Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 25 listopada 2012

52. I need your arms to welcome me, that cold stone's all I see

        - Gdzie idziesz, grubasie? - zapytał Jared, widząc że szykuję się do wyjścia.
- Do mamy. - Pocałowałam go i opuściłam mieszkanie. Na zewnątrz było całkiem przyjemnie. Promienie słoneczne przeciskały się przez pokryte śniegiem korony drzew, a delikatny mróz tworzył piękne wzory na samochodowych szybach. 

Uśmiechnęłam się sama do siebie i owinęłam szyję szalikiem, który zrobiła dla mnie żona Steviego. Cienka warstwa śniegu skrzypiała pod moimi kozakami, w które wciśnięte były jasne jeansy. Gdyby nie ci wszyscy ludzie, rzuciłabym się na ziemie i wytarzała w białym puchu, tak jak robiłam to w dzieciństwie. Na samo wspomnienie tamtych dni robiło mi się ciepło na sercu.
         Ostrożnie przeszłam przez oblodzoną ulicę i skręciłam w wąską uliczkę. Obok mnie przebiegło dwóch chłopców z sankami i poprzekrzywianymi czapkami. Ścigali się, który pierwszy dobiegnie do pobliskiej górki. 

Cicho się zaśmiałam, włożyłam dłoń w kieszeń kurtki i wyciągnęłam z niej pieniądze. Kupiłam sztuczne kwiaty i przeszłam przez wielkie, metalowe wrota. 
        Im bliżej byłam grobu mamy, tym większy ogarniał mnie chłód. Skostniały mi palce, mimo iż miałam na dłoniach grube rękawiczki. 
Do moich uszu doszedł złowieszczy krzyk kruków, który przyprawił mnie o dodatkowe dreszcze. Spojrzałam w górę. Niebo pociemniało, a słońce skryło się za gęstymi chmurami. Korony drzew pokryte były chmarą czarnych ptaków, zupełnie jak u Hitchcocka. Miałam wrażenie, że mnie obserwują, więc szybko oderwałam od nich wzrok i ruszyłam z miejsca.         Cmentarz był pusty, co było rzadkością, gdyż tam zawsze ktoś się kręcił. Jeśli nie rodziny zmarłych, to tak zwane hieny cmentarne, a dzisiaj nikogo, ni żywej duszy. 
Przeszłam kilka metrów i ruszyłam w stronę pomnika mamy. Zgarnęłam śnieg z kamienia i ustawiłam na nim zakupiony wcześniej bukiecik. Wstałam i podeszłam do tablicy, którą również pokrywał biały puch. Pozbyłam się go i niekontrolowanie pisnęłam. Na kamieniu zamiast imienia mojej mamy widniało moje. Pomyślałam, że może mi się przewidziało, więc przetarłam oczy, ale tam nadal jak byk stało MARY KING.
- To niemożliwe - powiedziałam sama do siebie i wtedy poczułam coś na swojej nodze. Spojrzałam w dół i zobaczyłam dłoń zaciśniętą na mojej kostce. Zaczęłam głośno krzyczeć.
- Nie bój się, Mary, nie zrobię ci krzywdy, chcę się tylko z tobą pobawić. - Dziewczyna wstała. Długie, czarne włosy opadały jej na twarz, ubrana była jedynie w szpitalną koszulę.
- Kim jesteś? - wydukałam drżącym głosem.
- Nie wiem - odpowiedziała i wtedy zobaczyłam jej twarz, a raczej swoją, bo owa osobniczka wyglądała jak ja. 

Powoli zaczęłam się cofać, cały czas wlepiając w nią przerażony wzrok. W pewnym momencie poczułam, że na coś, a raczej na kogoś wpadłam. Odwróciłam się i znów głośno wrzasnęłam. Przede mną stał Lopez, blady jak ściana, z nożyczkami wbitymi w krwawiącą szyję. Chwycił mnie za ramiona i zaczął mocno potrząsać. Jakimś cudem mu się wyrwałam i zaczęłam biec. Nie patrzyłam za siebie tylko biegłam, ile sił w nogach, byle jak najdalej.
        - Dokąd to, ślicznotko? - Na mojej drodze, jak spod ziemi, wyrósł Chris Moore.  - Mam świetny towar. Dam ci go, jak mnie dobrze obsłużysz. - Zaraz po tych słowach rozpiął spodnie, więc niewiele myśląc, znów zerwałam się do ucieczki. 

Ledwo łapałam oddech, ale wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Po kilku sekundach zauważyłam Jareda. Podbiegłam do niego i mocno wtuliłam się w jego ramiona.
- Jak dobrze, że tu po mnie przyszedłeś. Oni wszyscy za mną idą. Boję się.
- I słusznie. - Jay zacisnął dłoń na moich włosach i mocno pociągnął. Krzyknęłam, a wtedy on zaczął mnie dusić. Szamotałam się, ale był silniejszy. 

Po długiej chwili, ostatkiem sił udało mi się uwolnić z jego uścisku. Ruszyłam biegiem przed siebie, skręciłam w lewo i wpadłam prosto na swojego ojca. Jego silne dłonie zacisnęły się na moich ramionach. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nienawiści, po czym moje stopy oderwały się od ziemi. Mężczyzna potrząsał mną niczym szmacianą lalką...



***


         - Mary, obudź się!
- Co się stało?! - wydukałam, widząc nad sobą twarz Jareda.
- To ty mi powiedz. Strasznie krzyczałaś, próbowałem cię budzić, ale bez skutku.
- Miałam zły sen. - Na całe szczęście to był tylko sen. Kolejny z serii popapranych koszmarów z czarnowłosą mną w szpitalnej koszuli w roli głównej.
- Wolę nie wiedzieć, co ci się śniło, skoro tak wrzeszczałaś.
- Śnił mi się cmentarz i ty. Chciałeś mnie zabić.
- Ja, ciebie?
- No. Zacząłeś mnie dusić.
- W życiu bym tego nie zrobił. - Wypchnął w uroczy sposób dolną wargę, po czym zaczął delikatnie muskać ustami moją szyję.
- Wiem, ale wiesz, jak to jest w snach, wszystko jest kompletnie popaprane, szczególnie w snach niezrównoważonej psychicznie ćpunki.
- Tam zaraz niezrównoważonej. Co najwyżej z lekka nadpobudliwej i odrobinę przewrażliwionej.
- Z lekka? Odrobinę? Czy ty nadal mówisz o mnie?
- No dobra, totalnie nadpobudliwej i cholernie przewrażliwionej.
- Świnia! - burknęłam i odepchnęłam go od siebie.
- Ty jesteś jakaś inna.
- Napisz o tym piosenkę. - Przewróciłam się na lewy bok i szczelnie okryłam kołdrą.
- I napiszę, zobaczysz, że napiszę.
- No to pisz. - Uśmiechnęłam się pod nosem i zamknęłam oczy.
- Ale nie teraz. Napiszę ją, jak już będę sławny.
- Oczywiście, a teraz śpij, bo nie wstaniesz rano do pracy.
- Będę sławny  - rzucił pod dłuższej chwili milczenia.
- Wiem.
- Naprawdę. Kiedyś w to nie wierzyłem, ale teraz czuję, że mogę wszystko, że mogę być kimś wielkim.
- Gwiazdą porno.
- To chyba ty.
- Ty mendo wredna! - Mimo męczącej mnie jeszcze choroby, zerwałam się z miejsca i zaczęłam okładać swojego chłopaka poduszką. Po chwili bójki oboje się głośno śmieliśmy.
- Przecież żartowałem. Jesteś za mądra  na to, by być gwiazdą porno.
- Ty też. W przyszłości będziesz jak Jimi Hendrix. Będziesz genialnym muzykiem, ale się zaćpasz i umrzesz w wieku dwudziestu siedmiu lat.
- Przynajmniej pójdę do piachu piękny i młody.
- Młody może i tak, ale czy taki piękny? 
Jerry spojrzał na mnie pytającym wzorkiem. 
- Bo wiesz, ty tak ogólnie to brzydki jesteś.
- Brzydki?
- Paskudny wręcz.
- Ale za to mam piękną dziewczynę. - Pochylił się nade mną i złożył czuły pocałunek na moich ustach. 

Oczywiście tak się tylko z nim przekomarzałam. Wcale nie uważałam go za brzydkiego, wręcz przeciwnie, jak dla mnie był najpiękniejszym stworzeniem rodzaju męskiego na świecie i któregoś dnia będzie wielki. Będzie kimś, nie było co do tego żadnych wątpliwości...



***



Cztery dni później:

        - Wszystkiego najlepszego, kochanie - usłyszałam, gdy tylko otworzyłam oczy, po czym poczułam delikatne wargi Jareda na swoich ustach. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na tacę, którą przyniósł ze sobą mój chłopak. Świeże bułki, gorąca kawa, pachnąca jajecznica i uroczy bukiecik skomponowany z różowych kwiatów. Nie miałam pojęcia, jaki to gatunek, nie znałam się na tym, wiedziałam tylko, że były przepiękne.
        Po zjedzeniu przyniesionego do łóżka śniadania postanowiłam wziąć gorącą kąpiel. Chciałam się trochę zrelaksować, a potem pójść do mamy. Zawsze odwiedzałam ją w swoje urodziny, po to by podziękować. Miała naprawdę ciężki poród, więc na to zasłużyła.
- Twój brak planów nadal jest aktualny? - spytał Jay, zanim weszłam do łazienki.
- Tak. Chcesz się ze mną wykąpać?
- Pytanie. - Szeroko się uśmiechnął i poszedł za mną. Napuściłam wodę i zrobiłam gęstą pianę, w której zanurzyliśmy swoje nagie ciała. Jared zaczął przesuwać gąbkę po moich plecach. Był jedyną osobą, przy której nie wstydziłam się swoich blizn. W czasach, kiedy jeszcze sypiałam z kim popadło, nigdy nie pozwalałam na to, by moi partnerzy oglądali moje plecy. Krępowało mnie to i to bardzo. Przy Jaredzie nie czułam tej krępacji, choć wolałam, kiedy nie patrzył na ten zbiór zagojonych ran.
- Okropny widok, co nie?
- Jaki widok?
- No moje plecy.
- Nie. Wcale nie okropny.
- Ale na pewno nie piękny.
- Dla mnie tak.
- Podobają ci się moje blizny?
- Wszystko mi się w tobie podoba, przecież wiesz. Te blizny pokazują tylko to, jak silną osobą jesteś i to jest piękne - rzucił i położył gąbkę na moim karku. Zamknęłam oczy i ciepły strumień spłynął po moich ramionach. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Jesteś wyjątkowa - wyszeptał mi prosto do ucha, po czym musnął wargami moją szyję. Przycisnęłam się do torsu Jaya, a jego dłonie delikatnie zacisnęły się na moich piersiach. Z moich ust wydobył się cichy jęk. Dobrze, wiedział, że uwielbiałam te jego masaże.           Prawa dłoń Jerry'ego zsunęła się nieco niżej i zaczęła muskać mój brzuch. Zaśmiałam się, a on znów obniżył pułap. Jego kończyna wsunęła się między moje uda i palce zaczęły wędrować po waginie. Cicho westchnęłam i przygryzłam dolną wargę. On kontynuował. Jego ruchy były coraz szybsze i głębsze. Dobrze wiedział, jak dotykać, by sprawić mi niebotyczną przyjemność. Znał moje ciało niemal jak swoje własne. Był najmniej samolubnym facetem, z jakim kiedykolwiek byłam. 

         Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a z gardła wyrwał się stłumiony jęk. Oparłam głowę o jego ramię, głośno oddychając. Wargi Jareda przywarły do mojej skóry, a dłonie splotły razem z moimi pod znikającą już pianą. Woda była już chłodna, a nasze opuszki pomarszczone.
- Chciałabym mieć urodziny codziennie.
- Każdy by chciał. - Zaśmiał się, po czym oboje wyszliśmy z wanny. Owinęliśmy się ręcznikami, którym daleko było do puszystości i udaliśmy do sypialni.
- Widziałeś moją szarą bluzę z kapturem? - zapytałam, nie mogąc znaleźć swojej ulubionej części garderoby.
- Wisi na fotelu.
        Kiedy już byłam ubrana, zajęłam się włosami.
- Mary?
- Słucham cię, kotku.
- Wiem, że lubisz chodzić na cmentarz sama, ale może mógłbym dzisiaj pójść z tobą, co? Jeszcze nigdy nie byłem na grobie twojej mamy, więc to tak jakbyśmy się jeszcze nie poznali. Cicho się zaśmiałam i nałożyłam na usta pomadkę ochronną.
- Dlaczego się śmiejesz?
- Tak tylko. Jak chcesz, to możesz ze mną pójść i zapoznać się z tym zimnym kamieniem i leżącymi pod nim kośćmi. - Nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam, grobu mamy nigdy nie traktowałam tak przedmiotowo, był dla mnie czymś więcej niż zimnym kamieniem, był miejscem, w którym spotykałam się z jej duszą. 

Mimo iż straciłam wiarę w Boga, wierzyłam w to, że po śmierci dusza odłącza się od ciała i zmarli mogą przebywać wśród żywych. Oczywiście były dni, kiedy i w to wątpiłam, ale mimo wszystko prowadziłam rozmowy z mamą. Mówiłam i gdzieś w głębi serca czułam się słuchana. To musiało mi wystarczyć. 
Oddałabym wszystko za to, by móc się znów do niej przytulić, ale to było niemożliwe, nawet w snach. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio śniła mi się żywa, tuląca mnie mama. Jeśli już o niej śniłam, to były to koszmary, w których na nowo przeżywałam jej śmierć. Gdyby nie Jared, kompletnie bym się załamała, więc dlatego zgodziłam się na to, by poszedł ze mną. Nie lubiłam rozmawiać z mamą przy świadkach, ale dla Jareda zrobiłam wyjątek. Był dla mnie kimś wyjątkowym i chciałam z nim dzielić wszystko, nawet tak intymne momenty.
        Po kilku minutach szliśmy już odśnieżonym chodnikiem i patrzyliśmy na biegające dookoła dzieci sąsiadów.
- Nasze dzieci też będą takie wesołe - rzuciłam, łapiąc Jareda pod rękę. - Będą się bawić na śniegu i lepić bałwany. I nigdy nie będziemy na nie krzyczeć, choćby nie wiem co. Będziemy je wychowywać bez stresu i przemocy.
- I wyrosną na rozpieszczone bachory.
- Nieważne. Nasze dzieci nigdy nie doświadczą z naszej strony żadnej agresji. Ani czynnej, ani słownej. Będziemy je kochać i szanować. Będziemy najlepszymi rodzicami na świecie, ale dopiero, gdy będziemy mieć odpowiednie warunki. 
Jared spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. 
- No wiesz, chodzi mi o dobre zarobki i o bycie czystym. Zaczniemy robić dzieci, gdy ty będziesz miał dobrą pracę i gdy rzucimy narkotyki. Czytałam, że gdy rodzice ćpają, dziecko może urodzić się z poważnymi wadami genetycznymi, a ja nie chcę by nasz Ethan był chory. Chcę by był zdrowym, pięknym i szczęśliwym dzieckiem.
- I taki będzie. - Jay objął mnie ramieniem i weszliśmy na teren cmentarza... 






 Jared:

        Nie byłem pewien reakcji, ale w końcu zapytałem, czy mogę wybrać się z Mary na grób jej mamy. Wiedziałem, że odwiedziny na cmentarzu to dla niej coś bardzo intymnego, wyjątkowego, coś co było tylko jej, ale chciałem choć raz być tego świadkiem. Chciałem doświadczać tego razem z nią, by jeszcze lepiej ją zrozumieć, przejść na jeszcze wyższy poziom... 
          Przeszliśmy przez dużą bramę, a ja zacząłem rozglądać się dookoła. Byłem tam po raz pierwszy. Mimo iż cmentarze nie były z reguły przyjemnymi miejscami, ten okazał się wyjątkowo piękny. Różnił się od tych, które zwykle spotykało się w Stanach. Betonowa dróżka obsadzona na całej długości drzewami dzieliła go na dwie części. Zarówno po lewej, jak i po prawej, znajdowały się groby. Zupełnie inne niż te standardowe. Zwykle spotykałem się z samymi tablicami wbitymi w ziemię, tu królowały pomniki i grobowce.
- Skręcamy - usłyszałem i skierowałem się w lewo. Przypatrywałem się wszystkim mijanym grobom. Niektóre z nich wyglądały jak dzieła sztuki, ale Mary nawet nie zwracała na nie uwagi. Nie dziwiło mnie to, bo w końcu ciężko dostrzec piękno w miejscu, w którym pochowało się najbliższą osobę. - To tutaj. 
Przystanąłem i spojrzałem na granitowy pomnik. Tablica ozdobiona była pozłacanymi napisami i zdjęciem pani King. Była piękna, tak samo jak jej córka. 
Oderwałem wzrok od kamienia i przeniosłem go na Mary, która wyglądała nieco inaczej niż zawsze. Na jej twarzy malowały się zaduma, skupienie i pewnego rodzaju stonowanie. W niczym nie przypominała tej szalonej imprezowiczki. Była zupełnie inną osobą. 
 Zrobiłem kilka kroków i usiadłem obok niej na ławce. Czułem, że moja obecność jednak trochę ją krępowała. Poznałem to po tym, że siedziała w ciszy, a zwykle prowadziła rozmowy na głos. Żeby nieco jej ułatwić, postanowiłem odezwać się pierwszy.
- Dzień dobry, pani Emily. Mam na imię Jared. Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać, więc chyba czas to nadrobić. Jestem chłopakiem Mary. 
King spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem, a ja kontynuowałem. 
- Chciałem pani serdecznie podziękować, za to, że dziewiętnaście lat temu wydała pani na świat tę cudowną istotę. Mary to najpiękniejsza i najwspanialsza dziewczyna na świecie, ale pani pewnie o tym wie. Nie wyobrażam sobie bez niej życia, a mam ją dzięki pani. Szkoda, że nie było nam dane się spotkać, z pewnością świetnie byśmy się dogadywali, w końcu oboje darzymy Mary bezgraniczną miłością. Obiecuję pani, że będę się o nią troszczył i zrobię wszystko, by już nigdy więcej nie spotkało ją nic złego. Będę ją chronił, tak jak robiła to pani. Będę robił wszystko, by była szczęśliwa, przysięgam. 
        Kiedy skończyłem mówić, poczułem na policzku miękkie wargi swojej dziewczyny. Uśmiechnąłem się i spojrzałem jej w oczy. Oczy, w których szkliły się łzy. Nie zadawałem zbędnych pytań, po prostu ścisnąłem czule jej dłoń.
- Dziękuję - wydukała i położyła głowę na moim ramieniu. - Bardzo dziękuję. Widzisz, mamuś, mówiłam ci, że to najwspanialszy chłopak na świecie. Do tego muzyk, tak jak przewidywałaś.
- Twoja mama mówiła ci, że zwiążesz się z muzykiem?
- W pewnym sensie.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem, więc nieco sprecyzowała:
- Zawsze śpiewała mi Tiny Dancer i mówiła, że to piosenka o mnie.
- Tiny Dancer Eltona Johna? 
Przytaknęła. Faktycznie było tam coś o ślubie z muzykiem.
- Ale nawet nie próbuj tego śpiewać czy słuchać, bo mimo wszystko nienawidzę tej piosenki.
- Pewnie, że jej nienawidzisz, bo gdzież byś ty lubiła piosenki Eltona Johna.
- No właśnie. - Uśmiechnęła się i wsunęła dłonie do kieszeni kurtki.
- Hold me closer tiny dancer.*
- Jared, przestań.
Count the headlights on the highway. Lay me down in sheets of linen, you had a busy day today.** 
W tym momencie jej łokieć wbił się w moje żebra. Nawet gruba kurtka nie uchroniła mnie przed bólem, który temu towarzyszył. Skuliłem się i osłoniłem rękoma. 
- Dobra, już nie będę, tylko nie bij.
Zaśmiała się, po czym znowu pocałowała mój policzek. Uwielbiałem tę dziewczynę do szaleństwa, nawet wtedy, gdy mnie biła, gryzła i wyzywała. 



***


        - Co byś zjadła na kolację? - zapytałem, gdy byliśmy już w domu i piliśmy gorącą herbatę.
- Zamówmy sobie pizzę i obejrzyjmy jakiś dobry film pod ciepłym kocykiem.
- Ale w telewizji nie mam dzisiaj nic dobrego.
- To skocz do wypożyczalni. Weź trzy czy cztery filmy, to urządzimy sobie maraton, a ja w tym czasie zamówię pizzę. 
Ten pomysł bardzo mi się spodobał, więc bez żadnego marudzenia nałożyłem jeszcze odrobinę mokrą kurtkę i ruszyłem do najbliższej wypożyczalni. W drodze powrotnej wstąpiłem jeszcze do sklepu i kupiłem czerwone wino. 
Zapowiadał się niezwykle miły wieczór. 
        Śnieg zaczął prószyć coraz mocniej, więc resztę drogi do domu pokonałem biegiem. Wsiadłem do windy i zdjąłem z głowy kaptur. Gdy dotarłem na właściwe piętro, wytarłem porządnie buty w leżącą pod drzwiami wycieraczkę i nacisnąłem klamkę. Nie byłem zbyt zadowolony, kiedy zobaczyłem dwie pary butów przy drzwiach. Rozebrałem się i wszedłem do salonu, gdzie siedzieli Lisa i Josh. No to pięknie...
- Cześć wam - rzuciłem, starając się ukryć swoją narastającą irytację.
- Cześć, Jared.
- Lis i Josh przynieśli mi tort i trochę alkoholu.
Trochę? Na stoliku stało sześć butelek wódki, zgrzewka piwa i cztery butelki taniego wina. 
 - No może więcej niż trochę, ale wpadnie jeszcze kilka osób.
- Kilka osób?
- Starzy znajomi - wtrącił się Josh.
- Mary nie zrobiła imprezy w zeszłym roku, więc w tym nie mogliśmy jej przepuścić i wszystko zorganizowaliśmy sami. 
Szkoda tylko, że w naszym domu i bez naszej wiedzy. Byłem wściekły, a Mary wręcz przeciwnie, znów włączył jej się tryb imprezowiczki, więc była wniebowzięta. 
 Zrezygnowany zaniosłem wypożyczone filmy do sypialni i kopnąłem w łóżko. Chciałem spędzić wyjątkowy wieczór ze swoją dziewczyną, a ten palant wszystko spieprzył. Nienawidziłem go, mimo iż był dobrym przyjacielem Mary. Denerwowało mnie to, że wszędzie musiał wepchnąć swoje trzy gorsze. Narzucał się Mary i próbował ją znów wciągnąć w ostre imprezowanie. Powoli zaczynał osiągać swój cel, co niezwykle mnie irytowało. 
         Kiedy to przeklinałem go w myślach, po mieszkaniu rozniósł się odgłos dzwonka do drzwi, a zaraz po nim głośny wrzask. Zjawiła się reszta gości, jak uroczo. 
Bardzo niechętnie wyszedłem z sypialni i gdy tylko zobaczyłem to całe zbiorowisko, mało co nie padłem. Miało być kilka osób, a było ich z dziesięć razy więcej i wśród nich ani jednej znajomej twarzy.
- Ty pewnie jesteś Jared z wielkim ptakiem, tak? - usłyszałem z ust jakiegoś dryblasa i mało co mu nie przyłożyłem. Czyżby Mary chwaliła się swoim koleżkom naszym życiem seksualnym?
- Jerry, chodź tu do mnie, zdmuchniesz ze mną świeczki. - Mary pociągnęła mnie za rękę i zanim się zorientowałem, stałem na środku salonu.
- Dmuchajcie! - wrzasnął ktoś z tego dzikiego tłumu.
- Tylko świeczki, a nie siebie - dodał ktoś inny i wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy prócz mnie. Nie bawiły mnie takie prymitywne żarty i dziwiłem się, że Mary się z nich śmiała.
- Na trzy dmuchamy. Raz, dwa, trzy. 
 Niezbyt chętnie wypuściłem powietrze z płuc. Kiedy wszystkie płomienie zgasły, Mary zaczęła mnie całować, jednak czułem, że robiła to na pokaz i w ogóle mi się to nie podobało, lecz mimo wszystko odwzajemniłem jej pocałunek, po czym zaszyłem się gdzieś w kącie. Nie miałem ochoty bawić się tymi przygłupami. 



***


        - Hej, sztywniak, chodź się bawić, a nie tak sam siedzisz.
- Spierdalaj - warknąłem do Josha, wlewając w siebie kolejną butelkę piwa, które rozmnożyło się wraz z przybyciem reszty gości.
- Co tak ostro?
- Nie wkurwiaj mnie.
- Dobra, szczeniaku, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Przypierdoliłeś się do mojej dziewczyny i próbujesz znowu wciągnąć ją w te chore zabawy.
- Chore zabawy? Człowieku, sam z nią ćpasz, więc nie rób ze mnie nie wiadomo jakiego gorszyciela. Znam ją, Mary to z natury bardzo rozrywkowa i ostra dziewczyna, uwielbia ostrą zabawę i ostry seks, a ty próbujesz robić z niej grzeczną dziewczynkę - rzucił, podchodząc bliżej mnie.
- Gówno prawda, wcale jej nie znasz. Nikt z was jej nie zna. Nie wiecie, jaka jest naprawdę. Widzicie tylko maskę, którą zakłada, gdy jest w waszym towarzystwie. Nie macie bladego pojęcia, co ta dziewczyna naprawdę czuje.
- A może jest odwrotnie, co? Może to przy tobie udaje, a przy nas jest sobą? Pomyślałeś o tym? Znam ją dłużej niż ty, wiem o niej więcej.
- Chciałbyś. - Rzuciłem mu pogardliwe spojrzenie i wstałem z krzesła.
- A ty chyba bardzo chcesz wyłapać w pysk. 
Zaśmiałem się i zaraz potem rzuciłem na wyższego od siebie osobnika. Na początku był zdezorientowany, ale po chwili zaczął się bronić i powoli zyskiwać przewagę, ale tylko chwilową.
- Dawajcie do kuchni, biją się!  - wrzasnął jakiś koleś i zaraz po tym przeniosło się tam całe zbiegowisko. Josh leżał na podłodze, a ja na nim i okładałem go pięściami. Byłem tak wściekły, że gdyby nie Mary, to bym go zabił.
- Odbiło ci?! - wrzasnęła King, gdy mnie od niego odciągnęła.
- Sam zaczął - odpowiedziałem, ścierając spływającą kącikiem ust krew.
- Jasne. Czy chociaż raz nie mogę mieć spokojnych urodzin?!
- Byłyby spokojnie, gdyby ten baran nie sprowadził tu tej bandy idiotów! 
W tym momencie wszyscy rzucili mi mordercze spojrzenia, ale miałem to w dupie. Byłem u siebie w domu i nie zamierzałem przebierać w słowach.
- Słucham? Mówisz o moich przyjaciołach.
- Ty nazywasz ich przyjaciółmi? A gdzie byli wtedy, gdy ojciec cię bił do nieprzytomności?! Gdzie byli, gdy potrzebowałaś pieniędzy, by spłacić tego jebanego Moore'a?! No gdzie?! Nie widzisz, że oni są przy tobie tylko wtedy, gdy chcą się z tobą bawić? Nie ma ich przy tobie, gdy płaczesz, nikt nawet nie zapyta, co u ciebie słychać, no chyba, że wiedzą, że masz towar i możesz im go dać. A ci chłopacy? Lubią cię tylko wtedy, gdy tak się naćpasz, że bez gadania dasz im dupy! - Zdążyłem to powiedzieć i poczułem silny ból w lewym policzku. To Mary mnie uderzyła. - Jak sobie chcesz - warknąłem i przecisnąłem się przez tłum gapiących się na nas kretynów. Zabrałem z sypialni wino, założyłem kurtkę i buty i opuściłem mieszkanie, głośno trzaskając drzwiami. Gdy byłem już na dworze, uformowałem kulkę ze śniegu i przyłożyłem ją do pulsującego z bólu polika. Siłę Mary zdecydowanie odziedziczyła po ojcu.
        Czy zasłużyłem na ten policzek? Zdecydowanie nie. Powiedziałem jej prawdę, nie moja wina, że ona jej nie dostrzegała. Ci ludzie to banda prymitywnych kretynów, którzy myśleli tylko o tym by się naćpać, nachlać i zaliczyć jakąś dupę. Aż dziw brał, że tak inteligentna i wrażliwa osoba jak Mary, zadawała się z taką hołotą.
        Przeszedłem przez ulicę i udałem się w stronę swojego dawnego domu. Przeskoczyłem przez ogrodzenie, by nie robić hałasu skrzypiącą furtką, obszedłem po cichu budynek i stanąłem pod oknem pokoju brata. Wszedłem na przyciągnięty wcześniej kosz na śmieci i zapukałem w parapet. Po kilku sekundach przy oknie stanął Shannon.
- Jezu, zawału bym przez ciebie dostał - rzucił, gdy tylko znalazłem się w jego pokoju. Podszedłem do drzwi i przekręciłem znajdujący się w zamku kluczyk.
- Matka śpi?
- Ma nawet zatyczki w uszach.
- To dobrze. - Postawiłem na biurku butelkę wina i zapaliłem lampkę. - Wypijemy sobie razem.
- Sylwester jest dopiero jutro.
- Nie będziemy świętować nowego roku, po prostu będziemy pić. - Odkręciłem butelkę i wziąłem pierwszy łyk bordowego trunku.

*Przytul mnie mocniej, mała tancereczko.
**Licz światła na autostradzie. Połóż mnie na lnianej pościeli, miałaś dzisiaj pracowity dzień.
....................................................
Tytuł: Potrzebuję twych ramion na powitanie, a widzę tylko ten zimny kamień.

Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Elton John - Tiny Dancer


        'Rozmowa' Jareda z Emily zainspirowana pewną notką, którą kiedyś przypadkiem znalazłam w Internecie. Chłopak chciał poznać matkę swojej dziewczyny, nie wiedział, że kobieta nie żyje, więc dziewczyna zabrała go na cmentarz, a ten rozmawiał z grobem, jak z żywą osobą. Ta krótka historia niezwykle mnie poruszyła i postanowiłam wykorzystać taki motyw u siebie. 

Dlaczego o tym piszę? Bo nie mogłabym twierdzić, że wymyśliłam coś sama, kiedy tak naprawdę zainspirowałam się pracą czy życiem innych, honor by mi na to pozwolił.  


Data pierwotnej publikacji: 10.09.2011 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz