Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 25 listopada 2012

50. She said: I believe your lies

        Bardzo powoli i z wielkim trudem otworzyłam oczy. Tuż nade mną wisiały ogromne lampy. Świeciły tak mocno, że musiałam zmrużyć powieki. 
Mrugnęłam kilka razy i w końcu mój wzrok przyzwyczaił się do owej jasności. 
Próbę podniesienia się z niezbyt wygodnej powierzchni uniemożliwiła mi igła wbita w przedramię. Nieco zdezorientowana zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam kroplówkę, drugie łóżko i aparaturę. Domyśliłam się, że jestem w szpitalu. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Ciężko powiedzieć czy był on wywołany strachem, czy tym nadzwyczajnym chłodem panującym w tej do bólu białej salce. Podejrzewałam, że obie opcje są słuszne. Bałam się i jednocześnie strasznie marzłam. Nie miałam żadnej pościeli. Leżałam tak ubrana tylko w cieniutką, szpitalną koszulę, pozbawiona bielizny. 
Nie zamierzałam dłużej leżeć, więc postanowiłam wyjąć igłę, która tkwiła w mojej żyle. Chwyciłam ją i poczułam nieprzyjemne pieczenie. Syknęłam, ale nie rezygnowałam. Igła powoli zaczęła wychodzić. Nieco się wystraszyłam, kiedy okazało się, że jest dużo grubsza i dużo dłuższa niż być powinna. Wysuwałam ją, a ona nadal tkwiła w moim przedramieniu. Szarpnęłam nieco mocniej i wtedy zobaczyłam krew. Pokryta nią była metaliczna powierzchnia i spływała nią moja ręka. Krzyknęłam, czując niemały ból. W końcu udało mi się wyciągnąć to ciało obce. Igła miała dziesięć cali i cała pokryta była moim płynem ustrojowym. Otwór, który po sobie zostawiła, też nie był mały. Skrzywiłam się, po czym powoli wstałam z łóżka. 
Kiedy moje stopy dotknęły lodowatej posadzki, przeszedł mnie kolejny dreszcz. Lekko się zachwiałam i podeszłam do stolika, na którym leżał kawałek bandaża. Owinęłam nim krwawiącą ranę i wyszłam na korytarz. Był wąski i jeszcze jaśniejszy niż sala, w której się przed chwilą znajdowałam. Biało-zielone ściany zdawały się nie mieć końca, a w wyłożonej białymi kafelkami podłodze odbijałby się wiszące pod sufitem lampy. To była istna tortura dla oczu, jednak szłam przed siebie, czując, że w każdej chwili mogę przewrócić się na niezwykle śliskiej powierzchni. 
       Idąc tak, przyglądałam się mijającym mnie ludziom. Wszyscy byli jakby zahipnotyzowani. Ubrani w pogniecione, sięgające kostek białe koszule beznamiętnie sunęli po szpitalnym korytarzu. Wzdrygnęłam się i przysunęłam bliżej ściany. Nie chciałam, żeby któryś z tych dziwnych ludzi mnie dotknął.
- To była jego wina. To on mi zabrał zabawkę. To on zabrał mojego misia. To przez niego - usłyszałam i przede mną, jak spod ziemi, wyrosła jakaś dziewczyna. Miała długie, czarne, przetłuszczone włosy i porozdzieraną koszulę. Szła prosto na mnie, w ogóle mnie nie widząc. Kiedy chciałam się przesunąć, okazało się, że nie ma już miejsca. Mamrocząca brunetka zatrzymała się tuż przede mną. W ręku ściskała kłębek waty i głaskała go niczym dziecko szczeniaka. Jej ręce wyglądały bardzo dziwnie. Miały nienaturalnie blady odcień i pokryte były obrzydliwymi pęcherzami. - Tylko to zostało z mojego misia - wydukała drżącym głosem, który brzmiał bardzo znajomo. - Zabił mojego jedynego przyjaciela. - W tym momencie podniosła głowę, która do tej pory była spuszczona, a mnie ogarnęło nieopisane przerażenie. Jej twarz wyglądała dokładnie tak samo jak moja, tyle że pokryta była grubą warstwą brudu i pęcherzy. W jej przekrwionych oczach widziałam szaleństwo i obłęd. Wzdrygnęłam się, a ona bardzo powoli mnie wyminęła. 

Serce waliło mi jak młotem, a nogi drżały. Nie miałam już siły iść, ale nigdzie nie było żadnej ławki. Rozejrzałam się raz jeszcze i po swojej lewej zobaczyłam wcześniej niewidziane drzwi. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Zamknęłam oczy i oparłam się o ścianę. Poczułam ogromną ulgę. 
Stałam tak chwilę, dopóki nie usłyszałam dziwnych odgłosów. Uniosłam powieki i zobaczyłam Courtney. Leżała na łóżku, a z jej ust wydobywał się głośny jęk rozkoszy. Rozkosz widoczna była też na jej twarzy. 
Mrugnęłam, po czym zobaczyłam całość. Spomiędzy jej nóg wystawała blond czupryna, która nagle się podniosła. To byłam ja. Na swojej twarzy również widziałam błogość, bo oprócz tego, że zabawiałam się z Ravin, byłam penetrowana członkiem Jareda. Tak, to był on. Kochaliśmy się we trójkę. Patrzyłam na to w ogromnym szoku i poczułam wilgoć w kroczu. Mimowolnie wsunęłam dłoń pod koszulę i zaczęłam się dotykać. Poruszałam palcami w rytm ruchów Jareda, który mnie nie widział. Podobnie jak druga ja i Court. Przygryzłam dolną wargę i wtedy poczułam, jak coś ścieka po moich udach. Spojrzałam w dół i zobaczyłam krew. Masę krwi. Przerażona wysunęłam dłoń, która również była zakrwawiona. Wtedy też podeszła do mnie Ravin i zaczęła zlizywać mój płyn ustrojowy. Dołączyli do niej Jared i "ja". 
 Znów zamknęłam oczy i kiedy je otworzyłam, nie było już szpitala. Stałam sama na środku ulicy, która na pierwszy rzut oka wydawała się być pusta. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam unoszący się za zakrętem dym. Usłyszałam syreny, więc szybko pobiegłam w tamtą stronę. 
Kiedy moim oczom ukazała się przechylona ciężarówka i wbita w nią osobówka, zamarłam. Tłum gapiów robił się coraz większy, ktoś co chwila mnie popychał, a ja nie mogłam się ruszyć. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na samochód swojej mamy, który już do niczego się nie nadawał.
- Proszę się rozejść! - wrzasnął obecny na miejscu policjant. Na drżących nogach podeszłam do zniszczonego auta. Nikt mnie nie widział, byłam jak duch. Przez wygięte drzwi zobaczyłam mamę. Była cała zakrwawiona, ale przytomna. Na siedzeniu obok byłam ja. Krew spływała po moim czole i twarzy niczym wodospad. Nie ruszałam się. Do samochodu podbiegło czterech pracowników pogotowia.
- Ratujcie moją córeczkę! Ona nie może umrzeć! Ratujcie moją Mary! - starała się krzyczeć, jednak jej głos był ledwo słyszalny. - Ratujcie ją - powtórzyła i straciła przytomność. 

Nogi ugięły się pode mną i poczułam silny ucisk w piersi. Podeszłam bliżej i chwyciłam jej dłoń.
- Mamo, nie umieraj. Mamusiu, błagam cię, nie zostawiaj mnie. Nie możesz umrzeć. Nie możesz nam tego zrobić. Potrzebuję cię, słyszysz?! Wszyscy cię potrzebujemy, tata, Lily. Mamuś, błagam cię, obudź się!  
Łzy spływały po moich policzkach, ciało drżało, a przeraźliwy ból rozdzierał moje serce. Sanitariusze wyciągnęli ją z siedzenia, położyli na noszach i wsadzili do karetki. 
- Nie zabieraj mi jej! Boże, błagam cię, nie zabieraj mi jej! - wrzeszczałam, klęcząc na zatłoczonej ulicy, jednak nikt mnie nie słyszał. Wszyscy gapili się na to, co zostało z czerwonego Forda. Nie myśleli o mojej tragedii, po prostu gapili się bezmyślnie we wrak i ekscytowali się tym, że widzą wypadek. 
        Podniosłam się z kolan i znów zaczęłam wrzeszczeć: 
- Na co się gapicie, wy jebane świnie?! Wypierdalajcie stąd! Słyszycie?! Wypierdalajcie! - Zrobiłam wymach, by uderzyć pięścią rozweselonego małolata i wtedy zapadła ciemność. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą dwóch lekarzy. Dr. W. Norton, głosiła tabliczka na fartuchu jednego z nich. Z oczu spłynęły mi łzy i znów zacisnęłam powieki...



***




        - Wszytko w porządku? - usłyszałam głos swojego chłopaka i odetchnęłam z ulgą. W końcu wybudziłam się z tego koszmaru. - Dlaczego płaczesz?
- Miałam zły sen - odpowiedziałam, ścierając z twarzy łzy. Jared mruknął coś pod nosem, po czym wrócił do przerwanego snu. 

        Wiedziałam, że po takim czymś już nie zasnę, więc wstałam z kanapy, wyjęłam ze spodni papierosy i usiadłam na wzmacniaczu. Miałam drobne problemy z zapalniczką. Drżące dłonie skutecznie uniemożliwiły mi postawienie na niej płomienia. Kiedy w końcu się udało, mocno się zaciągnęłam. Dym wypełnił moje płuca, po czym bardzo powoli i leniwie wydostał się z mojego organizmu przez rozchylone wargi. 
Starałam się nie myśleć o tym, co mi się śniło, ale nie byłam w stanie pozbyć się z głowy tego obrazu. Czułam się jakbym drugi raz straciła swoją mamę. Emocje, które czułam śniąc, były tak samo intensywne, jak te sprzed siedmiu lat. To był ten sam ból, ta sama bezsilność. Dlaczego to mnie tak dręczyło? Nie chciałam tego czuć. Nie miałam na to siły. 
        Założyłam nogę na piecyk i wtedy po moim policzku spłynęła kolejna łza. Szybko ją otarłam i znów zaciągnęłam się czerwonym Marlboro. Szary dym wypłynął przez moje nozdrza, a ja zamknęłam oczy. 
        Chciałabym być daleko stąd, mieszkać w pięknym domu, wieść szczęśliwe życie. Nie mieć żadnych trosk i zmartwień. Chciałabym całymi dniami wylegiwać się na słońcu przy basenie w towarzystwie Jareda, bo nie wyobrażam sobie swojej przyszłości bez niego. Wiem, że Jerry na pewno będzie częścią mojego życia. On jedyny mnie naprawdę rozumie i kocha. Tylko z nim mogę być szczęśliwa i będę. Nieważne w jakich warunkach, życie z nim będzie piękne... 
        Zgasiłam papierosa i wróciłam na kanapę. Pocałowałam śpiącego chłopaka w ramię i zasnęłam wtulona w jego ciało. 




***



        - Gdzie idziesz? - zapytał Jared, gdy zakładałam na siebie jego starą skórę.
- Do mamy.
- Przecież wiesz, że chcę cię dzisiaj gdzieś zabrać.
- To może poczekać.
- A za ile wrócisz?
- Nie wiem. - Poprawiłam włosy i ruszyłam w stronę drzwi. Po tym śnie musiałam odwiedzić grób swojej mamy. 

        Tym razem nie kupiłam ani znicza, ani kwiatów, po prostu usiadłam na ławeczce i wpatrywałam się w kamienną tablicę. Nie miałam nawet ochoty mówić. W głowie miałam wyłącznie ten sen. Byłam jednak pewna, że nie był to wytwór mojego umysłu. 
Nie wiedziałam, co się działo po tym, jak straciłam przytomność, ale miałam pewność, że mama błagała ratowników o to, by ratowali mnie. By to na mnie się skupili. Czułam, że właśnie tak było. W końcu nieprzytomna, z raną głowy, musiałam wyglądać naprawdę przerażająco, a mama zawsze myślała najpierw o mnie i Lily, a dopiero potem o sobie. 
          Z mojego prawego oka spłynęła łza. Nie otarłam jej. Pozwoliłam jej płynąć po mojej bladej i zmęczonej twarzy.
        Siedziałam tam tak senna i głodna. Było mi zimno, lecz mimo to nie wstawałam z ławki. Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek; dochodziła dziesiąta. Postanowiłam wracać, w końcu Jared chciał mnie gdzieś zabrać. Nie miałam ochoty na wycieczki, ale nie chciałam psuć mu niespodzianki. Wstałam i rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na zdjęcie mamy.
- Pa, mamusiu - wydukałam i wolnym krokiem opuściłam cmentarz... 




***


        Gdy tylko wyszliśmy z samochodu, Jared zakrył mi oczy dłońmi.
- Co ty robisz? - zapytałam nieco zaskoczona.
- To ma być niespodzianka, więc nie możesz podglądać.
- Ale...
- Ufasz mi? - wciął mi się w zdanie.
- Ufam.
- To nie marudź, tylko idź. 
Nie powiedziałam już ani słowa i asekurowana przez Jaya ruszyłam przed siebie. 
- Ostrożnie, schodek.
Podniosłam nogę i lekko się zachwiałam. Teraz znajdowaliśmy się w jakimś budynku. Niepewnie sunęłam do przodu i po chwili się zatrzymałam. 
- Musimy chwilę poczekać.
- No i gdzie ty mnie prowadzisz? - spytałam nieco już zniecierpliwiona.
- Zobaczysz.
- Ciekawe jak, skoro zasłaniasz mi oczy. 
Jared się zaśmiał, a ja usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwierającej się windy. Weszliśmy do niej, lecz nawet tam Jerry nie zabrał rąk z mojej twarzy. 
Kiedy opuściliśmy tę metalową puszkę, próbowałam zsunąć jego palce, jednak mi się to nie udało.
- Nie podglądaj.
- Dokąd mnie prowadzisz? - rzuciłam już chyba po raz setny.
- Poczekaj jeszcze chwilę i zobaczysz - wyszeptał mi do ucha. - Dobra, już możesz patrzeć.  Zdjął dłonie z moich oczu i kiedy już przyzwyczaiłam się do światła, zobaczyłam, że jesteśmy w pustym pokoju. - I jak, podoba ci się?
- Co to jest? Gdzie my jesteśmy? - pytałam zdezorientowana.
- To jest nasze nowe mieszkanie.
- Wystarczy podpis i jest wasze. 
Dopiero wtedy zauważyłam ubranego w garnitur mężczyznę.
- Ale skąd wziąłeś na to kasę?
- Mam swoje sposoby - odpowiedział i objął mnie ramieniem. - Mieszkanie należało do mojego kumpla, który jak najszybciej chciał się go pozbyć, więc nie chciał za nie zbyt dużo. Poza tym rozłożył mi sumę na raty, więc nie masz się czym martwić - dodał, a ja się szeroko uśmiechnęłam. Nareszcie mieliśmy swój własny kąt. Już nie musieliśmy gnieździć się w tej zasyfiałej klitce. - Może nam pan zrobić zdjęcie? - spytał Jerry, gdy tylko podpisał umowę. Mężczyzna przytaknął i mój chłopak podał mu aparat. Znów mnie objął i oboje uśmiechnęliśmy się do obiektywu.
         - Nie mogę uwierzyć, że jest nasze! - krzyknęłam podekscytowana i rzuciłam się Jaredowi w ramiona.
- To uwierz. Co prawda jest tu wiele do zrobienia, ale damy radę - powiedział i mnie pocałował.
- Muszę zobaczyć całe - rzuciłam i pobiegłam w stronę pierwszych drzwi, jakie zobaczyłam. Jak się okazało, znajdowała się za nimi łazienka. Nie za duża i nie za mała. Taka w sam raz. Ściany i podłoga wyłożone były błękitnymi kafelkami przypominającymi swoim kolorem ocean. - Nawet nie trzeba tu nic robić. Chociaż przydałaby się nieco większa wanna. 
Jay się uśmiechnął, a ja przeszłam do kuchni. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była ściana, na której brakowało co drugiej kafelki.
- Już załatwiłem od kumpla nowe. Jutro powinny być. - Jared jak zwykle pomyślał o wszystkim. Rzuciłam jeszcze okiem na szafki. Ogólnie nie były złe, choć przydałaby im się mała renowacja. Tym czasem musiałam zobaczyć najważniejsze pomieszczenie w mieszkaniu.
- A gdzie sypialnia?
- Tam. - Jay wskazał mi palcem drewniane drzwi, a ja złapałam go za rękę i pociągnęłam w ich stronę. Wygląd owego pomieszczenia zupełnie mi się nie podobał. Ściany były szarawe i odrapane w kilku miejscach.
- Jutro kupimy farbę i jakoś ozdobimy tę szarą przestrzeń, a tymczasem musimy uczcić nowy nabytek - mówiąc to, pchnęłam swojego chłopaka na leżący na podłodze materac i zdjęłam mu koszulkę. Przez chwilę wodziłam językiem po jego torsie, a potem rozpięłam mu spodnie. Dokładnie wiedziałam, co lubił, więc bez problemu doprowadziłam go do orgazmu.

         Szeroko się uśmiechnął, a ja wytarłam usta i zdjęłam bluzkę. Dłonie Jareda niemal natychmiast zacisnęły się na moim nagim biuście, a usta przylgnęły do szyi. Pieściły moją skórę tak, że nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Muśnięcia jego warg tuż pod moim uchem dawały mi niemal taką samą rozkosz, jak jego palce na mojej łechtaczce. 
Kiedy oderwał ode mnie usta, odwróciłam się do niego plecami i zaczęliśmy swój miłosny taniec. Jego wargi muskały moje ramiona i szyję, a dłonie masowały piersi. Rękoma obejmowałam jego szyję i ocierałam się włosami o jego twarz. 
 Oderwał jedną kończynę od mojego biustu i położył ją na podbrzuszu, przyciskając moje ciało do swojego. Czułam narastającą rozkosz. Nasze oddechy były coraz szybsze, oboje pojękiwaliśmy. W końcu chwyciłam jego dłoń, przyłożyłam ją do swoich ust i przeciągle i głośno jęknęłam. Zacisnął wolną dłoń na moim biodrze i wypuścił nasienie. 
Przekręciłam się i zaczęłam go całować. Mocno mnie do siebie przytulił i pogładził po włosach.         Zeszłam z niego, sięgnęłam po papierosa, odpaliłam go i położyłam się obok Jareda. 
- Uwielbiam twoją żyłkę - rzuciłam i dotknęłam jego dolnej powieki.
- Ja uwielbiam wszystkie twoje żyłki - odpowiedział i złożył czuły pocałunek na moim czole. - Kiedyś się z tobą ożenię.
- Kłamiesz, ale ja ci wierzę. Wierzę w twoje kłamstwa. - Zaraz po tych słowach po raz kolejny sięgnęłam do spodni. Tym razem wyciągnęłam z nich kokainę. Wysypałam połowę zawartości torebeczki na klatkę piersiową Jerry'ego, uformowałam idealnie równą kreskę, zwinęłam w rulon banknot, który wyjęłam razem z towarem, przyłożyłam go do nosa i bardzo powoli wciągnęłam wszystko prawą dziurką. Resztę koki podałam Jaredowi. Zainspirowany tym, co przed chwilą zrobiłam, wysypał proszek na moją pierś. Kiedy wszystko wciągnął, położył się obok. - Ale z nas jebane ćpuny - rzuciłam i zaczęłam się głośno śmiać.
- Pierdolony margines społeczny. - Jay również się zaśmiał, a ja pochyliłam się nad nim i zaczęłam całować jego szyję...
 




***



        Zaraz po przebudzeniu, czyli około jedenastej, wybraliśmy się po farbę. Musieliśmy jak najszybciej pomalować ściany, bo ta szarość mnie dołowała. Jared, jak to typowy facet z pedantycznymi skłonnościami, chciał pomalować pomieszczenie na biało, a mi zawsze marzyła się czerwona sypialnia.
- Będzie tam wyglądać jak w burdelu.
- No i dobrze, bo głównie będziemy tam uprawiać seks. 
Stojąca obok staruszka  obrzuciła mnie wzrokiem pełnym pogardy. Odwzajemniłam się jej bezczelnym uśmieszkiem i wróciłam do dyskusji ze swoim chłopakiem.
- Może jeszcze sobie tam rurę wstawisz?
- A wiesz, że to niegłupi pomysł? Taniec na rurze to fajna sprawa.
- Znasz takie pojęcie jak ironia?
- Czy to taki wrzód na tyłku? 
Jay mimowolnie się uśmiechnął. 
- Czerwony to ładny kolor.
- No może i ładny, ale nie na ściany. Nie chcę mieć czerwonej sypialni.
- Ale ja chcę.
- Ale ja nie chcę. Weźmy białą.
- Białą? Żebym czuła się jak w psychiatryku? Nie ma mowy. Na biało możemy co najwyżej pomalować sufit - oznajmiłam, krzyżując ręce na piersi.
- Weźcie pomarańcz - usłyszeliśmy męski głos. Przed nami właśnie stanął Stevie, który był w trakcie remontowania mieszkania. Bardzo dobrze się złożyło, bo wymieniał również meble i te stare oddał nam w prezencie. Mieli je nam przywieźć wieczorem.
- Dlaczego pomarańcz? - zapytałam swojego szefa.
- Bo gdy zmieszać czerwony z białym, mamy pomarańczowy. Najlepszy kompromis. - Uśmiechnął się, podając Jaredowi wiaderko z farbą. Zarówno mi, jak i Jerry'emu owe rozwiązanie przypadło do gustu. - Poza tym gratuluję,  młodzieńcze, odwagi, ja bym nie potrafił sprzeciwić się swojej Michelle.
- Podejrzewam, że gdyby nie pan, musiałbym się zgodzić na tę czerwień.
- Mary to twarda sztuka.
- Stevie!
- No co, prawdę mówię. Jak się uprzesz, to kaplica. 
Wszyscy troje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, po czym ruszyliśmy do kasy. Kupiliśmy jeszcze dwa wiaderka białej, tak w razie co i pędzle różnej grubości. Za wszystko zapłacił Jared, choć proponowałam, żeby złożyć się po połowie. Przystałam na to, bo nie chciałam urazić jego męskiej dumy. Faceci byli bardzo przeczuleni w kwestiach finansowych, bo od małego mówiło  im się, że to oni mają dbać o to, by nie brakło w domu pieniędzy i to oni mają wszystko finansować. Stereotyp nie do obalenia.
        Po powrocie do domu od razu wzięliśmy się do pracy. Co prawda jesień to nie najlepsza pora na takie remonty, ale nie mieliśmy zamiaru czekać aż czterech miesięcy do wiosny. Ubrana w stare ogrodniczki z gazetowym czepkiem na głowie kończyłam malowanie drugiej ściany. Jared już dawno uporał się ze swoimi i ustawiał meble w salonie.
- Jeszcze nie skończyłaś? - zapytał, wchodząc z powrotem do sypialni.
- Już kończę - odpowiedziałam i zamalowałam ostatni szarawy skrawek ściany. - Gotowe. - Podniosłam się z kolan i stanęłam na środku pokoju. Wszystko wyglądało perfekcyjnie, ale też cholernie śmierdziało. 

Jared objął mnie ramieniem i szeroko się uśmiechnął. Nie potrzebowaliśmy profesjonalnych malarzy, byliśmy samowystarczalni.
- A teraz wypadałoby tu posprzątać.
- Racja. 
        Zabraliśmy się za ogarnianie nieładu i jak zwykle dostaliśmy głupawki. Zaczęliśmy mazać się brudnymi pędzlami i rzucać kulkami z gazet. W pewnym momencie Jerry chwycił wiaderko z farbą i wylał jej pozostałości na mnie, idiotycznie się przy tym śmiejąc. 
- I z czego się śmiejesz, kretynie?! - warknęłam i rzuciłam w niego pędzelkiem, po czym ruszyłam w stronę łazienki. Byłam cholernie wściekła. Trzasnęłam drzwiami i przekręciłam kluczyk w zamku. Czasami Jared zachowywał się tak bezmyślnie, że miałam ochotę udusić go gołymi rękami. 
Rozebrałam się, a on zaczął prosić, bym wpuściła go do środka.
- Przepraszam, słonko. Nie obrażaj się na mnie. Wpuść mnie do środka to pomogę ci to wszystko zmyć. 
Nie odpowiedziałam, tylko odkręciłam wodę. Najpierw umyłam włosy, a potem się wykąpałam. Zajęło mi to niecałe dwadzieścia minut i owinięta ręcznikiem udałam się do sypialni. Usiadłam na materacu i już miałam sięgnąć po piżamę, gdy odezwał się Jared.
 - Nie ruszaj się.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, a on wybiegł z pomieszczenia. Po chwili wrócił do niego z dwoma wiaderkami białej farby w dłoniach. Odłożył je na podłogę, chwycił najcieńszy pędzelek i otworzył wieko jednego z opakowań.
- Chcesz przemalowywać cały pokój? - zapytałam nieco zaskoczona.
- Nie. Chcę namalować twój portret.
- Na ścianie? - Moje zdziwienie było jeszcze większe.
-Tak, na ścianie - odpowiedział i zaczął tworzyć swoje dzieło. 
Leto i jego genialne pomysły...

.............................................................................
Tytuł: Powiedziała: wierzę w twoje kłamstwa.


        Pisanie tego rozdziału szło mi bardzo opornie. To znaczy początek ze snem Mary i jej późniejszymi rozmyślaniami poszedł gładko, ale to przeprowadzka i remont to był koszmar. Pisałam to przez trzy dni, potem to rzuciłam i wróciłam do tego dopiero po dwóch tygodniach. Nie chciało mi się za to zabierać, bo musiałam się ściśle opierać na tym, co już napisałam wcześniej, a takich sytuacji nie lubię. Wolę coś tworzyć, a nie przerabiać, ale jakoś tam poszło :). 
 
 


Data pierwotnej publikacji:  13.08.2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz