Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

poniedziałek, 26 listopada 2012

53. Mary was becoming everything she didn't want to be

        Stałam na środku kuchni, a wszyscy wlepiali we mnie zszokowane spojrzenia. To, co właśnie się stało, wprawiło mnie w otępienie. Jak Jared mógł powiedzieć coś takiego o moich znajomych i to jeszcze przy nich? Ja nie czepiałam się jego kumpli, mimo iż połowa z nich traktowała mnie jak zwykłą dziwkę, a druga ignorowała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zrobił to na moim przyjęciu urodzinowym. Nie uszanował nawet tego...
Do mych uszu doszedł głośny trzask drzwi. Jared, jak zwykle w takich sytuacjach, uciekł. Zresztą to nawet lepiej, bo i tak nie miałam ochoty go oglądać, nie po tym, co powiedział. 

        W mieszkaniu zapadła głucha cisza, którą przerwała Lisa:.
- Za Mary! - wrzasnęła i po wypiciu toastu wszyscy wrócili do zabawy. Wszyscy prócz mnie. Czułam się okropnie. Było mi strasznie wstyd. Czułam też smutek, bo zależało mi na tym, by bawić się zarówno ze swoimi przyjaciółmi, jak i chłopakiem. Ale niestety, jak zwykle wszystko się spieprzyło. Takie już moje szczęście...
- Przepraszam cię za niego - wydukałam, gdy zobaczyłam idącego w moją stronę Josha. Do spuchniętej wargi przyłożony miał lód, a pod jego nosem były ślady zaschniętej krwi.
- Nie twoja wina.
- Ale i tak mi głupio. 
Przyjaciel stanął obok mnie i wziął do wolniej ręki butelkę piwa.
- Dlaczego ty się z nim w ogóle spotykasz? Przecież to dupek. Zupełnie do siebie nie pasujecie.
- Nie mów tak.
- Ale taka jest prawda. Jak on cię w ogóle traktuje? Nazwał cię dziwką, przecież to jest szczyt bezczelności! Jak tak można?
- Miał zły dzień. - Nie wiedzieć czemu, zaczęłam go bronić. Mimo iż strasznie mnie zdenerwował, słowa Jo wydały mi się zbyt surowe.
- On ma chyba codziennie złe dni. Zawsze gdy was widzę razem, on traktuje cię jak swoją własność. Obraża się, neguje wszystkie twoje pomysły, nigdy nic mu nie odpowiada. To burak.
- Ale ja go kocham.
- Właśnie wiem i strasznie mnie to dziwi. Zasłużyłaś na kogoś dużo lepszego, zdecydowanie.
- On jest dobry - dodałam po chwili milczenia i przejęłam butelkę, którą dopiero co mój przyjaciel oderwał od ust.
- Musisz się wyluzować, Mary - rzucił ni stąd, ni zowąd Josh. - Masz bibułkę?
- Mam - odpowiedziałam i już po chwili byliśmy w sypialni. Podczas gdy reszta gości bawiła się w salonie, my siedzieliśmy na łóżku i podawaliśmy sobie dopiero co skręconego jointa. Dym wypełniał nasze płuca i pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Kiedy już wypaliliśmy całe zioło, położyłam się na idealnie ułożonej pościeli. Spojrzałam na sufit i zaczęłam cicho chichotać. Wszystko dookoła było takie zabawne, nawet Josh. On też się śmiał. Śmiał się dopóki jego usta nie przywarły do moich warg. Nie podobało mi się to. Nie dlatego, że kiepsko całował, bo tak nie było, ale dlatego, że nie lubiłam, gdy moje usta muskane były przez wargi nienależące do Jareda. Odsunęłam go od siebie i podparłam się na łokciach. 

- Nie, Josh. 
To wystarczyło, by brunet się wycofał. Podczas odsiadywania wyroku nieco spokorniał i nie kwestionował mojej odmowy. Jeszcze kilka lat wcześniej namawiałby mnie i błagał tak długo, aż w końcu bym uległa i oddała się mu, ale jak widać ludzie się zmieniają, przynajmniej w jakimś stopniu. Zresztą nigdy w to nie wątpiłam. Wystarczyło spojrzeć na mojego ojca; z kochanego i troskliwego mężczyzny zamienił się w istnego potwora. Ja też się zmieniłam, z niewinnej dziewczynki w puszczalską ćpunkę. 
Nie bałam się nazywać rzeczy po imieniu, nawet jeśli dotyczyły one mnie lub przede wszystkim mnie. Mimo całej miłości, jaką darzył mnie Jared, czułam do siebie obrzydzenie, zwłaszcza gdy przypomniałam sobie to, jaka byłam przed wypadkiem. Nie mogłam uwierzyć w to, że w tak krótkim czasie stałam się dokładnie tym, czym nie chciałam być. Wystąpiłam przeciwko wszystkim swoim ideałom, zaprzeczyłam wszystkiemu, w co wierzyłam, zatraciłam siebie. Mary King umarła dwunastego marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku. Jej ciało przejęła Bloody Mary, jednak czasami odzywał się w niej duch tej małej, niewinnej dziewczynki. Pojawiał się za każdym razem, gdy on całował jej usta, gdy tulił ją i nazywał najpiękniejszą dziewczyną na świecie.
        - Halo, Mary, jesteś tam? - Przed swoimi oczami zobaczyłam dłoń Lisy. Mrugnęłam i skupiłam wzrok na przyjaciółce. - My wychodzimy.
- Już? Tak szybko?
- Szybko? Przecież dochodzi szósta.
- Co?! - Zerwałam się z łóżka jak oparzona i znów spojrzałam badawczo na Lisę. - Przecież jak rozmawiałam z Joshem była dwudziesta trzecia. Niemożliwe, że czas przyspieszył.
- Nieźle się nawaliłaś. - Dziewczyna się zaśmiała, po czym cmoknęła mój policzek. Przecież zamyśliłam się tylko na chwilę, więc jakim cudem? Jak to możliwe?
Normalnie, po prostu straciłaś poczucie czasu, usłyszałam bardziej w swojej głowie, niż na zewnątrz i wsadziłam palec do ucha. Chwilę nim poruszałam, a potem zrobiłam to samo z drugim. Podziałało, już więcej nie usłyszałam tego głosu. 

Podniosłam się z nadal niemal nienaruszonej pościeli z zamiarem udania się do łazienki, jednak to, co zobaczyłam w salonie uniemożliwiło mi zrobienie chociażby kroku. Bałagan, który zostawili po sobie moi goście będę sprzątać do końca roku. 
Nie, to nie było odpowiednie określenie, bo rok miał się skończyć za dokładnie osiemnaście godzin. Myślałam, że nie uporam się z tym syfem do swoich kolejnych urodzin. Takie uroki organizowania domówek. Dobrze, że nadejście nowego roku mieliśmy świętować u Lisy, bo to mieszkanie nie zniosłoby kolejnej imprezy. 
Ogarnięcie tego burdelu postanowiłam odłożyć na później. Zamknęłam za sobą drzwi łazienki i napełniłam wannę gorącą wodą. Kiedy się rozbierałam, z obrzydzeniem patrzyłam na pokryte bliznami ciało. Nie mogłam doczekać się momentu, kiedy wszystkie znikną pod tatuażami. 
Może gdy nie będę ich widzieć, zapomnę o tym, w jakich okolicznościach powstały... 



***



        Po dosyć długiej kąpieli postanowiłam napić się gorącej czekolady. Dopiero siedząc przy stole z parującym kubkiem w ręku, zaczęłam martwić się o Jareda. Dochodziła jedenasta, a jego wciąż nie było. Nigdy na tak długo nie znikał. No, ale nieczęsto zdarzały nam się takie sytuacje, jak ta z minionej nocy. Oboje przesadziliśmy. On powiedział, a ja zrobiłam za dużo. Nie wiedziałam, dlaczego go uderzyłam, przecież brzydziłam się przemocą, więc jak mogłam to zrobić? Nie kontrolowałam się. To złość zawładnęła moim ciałem. Bałam się, że robię się taka jak on, jak mój ojciec.
Syknęłam, gdy gorący napój oparzył moją górną wargę. Odstawiłam kubek i przejechałam po niej językiem. Nie było to poważne obrażenie, ale mimo wszystko mało przyjemne. 

         Aby nie dać się złym myślom, zaczęłam sprzątać salon. Wykonywanie tej czynności zawsze odrywało mnie od niechcianych refleksji.
- By to szlag - zaklęłam, gdy nie mogłam zdrapać z dywanu zaschniętej gumy do żucia. Nie wiedziałam, do kogo należała, więc na dłonie naciągnięte miałam gumowe rękawiczki. - No zeskrobuj się, ty wredna szmaciaro! - niemal krzyknęłam i wtedy biała substancja oderwała się od niebieskiego, włochatego dywanu. Lubiłam go. Gdy tylko zobaczyłam go na wystawie w sklepie, stwierdziłam że musi być mój. Wydałam całą swoją pensję, ale było warto. Dywan idealnie komponował się z niebieskimi fotelami i złotymi zasłonami. Plus był miły w dotyku, dlatego gdy zwykle oglądaliśmy telewizję, siadaliśmy na podłodze, a nie w fotelach.  



***



        Kiedy wszystkie śmieci znalazły się w czarnych workach, narzuciłam na siebie kurtkę, wsunęłam stopy w kozaki i poszłam na podwórko wynieść odpadki do kontenera.  
Właściciel budynku powinien pomyśleć o zrobieniu zsypu, by oszczędzić mieszkańcom kłopotu, szczególnie zimą. 
Stanęłam na palcach i zatrzasnęłam ogromną klapę obrzydliwie zielonego śmietnika. Wtedy też zobaczyłam siedzącą na ławce dziewczynkę. To była Clara, córka sąsiadów z góry. Wyglądała na bardzo przygnębioną, więc postanowiłam do niej podejść.
- Cześć - rzuciłam, siadając obok małej.
- Cześć - odpowiedziała, uprzejmie się uśmiechając.
- Dlaczego siedzisz tutaj sama?
- Rodzice szykują się do wyjścia, nie lubią, kiedy im przeszkadzam - zaspokoiła moją ciekawość siedmiolatka. - Tatuś ostatnio jest bardzo nerwowy, więc nie chcę denerwować go jeszcze bardziej. Ma stresującą pracę.
- A czym się zajmuje?
- Jest policjantem, ale nie pracuje tutaj, tylko w Seattle. Byłaś tam kiedyś?
- Byłam.
- A ja nie, ale może kiedyś pojadę. Fajnie by było, ale tylko grzeczne dzieci mogą wyjeżdżać - dodała po chwili milczenia.
- Przecież ty jesteś grzeczna.
- Nie jestem. Gdybym była, nie dostawałabym klapsów.
- Dostajesz klapsy? 
Przytaknęła.
- Nie lubię ich dostawać, bo to boli. Najbardziej nie lubię dostawać klapsów w buzię.
- Clara! - za naszymi plecami rozniósł się głos pani Gardner, niezbyt wysokiej szatynki z dużymi, brązowymi oczami.
- Tu jestem, mamusiu - odkrzyknęła jej córka, odwracając się.
- A ja cie szukam. Zbieraj się, jedziemy do babci. - Kobieta była wyraźnie poddenerwowana i zobaczyła mnie dopiero wtedy, gdy powiedziałam jej dzień dobry. Odpowiedziała tym samym i szybko chwyciła dziewczynkę za dłoń. 

Co jakiś czas dochodziły do nas ich kłótnie, ale nigdy nie pomyślałabym, że mój sąsiad był kolejnym psycholem, który wyładowywał negatywne emocje na niewinnym dziecku. Mój ojciec miał przynajmniej powód, ale on? Przecież Clara była najmilszą dziewczynką na świecie. Nigdy nie widziałam, żeby rozrabiała jak inne dzieci w okolicy. Stresująca praca nie była żadnym wytłumaczeniem. Psychol to psychol, zawsze znajdzie jakąś wymówkę. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego pani Gardner na to nie reagowała. Dlaczego pozwalała mężowi na takie coś? A może faktycznie nie był on z tej samej gliny, co Mark King? Może faktycznie wyżywał się na dziecku, tylko wtedy, gdy miał naprawdę ciężki dzień, a potem za to przepraszał, bo mimo wszystko kochał tego blondwłosego aniołka? Nie wiedziałam, ale zamierzałam się dowiedzieć, bo jeśli tej małej dzieje się krzywda...
- Cześć - usłyszałam i szybko się odwróciłam. Przy ławce właśnie stanął Jared. Blady i wyraźnie zmęczony.
- A tobie co?
- A jak myślisz?
- Kac? 
Skinął głową, a ja się delikatnie uśmiechnęłam. 
- Chodź do domu. - Wstałam z miejsca i złapałam go za dłoń. Była zimna i brudna. Podobnie jak kurtka i jeansy. Wyglądało na to, że gdzieś się przewrócił, kiedy jego błędnik oszalał po spożyciu alkoholu, którym nadal śmierdział.
- Przepraszam cię za wczoraj.
- Porozmawiamy o tym, kiedy będziesz w lepszym stanie - odpowiedziałam, prowadząc go w kierunku bloku. Chciałam doprowadzić go do stanu używalności, a kłótnie, poważne rozmowy czy pojednawczy seks; niepotrzebne skreślić; wolałam zostawić na późnej. Nieco opornie wszedł do windy i złapał się wystającego ze ścianki uchwytu. - Z kim tak zabalowałeś?
- Z Shannonem. 
Metalowa puszka nieznacznie podskoczyła, co wywołało na twarzy mojego chłopaka grymas, który zwykle pojawia się, kiedy człowiek jest bliski zwrócenia tego, co spożywał jakiś czas temu. Odsunęłam się od niego, bo co jak co, ale bycie obrzyganą zupełnie mi się nie uśmiechało.
- Będziesz rzygał?
- Nie, raczej nie - odpowiedział, odsuwając dłoń od ust. Kiedy z jego twarzy zniknął ten charakterystyczny wyraz, z powrotem się do niego przysunęłam. Winda się zatrzymała. Wygrzebaliśmy się z niej i przeszliśmy przez długi, wyklejony pozdzieraną tapetą korytarz. Wyjęłam klucze z kieszeni i zaczęłam mocować się z zamkiem. Urok starych budynków, czasami niektóre rzeczy lubiły się psuć.
- No otwieraj się, ty pier... - tu przerwałam, gdyż klucz zwinnie przekręcił się w zamku. Nacisnęłam klamkę i wtedy moje ciało zostało niezbyt delikatnie odepchnięte. Jared, nie zważając na nic, wbiegł do mieszkania, otworzył łazienkę, która znajdowała się na przeciwko wejścia, przykucnął przy toalecie i zaczął zwracać wszystko, co miał w żołądku, tudzież w wątrobie. Skrzywiłam się i zamknęłam drzwi wejściowe. Nie zdjął nawet kurtki. - Zrobić ci gorącej mięty? - spytałam troskliwym tonem, stając na progu pomieszczenia, w którym znajdował się Leto.
- Poproszę - odpowiedział  i kolejny raz wypuścił z siebie fontannę wymiocin. Mimo iż byłam przyzwyczajona do tego widoku, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Zdjęłam odzież wierzchnią i udałam się do kuchni. Z wiszącej nad zlewem szafki wyjęłam seledynowy kubek, wrzuciłam do niego torebeczkę mięty, po czym napełniłam czajnik wodą. Z łazienki dochodziły niezbyt przyjemne odgłosy, więc zaczęłam nucić coś pod nosem. To coś okazało się być utworem Tiny Dancer, więc szybko zmieniłam repertuar.
- I want it all, I want it all, I want it all and I want it now - śpiewałam i jednocześnie zasypywałam sobie kawę, w końcu nie wypiłam jeszcze ani jednej, a było już po drugiej. Dziw, że w ogóle funkcjonowałam. Kofeina, podobnie jak nikotyna i kokaina, była moim uzależnieniem. Uzależnieniem, które wypłukiwało cenny magnez z mojego organizmu, przez co nękały mnie nieprzyjemne skurcze i drżenia mięśni, nad którymi nie byłam w stanie zapanować.
        Nad kuchenką uniosła się para, a po kuchni rozniósł się ten drażniący uszy gwizd. Nigdy nie lubiłam dźwięku, który wydawał czajnik, gdy wrzała w nim woda. Podobnie jak odgłosu wiertarki, piły mechanicznej i głosu Madonny. 

Wsunęłam dłoń w kuchenną rękawicę i złapałam za uchwyt metalicznego przedmiotu. Wrząca woda znalazła się w kubkach, a ja wyjęłam z szafki cukierniczkę. Pół łyżeczki cukru na dwie i pół łyżeczki kawy, taka proporcja była idealna dla moich kubków smakowych. Zamieszałam łyżeczką w błękitnym kubku, po czym zakryłam talerzykiem ten seledynowy. Mięta musiała się dobrze zaparzyć, by nie stracić swoich właściwości. Tego nauczyła mnie mama, gdy przez jakiś czas cierpiałam na chroniczne bóle brzucha, których przyczyna była zagadką nawet dla lekarzy. 
Podczas gdy wywar się zaparzał, ja wróciłam do łazienki. Jared już nie wymiotował. Siedział oparty o sedes z miną męczennika.
- Wstawaj, mistrzu, zaraz napijesz się miętki i ci przejdzie. - Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, a ten niepewnie ją chwycił. Kiedy w końcu udało mu się podnieść z podłogi, mocno się do mnie przytulił.
- Przepraszam cię najmocniej.
- No już dobra, ale się ode mnie odsuń, bo śmierdzisz. 
Mimo niezbyt dobrego samopoczucia na jego twarzy zagościł uśmiech. Odwzajemniłam się tym samym i wyszliśmy na korytarz. Tam pomogłam mu zdjąć zabrudzoną kurtkę i buty. Nie wiedziałam, jakim cudem ubrudził się błotem, skoro wszędzie zalegał śnieg, ale nie wnikałam. 
- Zdejmij spodnie.
- Nie no wybacz, Mary, ale nie mam teraz siły na seks.
- A ty jak zwykle o jednym. Nie chcę się teraz z tobą kochać, chcę, żebyś pozbył się tych brudnych portek, bo sprzątałam dzisiaj w salonie i nie chcę, żebyś mi nabrudził.
- No tak, jasne. - Przysiadł na szafce z butami i pozbył się umorusanych jeansów, które od razu wrzuciłam do pralki, wcześniej sprawdzając kieszenie. Nie, nie dlatego, że go szpiegowałam, a dlatego, że kilka tygodni wcześniej, zupełnie przez przypadek, wyprałam mu całą wypłatę i kartkę z autografem jakiegoś muzyka, który odwiedził Golden Rose. 
Kiedy opuściłam łazienkę, Jared siedział w fotelu w samych bokserkach, bo jak się okazało, koszulka też była w opłakanym stanie, ale ten zamiast rzucić ją do prania, ulokował ją w rogu pokoju. 
Zero szacunku dla cudzej pracy. 
Pokręciłam głową i podniosłam śmierdzący potem i winem materiał. Wrzuciłam go do pralki i znów weszłam do salonu. Jared właśnie wstał z fotela. Mimowolnie zmierzyłam go wzrokiem. Pod bielizną widniał silny zarys jego penisa, co wywołało natłok brudnych myśli w mojej głowie. Jerry poprawił zsuwającą się poduchę i usiadł z powrotem.
- I co z tą miętą?
- Już ci ją daję. - Wyrwałam się z dziwnego otępienia i poszłam po kubki. Postawiłam je na stoliku i zajęłam miejsce w fotelu obok. Cały czas patrzyłam na swojego partnera wzrokiem pełnym pożądania, jednak wolałam zaczekać z rzucaniem się na niego do momentu, gdy ten się porządnie wykąpie i wyszoruje zęby.
- Nie posłodziłaś - rzucił, wykrzywiając twarz.
- Mięty się nie słodzi. 
- Jest gorzka.
- Ale ci pomoże. 
Spojrzał na mnie z przekomiczną miną i wziął kolejny łyk parującego wywaru... 

 

***



        - Masz jakieś plany na dzisiejszą noc? - zapytał, gdy siedział nagi w wannie wypełnionej wodą i pianą, a ja szorowałam mu plecy, siedząc na jej brzegu.
- Miałam iść do Lisy, ale jakoś tak mi się odechciało - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - A ty coś planujesz?
- Nie.
- To może zostaniemy w domu i obejrzymy te filmy, które wczoraj wypożyczyłeś, co? Mamy w szafce paczkę popcornu i dwie butelki coli - zaproponowałam z nadzieją, że się zgodzi.
- A możesz mi zagwarantować, że nikt nie zrobi nam wizyty niespodzianki?
- Mogę. - Uśmiechnęłam się i zanurzyłam gąbkę w przyjemnie ciepłej wodzie.
- To dobrze.
- A tak w ogóle, to dlaczego, aż tak bardzo nie lubisz moich znajomych?
- Lisę lubię.
- Chodzi mi o pozostałych, a głównie o Josha.
- Bo to frajer, który gdyby tylko mógł, zaciągnąłby cię do łóżka. - W jego głosie słyszałam najczystszą nienawiść.
- Nieprawda.
- Prawda, Mary. Znam takich jak on. Oczywiście nie zabronię ci się z nim widywać, bo nie mam do tego najmniejszego prawa, ale chcę żebyś na niego uważała. - Nienawiść zastąpiła troska, autentyczna troska.
- Uważała? A co on mi może zrobić, przecież to mój przyjaciel?
- Ludzie robią różne rzeczy, a nie chcę, żebyś znowu... - tu przerwał i odwrócił wzrok.
- Co znowu?
- Po prostu nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
- I nie stanie. - Cmoknęłam go w czoło i wycisnęłam mu wodę prosto na kark.
 



***



        - Przypomnij mi, żebyśmy po ślubie nie kupowali mieszkania w budynku, w którym mieszkają podejrzanie mili staruszkowie - zwróciłam się do Jareda, gdy skończyliśmy oglądać Dziecko Rosemary.
- Przypomnę. 
Dochodziła trzecia, a my nawet nie byliśmy zmęczeni. Żadne z nas nie żałowało tego, że zamiast szalonej zabawy wybraliśmy spokojny wieczór we dwoje. O dwunastej napiliśmy się szampana, po czym wróciliśmy do seansu. To było dużo lepsze niż szalona impreza.
- Co tam jeszcze zostało?
- Lśnienie.
- Brzmi ciekawie. - Uśmiechnęłam się, a Jared wsadził kasetę do starego odtwarzacza...
 
        - Ten dzieciak mnie przeraża - rzuciłam, gdy syn głównego bohatera zaczął rozmawiać ze swoim wyimaginowanym przyjacielem, używając do tego celu niezbyt miło brzmiącego głosu. Na samo jego brzmienie się wzdrygnęłam, co wyraźnie rozśmieszyło mojego chłopaka.
- Dzieciak jak dzieciak, mnie on rozśmiesza.
- Bo ty jesteś inny - burknęłam i wróciłam do oglądania filmu opartego na książce niejakiego Stephena Kinga. Nie był on członkiem mojej rodziny. Miałam co prawda wujka Stephena, ale on nawet nie potrafił poprawnie napisać swojego imienia.
 
        Nasz maraton zakończyliśmy kilka minut po piątej i od razu po wyłączeniu telewizora poszliśmy do sypialni. Ułożyliśmy się wygodnie pod ciepłą kołdrą i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Tęczówki Jareda miały przepiękny kolor, szczególnie przy świetle jeszcze obecnego księżyca. Właśnie tego nienawidziłam zimą, tych okrutnie długich nocy. Noc była porą, w której w mojej głowie kłębiły się myśli, zbyt wiele myśli. Myśli, których nie chciałam, które mnie przytłaczały. Jared złapał mnie za rękę, przysunął ją do swojej twarzy i złożył na niej czuły pocałunek. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy.
- Kocham cię - wyszeptał tak delikatnie, jak tylko on potrafił. Nie odpowiedziałam, tylko przesunęłam dłoń po jego policzku. Nie musiałam nic mówić, bo on dokładnie wiedział, co czułam, nie potrzebował słów, ja zresztą też, ale mimo wszystko lubiłam, kiedy mi to mówił i to bardzo. Czułam się wtedy niezwykle wyjątkowa i szczęśliwa. 

.........................................................
Tytuł rozdziału: Mary stawała się wszystkim, czym nie chciała być.

 
Utwory wykorzystane w rozdziale:
Queen - I want it all 


Data pierwotnej publikacji: 23.09.2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz