie. Przeszukał kieszenie i przeliczył
znalezione w nich pieniądze.
- Najpierw skoczę do apteki, a potem do Steviego, powiedzieć mu, że potrzebujesz urlopu.
- I ciepłej kołderki - wydukałam z miną zbitego psa. Od miesiąca gnieździliśmy się na tej kanapie, a do ogrzania mieliśmy tylko koce...
- Najpierw skoczę do apteki, a potem do Steviego, powiedzieć mu, że potrzebujesz urlopu.
- I ciepłej kołderki - wydukałam z miną zbitego psa. Od miesiąca gnieździliśmy się na tej kanapie, a do ogrzania mieliśmy tylko koce...
***
- Halo? Puk,
puk. Jest tu kto? - usłyszałam kobiecy głos, jednak przez to, że miałam
nieco przytkane uszy, nie byłam w stanie go rozpoznać. Odkaszlnęłam i
już miałam coś odpowiedzieć, gdy zobaczyłam swoją babcię. - A jednak
ojciec nie kłamał. Marie, dziecko kochane! - Heather podeszła bliżej i
zaczęła mi się przyglądać, po czym dotknęła mojego czoła. - Ty jesteś
cała rozpalona! Byłaś u lekarza?
- Nie musiałam iść, to grypa. Jared poszedł do apteki po leki.
- A co ci dadzą leki w takich warunkach?! Tu jest zimno jak w psiarni. Zabieram cię do Seattle i to natychmiast!
- Bez Jaya nigdzie nie jadę - oznajmiłam i zaraz po tym kichnęłam.
- On też jedzie. Co z tego Marka za ojciec, a z tej całej Leto matka?! Toż to się nie godzi, żeby zostawić dzieci samym sobie bez dachu nad głową! Biedna Emily pewnie się teraz w grobie przewraca! Wy tu w ogóle macie ciepłą wodę?
- Nie.
- Jak można tak żyć, matko kochana?! Muszę poważnie porozmawiać z twoim ojcem!
- Wolę mieszkać w takich warunkach niż z nim.
- Uparta po mamusi. Emily też unosiła się honorem, jak chyba wszystkie kobiety w naszej rodzinie. Godność i honor przede wszystkim.
- Choćby nie wiadomo co - dodałam, siląc się na uśmiech.
Szczerze mówiąc, wiadomość o przeprowadzce do Seattle ogromnie mnie ucieszyła. Nie zniosłabym już dłużej tej zapyziałej klitki. Wygodne łóżko i bieżąca woda odpowiadały mi dużo bardziej. Dobrze, że babcia wyszła z inicjatywą, bo sama wstydziłabym się zapytać. Nie czułam się na tyle z nią zżyta, by jak gdyby nigdy nic sobie do niej pojechać i zapytać, czy mogę się wprowadzić.
- Nie musiałam iść, to grypa. Jared poszedł do apteki po leki.
- A co ci dadzą leki w takich warunkach?! Tu jest zimno jak w psiarni. Zabieram cię do Seattle i to natychmiast!
- Bez Jaya nigdzie nie jadę - oznajmiłam i zaraz po tym kichnęłam.
- On też jedzie. Co z tego Marka za ojciec, a z tej całej Leto matka?! Toż to się nie godzi, żeby zostawić dzieci samym sobie bez dachu nad głową! Biedna Emily pewnie się teraz w grobie przewraca! Wy tu w ogóle macie ciepłą wodę?
- Nie.
- Jak można tak żyć, matko kochana?! Muszę poważnie porozmawiać z twoim ojcem!
- Wolę mieszkać w takich warunkach niż z nim.
- Uparta po mamusi. Emily też unosiła się honorem, jak chyba wszystkie kobiety w naszej rodzinie. Godność i honor przede wszystkim.
- Choćby nie wiadomo co - dodałam, siląc się na uśmiech.
Szczerze mówiąc, wiadomość o przeprowadzce do Seattle ogromnie mnie ucieszyła. Nie zniosłabym już dłużej tej zapyziałej klitki. Wygodne łóżko i bieżąca woda odpowiadały mi dużo bardziej. Dobrze, że babcia wyszła z inicjatywą, bo sama wstydziłabym się zapytać. Nie czułam się na tyle z nią zżyta, by jak gdyby nigdy nic sobie do niej pojechać i zapytać, czy mogę się wprowadzić.
***
- Oczywiście
obowiązują tu pewne zasady, których musicie przestrzegać. Po pierwsze,
nie ma picia prosto z butelek, tudzież kartonów. Jeśli chcecie się
napić, używajcie szklanek lub kubków. Żadnej telewizji w nocy. Po
trzecie, z telefonu korzystamy tylko wtedy, gdy jest to konieczne.
Żadnych bezsensownych pogaduszek, rachunki kosztują. Po czwarte, w moim
domu nie ma palenia. Jeśli chcecie się truć, róbcie to na zewnątrz. Nie
toleruję również alkoholu. Po szóste, w domu macie być najpóźniej o
dziesiątej. Nie ma dobijania się do drzwi w środku nocy, czy
głośnego słuchania muzyki. Lilianne musi być zawsze wypoczęta i wyspana.
Siódme, żadnych psów i kotów, ogólnie zwierząt, bo mam alergię na
sierść. Poza tym śpicie w osobnych pokojach. Nie toleruję seksu
przedmałżeńskiego. Plus masturbacja to grzech!
Twarz Jareda wyrażała najwyższe zdumienie i zszokowanie.
- No i to by było chyba na tyle. Jakieś pytania? Nie? To w takim razie ty
się, Marie, połóż, a ty, młodzieńcze, pomożesz mi przygotować jej herbatkę z
sokiem malinowym.
Cała babcia Heather. Pamiętałam, jak kiedyś
odwiedziłam ją w jej domu w Paryżu. Miałam wtedy pięć lat. Zrobiła
listę pod tytułem: Co Marie może, a czego nie i przyczepiła ją do
lodówki. Jak widać zostało jej to do dziś. Oryginalna kobieta, nie ma
co.
Powoli wstałam i okryta kocem udałam się do tymczasowo swojego pokoju.
Powoli wstałam i okryta kocem udałam się do tymczasowo swojego pokoju.
***
Trzy tygodnie później:
- A ty co, jeszcze w piżamie? Przecież dzisiaj macie w szkole festyn - rzuciłam, wchodząc do pokoju siostry, widząc, że ma na sobie swój strój nocny.
- Nie idę.
- Dlaczego? - Podeszłam bliżej i zobaczyłam mokry ślad na jej policzku. -Ty płaczesz? Co się stało, kochanie? - Usiadłam obok Lily na łóżku i objęłam ją ramieniem.
- Chodzi o to, że wszyscy będą tam z mamusiami. Wszyscy tylko nie ja.
- A ty co, jeszcze w piżamie? Przecież dzisiaj macie w szkole festyn - rzuciłam, wchodząc do pokoju siostry, widząc, że ma na sobie swój strój nocny.
- Nie idę.
- Dlaczego? - Podeszłam bliżej i zobaczyłam mokry ślad na jej policzku. -Ty płaczesz? Co się stało, kochanie? - Usiadłam obok Lily na łóżku i objęłam ją ramieniem.
- Chodzi o to, że wszyscy będą tam z mamusiami. Wszyscy tylko nie ja.
Słysząc
to, poczułam dziwny ucisk, a moje oczy zrobiły się wilgotne.
- Tylko ja
nie mam mamusi - dodała i rozpłakała się jeszcze bardziej. - Byłam aż tak
niegrzeczna?
- Słonko, to nie przez ciebie mama umarła, to nie twoja wina.
- A czyja?
- Niczyja, skarbie. Tak po prostu musiało być. Ludzie umierają i tyle.
- Mamusie nie powinny umierać.
- Wiem, ale to nie zależy od nas. - Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Nienawidziłam oglądać małej w takim stanie. To było strasznie przygnębiające. Przytuliłam ją mocniej do siebie i cmoknęłam w czubek głowy. Powoli zaczynała się uspokajać. - Jak chcesz, to pójdę tam z tobą.
- Nie, Mary. Nie obraź, bo wiesz, że ja cię bardzo kocham, ale nie jesteś moją mamą. Chcę zostać w domu, nie chcę tam iść.
- Skoro nie chcesz, to nie musisz. - Uśmiechnęłam się i otarłam łzy z jej twarzy.
- A ty jeszcze niegotowa, Lilianne? No już, raz dwa, ubieraj się.
- Lily zostaje w domu.
- Jak to? Przecież dałam tyle pieniędzy na ten festyn.
- Źle się czuje. Brzuch ją boli. Przed chwilą wymiotowała - rzuciłam i wskazałam palcem na plastikowe wiaderko stojące przy łóżku, w którym oczywiście nie było wymiocin. Skłamałam. Wiedziałam, że gdyby babcia poznała prawdziwy powód, dla którego Lily chciała zostać w domu, nie zrozumiałaby go. Uznałaby to za marne wykręty i zmusiła małą do pójścia na festyn. Ja chciałam jej tego oszczędzić, bo wiedziałam, jakie to uczucie przebywać wśród dzieci z matkami, będąc półsierotą. Nie chciałam narażać na to mojej siostrzyczki.
- Zatruła się czymś?
- Chyba tymi wczorajszymi pomidorami.
- Ale przecież wszyscy je jedliśmy, a nam nic nie jest.
- Najwyraźniej stanął jej na żołądku. Wypije mięte, troszkę poleży i jej przejdzie.
- To pójdę zaparzyć. - Babcia opuściła pokój Lily, a ta się do mnie uśmiechnęła.
- Czasami trzeba kłamać.
- Wiem. Jest tylko jeden problem.
- Jaki? - spytałam, odgarniając jej włosy z ramion. Były nieco ciemniejsze od moich, dokładnie takie, jakie miała mama.
- Ja nie lubię mięty.
- To wylejesz ją do kwiatka. A teraz wskakuj pod kołderkę i udawaj, że się źle czujesz. Ja będę u siebie. - Cmoknęłam Lil w policzek, po czym opuściłam jej pokój.
Szczerze mówiąc, byłam wykończona. Dzień wcześniej pracowałam do drugiej w nocy, a w domu byłam dopiero o czwartej. Przespałam niecałe dwie godziny, gdyż we znaki dawał mi się obojczyk. Był złamany trzy razy. Raz tak, że niezbędna była interwencja chirurga. Przez to na każdą zmianę pogody czułam silny ból.
Przez ostatnie lata tego nie zauważałam, bo po pierwsze, przez ojca bolało mnie wszystko, więc ciężko mi było wyodrębnić konkretną dolegliwość, a po drugie, znieczulały mnie narkotyki. Mieszkając w Seattle, brałam tylko tyle, by nie odczuwać głodu. Babcia była zbyt czujna, bym mogła nawalić się jak świnia. Gdyby tylko zorientowała się, że jestem naćpana, wywaliłaby mnie na zbity ryj. Nie uśmiechał mi się powrót do salki prób, więc się poświęcałam. Musiałam, nie miałam innego wyjścia.
Kiedy położyłam się na łóżku z nastawieniem, że zaraz zasnę, nieco się rozczarowałam. W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli odnośnie mojej rozmowy z Lily. Gdy zamykałam oczy, widziałam jej zapłakaną twarz. Czułam jej ból i smutek. Ja przynajmniej miałam matkę przez prawie trzynaście lat, ona niecały rok. I to rok, którego zupełnie nie pamiętała.
"Byłam aż tak niegrzeczna?" te słowa nie dawały mi spokoju. Lily zdawała się myśleć, że śmierć mamy była karą. Dałabym wiele, by się tym nie zadręczała, jednak wiedziałam, że nie mogłam nic zrobić. Nic nie sprawi, że ból, który czuła, zniknie. Nic go nie uśmierzy. Można było go załagodzić, ale tylko na jakiś czas.
- Słonko, to nie przez ciebie mama umarła, to nie twoja wina.
- A czyja?
- Niczyja, skarbie. Tak po prostu musiało być. Ludzie umierają i tyle.
- Mamusie nie powinny umierać.
- Wiem, ale to nie zależy od nas. - Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Nienawidziłam oglądać małej w takim stanie. To było strasznie przygnębiające. Przytuliłam ją mocniej do siebie i cmoknęłam w czubek głowy. Powoli zaczynała się uspokajać. - Jak chcesz, to pójdę tam z tobą.
- Nie, Mary. Nie obraź, bo wiesz, że ja cię bardzo kocham, ale nie jesteś moją mamą. Chcę zostać w domu, nie chcę tam iść.
- Skoro nie chcesz, to nie musisz. - Uśmiechnęłam się i otarłam łzy z jej twarzy.
- A ty jeszcze niegotowa, Lilianne? No już, raz dwa, ubieraj się.
- Lily zostaje w domu.
- Jak to? Przecież dałam tyle pieniędzy na ten festyn.
- Źle się czuje. Brzuch ją boli. Przed chwilą wymiotowała - rzuciłam i wskazałam palcem na plastikowe wiaderko stojące przy łóżku, w którym oczywiście nie było wymiocin. Skłamałam. Wiedziałam, że gdyby babcia poznała prawdziwy powód, dla którego Lily chciała zostać w domu, nie zrozumiałaby go. Uznałaby to za marne wykręty i zmusiła małą do pójścia na festyn. Ja chciałam jej tego oszczędzić, bo wiedziałam, jakie to uczucie przebywać wśród dzieci z matkami, będąc półsierotą. Nie chciałam narażać na to mojej siostrzyczki.
- Zatruła się czymś?
- Chyba tymi wczorajszymi pomidorami.
- Ale przecież wszyscy je jedliśmy, a nam nic nie jest.
- Najwyraźniej stanął jej na żołądku. Wypije mięte, troszkę poleży i jej przejdzie.
- To pójdę zaparzyć. - Babcia opuściła pokój Lily, a ta się do mnie uśmiechnęła.
- Czasami trzeba kłamać.
- Wiem. Jest tylko jeden problem.
- Jaki? - spytałam, odgarniając jej włosy z ramion. Były nieco ciemniejsze od moich, dokładnie takie, jakie miała mama.
- Ja nie lubię mięty.
- To wylejesz ją do kwiatka. A teraz wskakuj pod kołderkę i udawaj, że się źle czujesz. Ja będę u siebie. - Cmoknęłam Lil w policzek, po czym opuściłam jej pokój.
Szczerze mówiąc, byłam wykończona. Dzień wcześniej pracowałam do drugiej w nocy, a w domu byłam dopiero o czwartej. Przespałam niecałe dwie godziny, gdyż we znaki dawał mi się obojczyk. Był złamany trzy razy. Raz tak, że niezbędna była interwencja chirurga. Przez to na każdą zmianę pogody czułam silny ból.
Przez ostatnie lata tego nie zauważałam, bo po pierwsze, przez ojca bolało mnie wszystko, więc ciężko mi było wyodrębnić konkretną dolegliwość, a po drugie, znieczulały mnie narkotyki. Mieszkając w Seattle, brałam tylko tyle, by nie odczuwać głodu. Babcia była zbyt czujna, bym mogła nawalić się jak świnia. Gdyby tylko zorientowała się, że jestem naćpana, wywaliłaby mnie na zbity ryj. Nie uśmiechał mi się powrót do salki prób, więc się poświęcałam. Musiałam, nie miałam innego wyjścia.
Kiedy położyłam się na łóżku z nastawieniem, że zaraz zasnę, nieco się rozczarowałam. W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli odnośnie mojej rozmowy z Lily. Gdy zamykałam oczy, widziałam jej zapłakaną twarz. Czułam jej ból i smutek. Ja przynajmniej miałam matkę przez prawie trzynaście lat, ona niecały rok. I to rok, którego zupełnie nie pamiętała.
"Byłam aż tak niegrzeczna?" te słowa nie dawały mi spokoju. Lily zdawała się myśleć, że śmierć mamy była karą. Dałabym wiele, by się tym nie zadręczała, jednak wiedziałam, że nie mogłam nic zrobić. Nic nie sprawi, że ból, który czuła, zniknie. Nic go nie uśmierzy. Można było go załagodzić, ale tylko na jakiś czas.
Dlaczego życie musi być takie okrutne? Dlaczego nie może być takie,
jak w naszych najpiękniejszych snach? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?!
To
pytanie zadawałam sobie niemal każdego dnia i nigdy nie dostałam na nie
odpowiedzi.
Zamknęłam oczy i poczułam, jak po policzku spływa mi łza, a tuż za nią następna i kolejna.
- Co jest, grubasie? - usłyszałam głos swojego chłopaka i podniosłam głowę z poduszki. - Płakałaś?
- Troszkę - odpowiedziałam, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie. Chcę, żebyś mnie przytulił.
Zamknęłam oczy i poczułam, jak po policzku spływa mi łza, a tuż za nią następna i kolejna.
- Co jest, grubasie? - usłyszałam głos swojego chłopaka i podniosłam głowę z poduszki. - Płakałaś?
- Troszkę - odpowiedziałam, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie. Chcę, żebyś mnie przytulił.
Jared usiadł na łóżku tuż bok mnie i
objął moje ciało ramionami. Zamknęłam oczy i wtuliłam twarz w jego
szyję. Pachniała żelem pod prysznic i kremem. Przysunęłam się jeszcze
bliżej i skuliłam nogi. Poczułam, jak Jerry nawija moje włosy na swój
palec i uśmiechnęłam się sama do siebie, a on zaczął śpiewać.
- I am in the dark beside you, buried sweetly in your yellow hair.*
- Sweeney Todd. - Zaśmiałam się.
- Kilka lat temu mama zabrała mnie i Shannona na Broadway. Akurat wystawiali to w jednym z teatrów. Siedziałem tam jak zahipnotyzowany. To wszystko było takie niesamowite. Muzyka, stroje, historia. Co prawda nie do końca ją rozumiałem, miałem wtedy dziesięć lat, ale bardzo mnie poruszyła.
- Może kiedyś zagrasz Todda.
- Może. - Jared się zaśmiał i przysunął kosmyk moich włosów do swojego nosa. - Uwielbiam ten zapach.
- Wiesz ile razy mi to już mówiłeś?
- Ile?
- Z milion.
- To teraz mówię ci to po raz milion pierwszy.
- A co to jest? - zapytałam, gdy po tym, jak wsunęłam dłoń do jego kieszeni, wyczułam kawałek papieru.
- Jakiś śmieć - odpowiedział nieco zmieszany.
- Śmieć? - Wyjęłam ów złożony na cztery części świstek i zaczęłam czytać na głos to, co było na nim napisane.
- I am in the dark beside you, buried sweetly in your yellow hair.*
- Sweeney Todd. - Zaśmiałam się.
- Kilka lat temu mama zabrała mnie i Shannona na Broadway. Akurat wystawiali to w jednym z teatrów. Siedziałem tam jak zahipnotyzowany. To wszystko było takie niesamowite. Muzyka, stroje, historia. Co prawda nie do końca ją rozumiałem, miałem wtedy dziesięć lat, ale bardzo mnie poruszyła.
- Może kiedyś zagrasz Todda.
- Może. - Jared się zaśmiał i przysunął kosmyk moich włosów do swojego nosa. - Uwielbiam ten zapach.
- Wiesz ile razy mi to już mówiłeś?
- Ile?
- Z milion.
- To teraz mówię ci to po raz milion pierwszy.
- A co to jest? - zapytałam, gdy po tym, jak wsunęłam dłoń do jego kieszeni, wyczułam kawałek papieru.
- Jakiś śmieć - odpowiedział nieco zmieszany.
- Śmieć? - Wyjęłam ów złożony na cztery części świstek i zaczęłam czytać na głos to, co było na nim napisane.
She filled my epmty heart with love
She gave me happiness I was looking for
She is Bonnie to my Clyde
She's the chord on my guitar
She is a, I am b
She is rock, I am roll
She is vanilla and I am cigarette
She is everytnig I want and more
Her name is my favourite word
Mary, Mary, my beautiful Mary
Your pretty lips taste like cherry
Mary, Mary, my pretty Mary
Marry me, Mary, bury me, Mary
Hurry up, hurry, my beautiful Mary
Kiss me, Mary, and bite me, Mary
I want you to scream Jerry, Jerry, Jerry**
She gave me happiness I was looking for
She is Bonnie to my Clyde
She's the chord on my guitar
She is a, I am b
She is rock, I am roll
She is vanilla and I am cigarette
She is everytnig I want and more
Her name is my favourite word
Mary, Mary, my beautiful Mary
Your pretty lips taste like cherry
Mary, Mary, my pretty Mary
Marry me, Mary, bury me, Mary
Hurry up, hurry, my beautiful Mary
Kiss me, Mary, and bite me, Mary
I want you to scream Jerry, Jerry, Jerry**
Kiedy oderwałam wzrok od kartki, spojrzałam na Jareda. Był cały czerwony i nerwowo strzelał palcami.
- Mówiłem ci, że to śmieć.
- Piosenkę o mnie nazywasz śmieciem?
- Nawet nie jest skończona. Poza tym napisałem ją z nudów. To tylko słowa, które pojawiły się w mojej głowie i tyle. Jakaś bezsensowna paplanina.
- Mi się podoba. I wcale nie mówię tego dlatego, że jestem twoją dziewczyną i uwielbiam, kiedy piszesz o mnie piosenki.
- Naprawdę ci się to podoba?
- Pewnie. Jest proste i się rymuje. Czytałam to i słyszałam w głowie melodię. Jeśli nie skomponujesz do tego muzyki i nie dodasz do repertuaru swojego zespołu, to się na ciebie obrażę.
- Mówiłem ci, że to śmieć.
- Piosenkę o mnie nazywasz śmieciem?
- Nawet nie jest skończona. Poza tym napisałem ją z nudów. To tylko słowa, które pojawiły się w mojej głowie i tyle. Jakaś bezsensowna paplanina.
- Mi się podoba. I wcale nie mówię tego dlatego, że jestem twoją dziewczyną i uwielbiam, kiedy piszesz o mnie piosenki.
- Naprawdę ci się to podoba?
- Pewnie. Jest proste i się rymuje. Czytałam to i słyszałam w głowie melodię. Jeśli nie skomponujesz do tego muzyki i nie dodasz do repertuaru swojego zespołu, to się na ciebie obrażę.
Jay szeroko się uśmiechnął i
pocałował mnie w czoło.
- Tak w ogóle to nie brakuje ci jej?
- Kogo? - zapytał zaskoczony Leto.
- No twojej mamy.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Tak po prostu pytam.
- Może i trochę brakuje, ale wolę być z tobą. Jesteś śliczna, wiesz?
- To też mi już mówiłeś z milion razy - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Wiem. - Jego usta przylgnęły do moich i zaczęły je delikatnie muskać. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Górna warga Jaya znalazła się pomiędzy moimi. Z zamkniętymi oczami dotykałam jego twarzy. Język szatyna musnął moją dolną wargę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Narząd smaku Jareda przesunął się po moich zębach, a potem musnął podniebienie. Poczułam miłe łaskotanie i wprowadziłam w ruch swój język. Kiedy Jared próbował wysunąć swój z moich ust, przygryzłam go. Wydobył z siebie ciężki do określenia dźwięk i uśmiechnął. Gdy go puściłam, przyssał się do mojej dolnej wargi, po czym delikatnie ją przygryzł. Wplątałam palce w jego włosy i spojrzałam mu głęboko w oczy. Miałam ochotę się z nim teraz kochać, ale babcia była w domu. Byliśmy jej wdzięczni, dlatego też nie łamaliśmy jej zasad. To był dla nas prawdziwy test na wytrzymałość. Żadnego alkoholu, narkotyki tylko w małych ilościach i brak seksu. To ostatnie doskwierało nam chyba najbardziej. Heather wychodziła z domu tylko w niedzielę do kościoła, więc tylko wtedy mogliśmy się kochać.
- Co ty robisz? - zapytałam, czując, że dłoń Jaya niebezpiecznie zbliża się do mojej strefy intymnej.
- Chcę cię zmoczyć.
- Przecież Heather jest w domu.
- Nie usłyszy. Zrobimy to szybko i po cichu. Musimy, bo zaraz mi rozerwie rozporek.
- Przecież jutro jest niedziela, babcia i Lily pójdą do kościoła, a my będziemy mięć trochę czasu dla siebie.
- Nie bój się, nie usłyszy nas.
- Kogo? - zapytał zaskoczony Leto.
- No twojej mamy.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Tak po prostu pytam.
- Może i trochę brakuje, ale wolę być z tobą. Jesteś śliczna, wiesz?
- To też mi już mówiłeś z milion razy - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Wiem. - Jego usta przylgnęły do moich i zaczęły je delikatnie muskać. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Górna warga Jaya znalazła się pomiędzy moimi. Z zamkniętymi oczami dotykałam jego twarzy. Język szatyna musnął moją dolną wargę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Narząd smaku Jareda przesunął się po moich zębach, a potem musnął podniebienie. Poczułam miłe łaskotanie i wprowadziłam w ruch swój język. Kiedy Jared próbował wysunąć swój z moich ust, przygryzłam go. Wydobył z siebie ciężki do określenia dźwięk i uśmiechnął. Gdy go puściłam, przyssał się do mojej dolnej wargi, po czym delikatnie ją przygryzł. Wplątałam palce w jego włosy i spojrzałam mu głęboko w oczy. Miałam ochotę się z nim teraz kochać, ale babcia była w domu. Byliśmy jej wdzięczni, dlatego też nie łamaliśmy jej zasad. To był dla nas prawdziwy test na wytrzymałość. Żadnego alkoholu, narkotyki tylko w małych ilościach i brak seksu. To ostatnie doskwierało nam chyba najbardziej. Heather wychodziła z domu tylko w niedzielę do kościoła, więc tylko wtedy mogliśmy się kochać.
- Co ty robisz? - zapytałam, czując, że dłoń Jaya niebezpiecznie zbliża się do mojej strefy intymnej.
- Chcę cię zmoczyć.
- Przecież Heather jest w domu.
- Nie usłyszy. Zrobimy to szybko i po cichu. Musimy, bo zaraz mi rozerwie rozporek.
- Przecież jutro jest niedziela, babcia i Lily pójdą do kościoła, a my będziemy mięć trochę czasu dla siebie.
- Nie bój się, nie usłyszy nas.
Nawet nie dał mi szansy na odpowiedź.
Przesunął materiał moich figów i wsunął we mnie dwa palce. Chwilę nimi
poruszał, po czym wymienił je na sztywnego penisa.
Przygryzłam wargę, by nie jęknąć i zamknęłam oczy. Oplotłam go nogami i robiłam wszystko, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. Zagryzałam wargi, palce, wgryzałam się nawet w ciało swojego chłopaka, byle tylko babcia nic nie usłyszała.
Ruszał się coraz szybciej i szybciej, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam głośno pojękiwać. Pech chciał, że akurat w drzwiach mojego pokoju stanęła babcia i to w towarzystwie swojej sąsiadki, równie zagorzałej katoliczki, pani Wilson. Obie gapiły się na nas w ogromnym otępieniu. Że też musiały wejść akurat wtedy, gdy oboje szczytowaliśmy.
- Marie!
Przygryzłam wargę, by nie jęknąć i zamknęłam oczy. Oplotłam go nogami i robiłam wszystko, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. Zagryzałam wargi, palce, wgryzałam się nawet w ciało swojego chłopaka, byle tylko babcia nic nie usłyszała.
Ruszał się coraz szybciej i szybciej, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam głośno pojękiwać. Pech chciał, że akurat w drzwiach mojego pokoju stanęła babcia i to w towarzystwie swojej sąsiadki, równie zagorzałej katoliczki, pani Wilson. Obie gapiły się na nas w ogromnym otępieniu. Że też musiały wejść akurat wtedy, gdy oboje szczytowaliśmy.
- Marie!
***
- Musisz już wracać? - pytała zasmucona Lily.
- Tak, kotku, muszę. Mama Jareda wyjeżdża razem z jego bratem, więc musimy zająć się ich domem - wymyśliłam na szybkiego.
- A będziesz mnie odwiedzać?
- Pewnie, że będę.
- Kocham cię, Mary - rzuciła moja siostra i mocno się do mnie przytuliła.
- Ja też cię kocham, Karaluszku.
- Cześć, Jared.
- Pa, maleńka. - Jay również przytulił moją siostrę, po czym oboje opuściliśmy mieszkanie babci Heather.
- To wszystko twoja wina! Nie mogłeś się powstrzymać?! Musisz być takim pieprzonym napaleńcem?! - niemal wrzasnęłam, uderzając swojego chłopaka w ramię.
- Tak, wiem i przepraszam.
- A co mi po twoim przepraszam? Przez ciebie znów będziemy musieli pomieszkiwać w tej jebanej norze!
- Przestań się na mnie drzeć!
- A ty przestań mi mówić, co mam robić!
- No i po co my się w ogóle kłócimy? No nic, stało się, trudno. Jakoś damy sobie radę - dodał już spokojnym tonem i objął mnie ramieniem.
- Łatwo ci mówić. Niedługo zacznie się zima. Przecież my tam zamarzniemy.
- Spokojnie, wymyślę coś. Znajdę nam jakieś mieszkanie, obiecuję. - Cmoknął mnie w skroń, po czym ruszyliśmy w stronę przystanku.
- Tak, kotku, muszę. Mama Jareda wyjeżdża razem z jego bratem, więc musimy zająć się ich domem - wymyśliłam na szybkiego.
- A będziesz mnie odwiedzać?
- Pewnie, że będę.
- Kocham cię, Mary - rzuciła moja siostra i mocno się do mnie przytuliła.
- Ja też cię kocham, Karaluszku.
- Cześć, Jared.
- Pa, maleńka. - Jay również przytulił moją siostrę, po czym oboje opuściliśmy mieszkanie babci Heather.
- To wszystko twoja wina! Nie mogłeś się powstrzymać?! Musisz być takim pieprzonym napaleńcem?! - niemal wrzasnęłam, uderzając swojego chłopaka w ramię.
- Tak, wiem i przepraszam.
- A co mi po twoim przepraszam? Przez ciebie znów będziemy musieli pomieszkiwać w tej jebanej norze!
- Przestań się na mnie drzeć!
- A ty przestań mi mówić, co mam robić!
- No i po co my się w ogóle kłócimy? No nic, stało się, trudno. Jakoś damy sobie radę - dodał już spokojnym tonem i objął mnie ramieniem.
- Łatwo ci mówić. Niedługo zacznie się zima. Przecież my tam zamarzniemy.
- Spokojnie, wymyślę coś. Znajdę nam jakieś mieszkanie, obiecuję. - Cmoknął mnie w skroń, po czym ruszyliśmy w stronę przystanku.
Ciekawe, jak on to zrobi.
Bardzo ciekawe...
***
Dwa tygodnie później:
I znów przyszło nam mieszkać w tych niemalże spartańskich warunkach. Przynajmniej Shannon przywiózł nam normalną pościel, co nie ukrywam, sprawiło, że coraz niższe temperatury były w miarę znośne. Kupiliśmy sobie nawet elektryczny grzejnik. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo Jared w końcu dostał pracę. Od dwóch tygodni pracował na zmywaku w knajpie Valleya. Nie zarabiał kroci, ale to plus moja pensja, pozwalało nam jakoś wyżyć. Plus w soboty opuszczał swoje stanowisko i wchodził na scenę, by dawać koncerty razem ze swoim zespołem. Za takie zabawianie gości dostawał nawet sto dolarów. W sumie to dawaliśmy sobie radę. Nie było lekko, no ale przecież nikt nie mówił, że życie jest proste...
I znów przyszło nam mieszkać w tych niemalże spartańskich warunkach. Przynajmniej Shannon przywiózł nam normalną pościel, co nie ukrywam, sprawiło, że coraz niższe temperatury były w miarę znośne. Kupiliśmy sobie nawet elektryczny grzejnik. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo Jared w końcu dostał pracę. Od dwóch tygodni pracował na zmywaku w knajpie Valleya. Nie zarabiał kroci, ale to plus moja pensja, pozwalało nam jakoś wyżyć. Plus w soboty opuszczał swoje stanowisko i wchodził na scenę, by dawać koncerty razem ze swoim zespołem. Za takie zabawianie gości dostawał nawet sto dolarów. W sumie to dawaliśmy sobie radę. Nie było lekko, no ale przecież nikt nie mówił, że życie jest proste...
***
Gdy
tylko nad elektrycznym czajnikiem uniosła się para, podniosłam go i
wlałam wrzącą wodę do niewielkiej umywalki, nad którą wisiało odrapane
lustro. Zmieszałam ją z chłodną kranówą i zaczęłam się myć.
Królestwo za
wielką wannę!
Kiedy już byłam odświeżona, owinęłam się ręcznikiem i
zdjęłam z wiszącej nad klozetem rury swoje majtki. Niestety okazało się,
że były jeszcze mokre, podobnie jak reszta tych, które wyprałam dzień
wcześniej.
- Pięknie - wysyczałam i opuściłam naszą prowizoryczną łazienkę. Podniosłam leżące na podłodze ciuchy i przysunęłam je do nosa. Wykrzywiłam twarz, gdy tylko do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach potu. Cisnęłam ubrania z powrotem o posadzkę i podeszłam do stojącej na środku pomieszczenia perkusji, której bęben służył nam jako szafa. Wyciągnęłam z niego czysty sweter, jeansy i znienawidzony przeze mnie stanik. Nie było nic gorszego niż ta część bielizny. Nigdy nie lubiłam go nosić, no może tylko wtedy, gdy miałam dziesięć lat i był to swego rodzaju prestiż.
Zrzuciłam z siebie ręcznik i naciągnęłam spodnie na goły tyłek, co było bardzo dziwne i niezbyt komfortowe. Szczególnie dlatego, że materiał wbijał mi się w krocze i musiałam go co chwila poprawiać. Całe szczęście w pracy mogłam się przebrać.
Narzuciłam na siebie skórzaną kurtkę Jareda i zamknęłam naszą klitkę na klucz. Musiałam chodzić w jego skórze, gdyż wszystkie moje okrycia jesienno-zimowe zostały w domu, a prędzej bym zdechła, niż tam wróciła chociażby na pięć minut, po to by zabrać resztę swoich rzeczy. Poza tym, znając tego świra, albo je spalił, albo sprzedał.
- Pięknie - wysyczałam i opuściłam naszą prowizoryczną łazienkę. Podniosłam leżące na podłodze ciuchy i przysunęłam je do nosa. Wykrzywiłam twarz, gdy tylko do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny zapach potu. Cisnęłam ubrania z powrotem o posadzkę i podeszłam do stojącej na środku pomieszczenia perkusji, której bęben służył nam jako szafa. Wyciągnęłam z niego czysty sweter, jeansy i znienawidzony przeze mnie stanik. Nie było nic gorszego niż ta część bielizny. Nigdy nie lubiłam go nosić, no może tylko wtedy, gdy miałam dziesięć lat i był to swego rodzaju prestiż.
Zrzuciłam z siebie ręcznik i naciągnęłam spodnie na goły tyłek, co było bardzo dziwne i niezbyt komfortowe. Szczególnie dlatego, że materiał wbijał mi się w krocze i musiałam go co chwila poprawiać. Całe szczęście w pracy mogłam się przebrać.
Narzuciłam na siebie skórzaną kurtkę Jareda i zamknęłam naszą klitkę na klucz. Musiałam chodzić w jego skórze, gdyż wszystkie moje okrycia jesienno-zimowe zostały w domu, a prędzej bym zdechła, niż tam wróciła chociażby na pięć minut, po to by zabrać resztę swoich rzeczy. Poza tym, znając tego świra, albo je spalił, albo sprzedał.
Odpaliłam papierosa i ruszyłam przed siebie. Po piętnastu
minutach marszu byłam już w barze, gdzie od razu uderzyło mnie rozkoszne
ciepło. Przywitałam się z koleżankami i z Tomem i poszłam się
przebrać. Wygładziłam spódniczkę kilka razy, w nadziei, że nikt nie
zauważy, że nie miałam na sobie bielizny. Sprawnym ruchem związałam włosy,
które od rana były w kompletnym nieładzie i wyszłam na salę. Tego dnia
biegałam z tacą, więc musiałam się pilnować i oczywiście mięć nadzieję,
że nie trafi się nam żaden klient, który lubił klepać kelnerki po
pośladkach...
***
- A ty co taka spięta? - zapytał Jared, kiedy przyszedł do mnie po klucz.
- Nie mam na sobie majtek - wyszeptałam mu do ucha, tak by nikt poza nim tego nie usłyszał.
- Mówiłem ci, że nie wyschną.
- Oj mówiłeś, mówiłeś.
- Nie mam na sobie majtek - wyszeptałam mu do ucha, tak by nikt poza nim tego nie usłyszał.
- Mówiłem ci, że nie wyschną.
- Oj mówiłeś, mówiłeś.
Jerry się zaśmiał, po czym wziął ode mnie klucz.
- Widzimy się po dziesiątej. - Pocałował mnie w policzek i opuścił lokal. Godzinę później zagościł u nas Josh.
- Piwko?
- Oczywiście.
- Widzimy się po dziesiątej. - Pocałował mnie w policzek i opuścił lokal. Godzinę później zagościł u nas Josh.
- Piwko?
- Oczywiście.
Uśmiechnęłam się i podeszłam do baru. Laura napełniła kufel złocistym
trunkiem, a ja wróciłam do stolika przyjaciela.
- Mary, czy mi się
zdaje, czy ty nie masz na sobie majtek?
- Nie zdaje ci się - odpowiedziałam i zanim się zorientowałam, poczułam, jak place Josha ocierają się o moje wargi sromowe. - Co ty robisz?
- Robię ci dobrze. - Zaśmiał się i jak gdyby nigdy nic, zaczął drażnić moją łechtaczkę. Poczułam uderzenie gorąca, ale nie mogłam pozwolić mu na coś takiego. Niewiele myśląc, uderzyłam go w twarz, na co ten wyciągnął dłoń spod mojego stroju służbowego. - Ale ty jesteś. Przecież wiesz, że robię świetne palcówki. Kiedyś ci się podobały.
- Ale to było kiedyś.
- Mary, nie bądź sztywniarą.
- A ty nie bądź namolny, bo każę cię stąd wyrzucić.
- Nie zdaje ci się - odpowiedziałam i zanim się zorientowałam, poczułam, jak place Josha ocierają się o moje wargi sromowe. - Co ty robisz?
- Robię ci dobrze. - Zaśmiał się i jak gdyby nigdy nic, zaczął drażnić moją łechtaczkę. Poczułam uderzenie gorąca, ale nie mogłam pozwolić mu na coś takiego. Niewiele myśląc, uderzyłam go w twarz, na co ten wyciągnął dłoń spod mojego stroju służbowego. - Ale ty jesteś. Przecież wiesz, że robię świetne palcówki. Kiedyś ci się podobały.
- Ale to było kiedyś.
- Mary, nie bądź sztywniarą.
- A ty nie bądź namolny, bo każę cię stąd wyrzucić.
Jo się zaśmiał i
przyłożył palce, którymi dotykał mojego krocza do swojego nosa.
- Kocham
ten zapach.
Pokręciłam głową i ruszyłam z powrotem w stronę baru. Z
tego wszystkiego musiałam napić się wódki...
***
- Padam na
twarz - rzuciłam, gdy tylko weszłam do zajmowanego przeze mnie i Jaya
lokalu. Właśnie miałam rzucić się na kanapę, gdy zobaczyłam perfekcyjnie
nakryty stolik, który nie wiem skąd się tam wziął. - Wow - wydukałam,
patrząc na czerwone świece, których płomienie odbijały się w
napełnionych do połowy czerwonym winem kieliszkach. - Z jakiej to okazji?
- Z takiej, że cię kocham - odpowiedział Jared i musnął wargami mój policzek. Uśmiechnęłam się, po czym usiadłam na jednym z dwóch krzeseł. Oprócz kolacji Jared zafundował nam również przepyszny deser. Nie wiedziałam, czy sam to wszystko zrobił, czy zamówił, ale to było nieistotne. Liczył się sam fakt. Nikt nigdy nie przygotował dla mnie takiego czegoś, dlatego też poczułam się wyjątkowo. - Jutro chcę cię gdzieś zabrać - powiedział, gdy przeżuł ostatni kęs ciasta czekoladowego.
- Gdzie?
- To niespodzianka - rzucił tajemniczo i położył swoją dłoń na mojej. - Na pewno będziesz zachwycona.
- Już nie mogę się doczekać...
* Stoję obok ciebie w ciemności, słodko pogrzebany w twoich żółtych włosach.
** Wypełniła moje puste serce miłością
Dała mi szczęście, którego szukałem
Jest Bonnie do mojego Clyde'a
Jest akordem na mojej gitarze
Ona jest a, ja jestem b
Ona to rock, ja roll
Jest wanilią, ja jestem papierosem
Jest wszystkim, czego pragnę i czymś więcej
Jej imię to moje ulubione słowo
Mary, Mary, moja piękna Mary
Twoje śliczne usta smakują jak wiśnia
Mary, Mary, moja śliczna Mary
Wyjdź za mnie, Mary, pogrzeb mnie, Mary
Pospiesz się, pospiesz, moja piękna Mary
Pocałuj mnie, Mary, i ugryź mnie, Mary
Chcę byś krzyczała Jerry, Jerry, Jerry
..........................................
Tytuł rozdziału : Nikt nie mówił, że to łatwe
Tekst pisany na szybkiego, bez większego przemyślenia. Jak już kiedyś pisałam, nie potrafię pisać tekstów w oparciu o czyjeś odczucia, więc te tutaj różnią się od tych, które piszę na co dzień. Ogólnie ten tekst w założeniu miał być prosty i lekki tak, by pasować do wesołej pioseneczki, czyli oklepane rymy. Nie doszukujcie się głębi czy artyzmu, bo go tam nie ma.
- Z takiej, że cię kocham - odpowiedział Jared i musnął wargami mój policzek. Uśmiechnęłam się, po czym usiadłam na jednym z dwóch krzeseł. Oprócz kolacji Jared zafundował nam również przepyszny deser. Nie wiedziałam, czy sam to wszystko zrobił, czy zamówił, ale to było nieistotne. Liczył się sam fakt. Nikt nigdy nie przygotował dla mnie takiego czegoś, dlatego też poczułam się wyjątkowo. - Jutro chcę cię gdzieś zabrać - powiedział, gdy przeżuł ostatni kęs ciasta czekoladowego.
- Gdzie?
- To niespodzianka - rzucił tajemniczo i położył swoją dłoń na mojej. - Na pewno będziesz zachwycona.
- Już nie mogę się doczekać...
* Stoję obok ciebie w ciemności, słodko pogrzebany w twoich żółtych włosach.
** Wypełniła moje puste serce miłością
Dała mi szczęście, którego szukałem
Jest Bonnie do mojego Clyde'a
Jest akordem na mojej gitarze
Ona jest a, ja jestem b
Ona to rock, ja roll
Jest wanilią, ja jestem papierosem
Jest wszystkim, czego pragnę i czymś więcej
Jej imię to moje ulubione słowo
Mary, Mary, moja piękna Mary
Twoje śliczne usta smakują jak wiśnia
Mary, Mary, moja śliczna Mary
Wyjdź za mnie, Mary, pogrzeb mnie, Mary
Pospiesz się, pospiesz, moja piękna Mary
Pocałuj mnie, Mary, i ugryź mnie, Mary
Chcę byś krzyczała Jerry, Jerry, Jerry
..........................................
Tytuł rozdziału : Nikt nie mówił, że to łatwe
Tekst pisany na szybkiego, bez większego przemyślenia. Jak już kiedyś pisałam, nie potrafię pisać tekstów w oparciu o czyjeś odczucia, więc te tutaj różnią się od tych, które piszę na co dzień. Ogólnie ten tekst w założeniu miał być prosty i lekki tak, by pasować do wesołej pioseneczki, czyli oklepane rymy. Nie doszukujcie się głębi czy artyzmu, bo go tam nie ma.
Data pierwotnej publikacji: 7.08.2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz