Ściągnęłam rękawiczkę z prawej dłoni i wyjęłam z kieszeni zapalniczkę.
- Ja chcę podpalić - rzuciła Lily, gdy już miałam zamiar podpalić sterczący ze szklanego pojemnika knot.
- Poparzysz się.
- Nie poparzę. - Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, więc podałam jej zapalniczkę. Uśmiechnęła się i przykucnęła przy pomniku mamy. Oczywiście moje obawy były słuszne i po chwili usłyszałam jej syknięcie.
- Mówiłam, że się poparzysz. Daj tu tego palucha. - Przykucnęłam obok siostry i chwyciłam jej dłoń. Najpierw wypuściłam strumień ciepłego powietrza na kciuka, a potem delikatnie go cmoknęłam. Mama zawsze tak robiła, kiedy coś sobie uszkodziłam i zawsze mi to pomagało, więc praktykowałam to na swojej siostrze. - Lepiej?
- Tak. - Po raz kolejny kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. Odwzajemniłam się tym samym i puściłam jej rękę. - Zostanie mi ślad?
- Nie powinien. To tylko malutkie oparzenie, takie nie zostawiają śladów.
- To dobrze. Mary, a czy mamie jest smutno, że ja ją tak rzadko odwiedzam?
- Oczywiście, że nie jest. Nie liczy się to, jak często przychodzisz na jej grób, tylko jak często o niej myślisz.
- Codziennie. Razem z babcią modlimy się za mamusię.
- To dobrze. - Przesunęłam dłoń po jej ramieniu i spojrzałam w oczy. Jeśli któraś z nas była podobna do mamy, to była to właśnie Lily. Miała identyczne spojrzenie, nos i uśmiech. Nawet odcień koloru włosów był taki sam jak u mamy. Zazdrościłam jej tego i to bardzo. Ja byłam podobna do tego łajdaka, na szczęście tylko z wyglądu, co i tak nie było miłe. Nie dlatego, że był brzydki, bo nie był. Mimo wszystko był niezwykle przystojnym mężczyzną. Więc dlaczego fizyczne podobieństwo do niego określałam jako niemiłe? Dlatego, że gdy patrzyłam w lustro, widziałam go, czułam jakby był w mojej głowie, jakby był częścią mnie. Jakby był mną, a ja nim. To było przerażające.
- Mary - zwróciła się do mnie po raz kolejny siostra.
- Słucham?
- A jak myślisz, czy gdyby mama żyła, lubiłaby mnie?
- Lubiła? Ona by cię uwielbiała, bo jesteś najsłodszą dziewczynką na świecie. I najładniejszą.
- Nie, Mary, to ty jesteś najładniejsza na świecie.
- E tam, ty jesteś ładniejsza.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Nieprawda.
- Nieprawda - rzuciłam tylko po to, by ją zmylić, jednak mi się to nie udało. Lily nadal obstawała przy tym, że to ja jestem ładniejsza, co ewidentnie nie było prawdą.
- Szkoda, że nie znałam mamy tak jak ty - odezwała się po tym, jak tylko przestała się śmiać.
- A chciałabyś poznać?
- Poznać? Jak?
- Pójdziemy teraz do mnie i coś ci dam, tylko nie możesz pokazać tego tacie.
- Dlaczego? - zapytała zaskoczona.
- Bo to jest taka rzecz, o której możemy wiedzieć tylko my.
- Rozumiem.
- Ja chcę podpalić - rzuciła Lily, gdy już miałam zamiar podpalić sterczący ze szklanego pojemnika knot.
- Poparzysz się.
- Nie poparzę. - Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, więc podałam jej zapalniczkę. Uśmiechnęła się i przykucnęła przy pomniku mamy. Oczywiście moje obawy były słuszne i po chwili usłyszałam jej syknięcie.
- Mówiłam, że się poparzysz. Daj tu tego palucha. - Przykucnęłam obok siostry i chwyciłam jej dłoń. Najpierw wypuściłam strumień ciepłego powietrza na kciuka, a potem delikatnie go cmoknęłam. Mama zawsze tak robiła, kiedy coś sobie uszkodziłam i zawsze mi to pomagało, więc praktykowałam to na swojej siostrze. - Lepiej?
- Tak. - Po raz kolejny kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. Odwzajemniłam się tym samym i puściłam jej rękę. - Zostanie mi ślad?
- Nie powinien. To tylko malutkie oparzenie, takie nie zostawiają śladów.
- To dobrze. Mary, a czy mamie jest smutno, że ja ją tak rzadko odwiedzam?
- Oczywiście, że nie jest. Nie liczy się to, jak często przychodzisz na jej grób, tylko jak często o niej myślisz.
- Codziennie. Razem z babcią modlimy się za mamusię.
- To dobrze. - Przesunęłam dłoń po jej ramieniu i spojrzałam w oczy. Jeśli któraś z nas była podobna do mamy, to była to właśnie Lily. Miała identyczne spojrzenie, nos i uśmiech. Nawet odcień koloru włosów był taki sam jak u mamy. Zazdrościłam jej tego i to bardzo. Ja byłam podobna do tego łajdaka, na szczęście tylko z wyglądu, co i tak nie było miłe. Nie dlatego, że był brzydki, bo nie był. Mimo wszystko był niezwykle przystojnym mężczyzną. Więc dlaczego fizyczne podobieństwo do niego określałam jako niemiłe? Dlatego, że gdy patrzyłam w lustro, widziałam go, czułam jakby był w mojej głowie, jakby był częścią mnie. Jakby był mną, a ja nim. To było przerażające.
- Mary - zwróciła się do mnie po raz kolejny siostra.
- Słucham?
- A jak myślisz, czy gdyby mama żyła, lubiłaby mnie?
- Lubiła? Ona by cię uwielbiała, bo jesteś najsłodszą dziewczynką na świecie. I najładniejszą.
- Nie, Mary, to ty jesteś najładniejsza na świecie.
- E tam, ty jesteś ładniejsza.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Nieprawda.
- Nieprawda - rzuciłam tylko po to, by ją zmylić, jednak mi się to nie udało. Lily nadal obstawała przy tym, że to ja jestem ładniejsza, co ewidentnie nie było prawdą.
- Szkoda, że nie znałam mamy tak jak ty - odezwała się po tym, jak tylko przestała się śmiać.
- A chciałabyś poznać?
- Poznać? Jak?
- Pójdziemy teraz do mnie i coś ci dam, tylko nie możesz pokazać tego tacie.
- Dlaczego? - zapytała zaskoczona.
- Bo to jest taka rzecz, o której możemy wiedzieć tylko my.
- Rozumiem.
Zaraz
po opuszczeniu cmentarza udałyśmy się do naszego mieszkania. Nawet się
nie rozebrałam, nie opłacało się, za półgodziny musiałam być w pracy.
Lily weszła ze mną do sypialni, gdzie od razu podeszłam do szafki.
Wyciągnęłam z niej pudełko i położyłam je na łóżko.
- Co to jest? - spytała Lil, biorąc do ręki podany przeze mnie zeszyt.
- Pamiętnik mamy. Zapisywała tam swoje myśli, ulubione wiersze, piosenki. Czytając to, dowiesz się, jaka była. Teraz możesz jeszcze wszystkiego nie rozumieć, ale z czasem to powie ci wiele o mamie.
- Dajesz mi go na zawsze?
- Tak, tobie przyda się bardziej - odpowiedziałam z uśmiechem. To było oczywiste, ja znałam mamę, Lily jej nie pamiętała, więc jej ten pamiętnik należał się bardziej niż mnie. - Tylko dobrze go schowaj.
- Przed babcią też?
- Nie, przed babcią nie, tylko przed tatą.
- Dobrze.
- Co to jest? - spytała Lil, biorąc do ręki podany przeze mnie zeszyt.
- Pamiętnik mamy. Zapisywała tam swoje myśli, ulubione wiersze, piosenki. Czytając to, dowiesz się, jaka była. Teraz możesz jeszcze wszystkiego nie rozumieć, ale z czasem to powie ci wiele o mamie.
- Dajesz mi go na zawsze?
- Tak, tobie przyda się bardziej - odpowiedziałam z uśmiechem. To było oczywiste, ja znałam mamę, Lily jej nie pamiętała, więc jej ten pamiętnik należał się bardziej niż mnie. - Tylko dobrze go schowaj.
- Przed babcią też?
- Nie, przed babcią nie, tylko przed tatą.
- Dobrze.
Gdyby te zapiski wpadły w ręce naszego ojca, zniszczyłby je tak jak
większość pamiątek po mamie. Nie byłam nawet pewna, czy miał jakieś jej
zdjęcie. Skoro tak bardzo ją kochał, dlaczego się tego wszystkiego
pozbył? To było nielogiczne, cholernie nielogiczne...
***
Miesiąc później:
Jeszcze raz musnęłam usta Jareda wargami i mocno się do niego przytuliłam. Tym razem wyjeżdżał do Denver. Rodzice dziewczyny Shannona załatwili im miejsca na obozie muzycznym. Jared się oczywiście buntował, ale w końcu uległ. Wbrew temu, co mówiła Constance, wcale nie chciałam go ograniczać, wręcz przeciwnie, zależało mi na tym, by się rozwijał, by szlifował swój talent. Nie uśmiechało mi się siedem dni samotności, ale miłość wymagała poświęceń.
- Będę dzwonił.
- Ja myślę. - Uśmiechnęłam się, a ramiona Jaya oplotły się wokół mojego ciała.
- Ty, Romeo, kończ te swoje amory, bo nam autobus ucieknie - wtrącił się Shanny.
- Już idę - warknął w jego stronę Jerry, po czym jeszcze raz mnie pocałował i wszedł do pojazdu. Wymieniliśmy się jeszcze ciepłymi uśmiechami, pomachaliśmy sobie i autokar zaczął się powoli oddalać.
- Już za nim tęsknię - rzuciłam sama do siebie i ruszyłam w stronę domu.
Jeszcze raz musnęłam usta Jareda wargami i mocno się do niego przytuliłam. Tym razem wyjeżdżał do Denver. Rodzice dziewczyny Shannona załatwili im miejsca na obozie muzycznym. Jared się oczywiście buntował, ale w końcu uległ. Wbrew temu, co mówiła Constance, wcale nie chciałam go ograniczać, wręcz przeciwnie, zależało mi na tym, by się rozwijał, by szlifował swój talent. Nie uśmiechało mi się siedem dni samotności, ale miłość wymagała poświęceń.
- Będę dzwonił.
- Ja myślę. - Uśmiechnęłam się, a ramiona Jaya oplotły się wokół mojego ciała.
- Ty, Romeo, kończ te swoje amory, bo nam autobus ucieknie - wtrącił się Shanny.
- Już idę - warknął w jego stronę Jerry, po czym jeszcze raz mnie pocałował i wszedł do pojazdu. Wymieniliśmy się jeszcze ciepłymi uśmiechami, pomachaliśmy sobie i autokar zaczął się powoli oddalać.
- Już za nim tęsknię - rzuciłam sama do siebie i ruszyłam w stronę domu.
Kiedy byłam już na miejscu, pchnęłam masywne drzwi, które głośno
trzasnęły tuż za moimi plecami. Zajrzałam do skrzynki, jednak nic w niej
nie było. Przekręciłam kluczyk i weszłam na schody. Kilka dni wcześniej
winda została zamknięta z powodu awarii. Nie było wiadomo, kiedy znowu
będzie zdatna do użytku, bo jakoś nikt nie kwapił się do tego, by ją
naprawić. Standard.
Miałam właśnie skręcić na korytarz, gdy usłyszałam
głośny szloch dochodzący ze schodów piętro wyżej. Zaniepokojona
zdecydowałam się wejść na górę. Na środkowym stopniu siedziała pani
Gardner z twarzą schowaną w dłoniach. Niepewnie do niej podeszłam.
- Wszystko w porządku? - zapytałam, a szatynka podskoczyła.
- Przestraszyłaś mnie - wydukała, ledwo co powstrzymując drżenie głosu.
- Przepraszam, nie chciałam.
- Wszystko w porządku? - zapytałam, a szatynka podskoczyła.
- Przestraszyłaś mnie - wydukała, ledwo co powstrzymując drżenie głosu.
- Przepraszam, nie chciałam.
Kobieta szybko otarła twarz z łez.
- Coś się stało? - zadałam kolejne pytanie.
- Nie, nic.
- Właśnie widzę - rzuciłam, wskazując na jej zaczerwieniony nadgarstek.
- Uderzyłam się.
- Pewnie. Chodźmy do mnie, napijemy się gorącej herbaty.
- Nie, nic.
- Właśnie widzę - rzuciłam, wskazując na jej zaczerwieniony nadgarstek.
- Uderzyłam się.
- Pewnie. Chodźmy do mnie, napijemy się gorącej herbaty.
Na początku trochę
protestowała, jednak po chwili dała się namówić. Kiedy pomogłam jej
wstać, czułam drżenie jej ciała. Była przerażona i to bardzo.
***
- Ile pani słodzi?
- Dorothy. Mam na imię Dorothy.
- Mary. To ile tego cukru? - zapytałam z uprzejmym uśmiechem.
- Łyżeczkę.
- Dorothy. Mam na imię Dorothy.
- Mary. To ile tego cukru? - zapytałam z uprzejmym uśmiechem.
- Łyżeczkę.
Wróciłam do kuchni, ułożyłam ciastka na talerzyku i posłodziłam
dopiero co zalaną herbatę. Wiedziałam, że Dorothy dostała od swojego
męża i chciałam poznać szczegóły. Chciałam się dowiedzieć, jak często to
się zdarza, czy robi to nagminnie.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się, a ja
usiadłam w fotelu obok.
- Jak długo to trwa?
- Słucham? - spytała, udając zaskoczoną.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Jak długo twój mąż cię bije? Ciebie i twoją córkę?
- Nie bije nas, mówiłam już, że się uderzyłam.
- A ja jestem Matka Teresa z Kalkuty. Dorothy, potrafię poznać bitą osobę. Wiem, że ciężko jest się do tego przyznać, ale trzeba to zrobić.
- A skąd ty niby możesz to wiedzieć, co?! - niemal krzyknęła, a w jej oczach znów zaszkliły się łzy.
- Stąd, że sama byłam bita. Ojciec mnie lał przez pięć lat - odpowiedziałam zupełnie spokojnym tonem, co sprawiło, że na twarzy mojej rozmówczyni pojawił się wyraz ogromnego zaskoczenia. - Też nie było mi łatwo o tym mówić, ale zdecydowałam się powiedzieć swojemu chłopakowi i od razu było mi lżej. Powiedziałam mu o tym, mimo iż cholernie się tego wstydziłam. Poczułam ulgę. Nie musiałam już nosić tego ciężaru sama. Co prawda nie od razu, ale uwolniłam się od tego sadysty i w końcu jestem szczęśliwa.
- No dobra, załóżmy, że mnie bije i co mogę z tym zrobić, co? Moi rodzice mieszkają na Florydzie, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Mieszkanie, w którym mieszkam, należy do Travisa, mamy córkę, ja nigdzie nie pracuję i jestem kompletnie od niego zależna. Od męża jest trudniej odejść niż od ojca. Poza tym to policjant, nikt mi nie uwierzy, gdy powiem, co robi. No i go kocham, mimo wszystko go kocham.
- Wiem. Ja też nikomu prócz Jaredowi nie powiedziałam, co robił mi ojciec, bo jest szefem policji. Dla ludzi jest wzorem cnót wszelakich, nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała, że się nade mną znęca, więc po prostu dałam sobie spokój. Odcięłam się od niego, licząc na to, że kiedyś mi za to wszystko zapłaci. - W tym momencie zaświtał mi w głowie świetny pomysł. - A twój mąż ma jakieś ważne stanowisko w policji?
- Nie, jest aspirantem.
- W takim razie wiem, co zrobić, żeby już nigdy was nie ruszył. Potrzebuję tylko twojej pomocy.
- Mojej?
- Tak. Chcę, żebyś jutro wyszła gdzieś na kilka godzin z Clarą - wyjaśniłam jej naturę swojej prośby.
- Na kilka godzin?
- Tak. Twojemu mężowi bardzo zależy na pracy?
- Bardzo.
- Boi się swoich przełożonych?
- Jak cholera.
- To dobrze. - Na mojej twarzy zagościł szyderczy uśmieszek, a szatynka wbiła we mnie pytające spojrzenie, jednak ja wolałam nie zdradzać jej szczegółów swojej operacji. Miałam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Musiało pójść...
- Jak długo to trwa?
- Słucham? - spytała, udając zaskoczoną.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Jak długo twój mąż cię bije? Ciebie i twoją córkę?
- Nie bije nas, mówiłam już, że się uderzyłam.
- A ja jestem Matka Teresa z Kalkuty. Dorothy, potrafię poznać bitą osobę. Wiem, że ciężko jest się do tego przyznać, ale trzeba to zrobić.
- A skąd ty niby możesz to wiedzieć, co?! - niemal krzyknęła, a w jej oczach znów zaszkliły się łzy.
- Stąd, że sama byłam bita. Ojciec mnie lał przez pięć lat - odpowiedziałam zupełnie spokojnym tonem, co sprawiło, że na twarzy mojej rozmówczyni pojawił się wyraz ogromnego zaskoczenia. - Też nie było mi łatwo o tym mówić, ale zdecydowałam się powiedzieć swojemu chłopakowi i od razu było mi lżej. Powiedziałam mu o tym, mimo iż cholernie się tego wstydziłam. Poczułam ulgę. Nie musiałam już nosić tego ciężaru sama. Co prawda nie od razu, ale uwolniłam się od tego sadysty i w końcu jestem szczęśliwa.
- No dobra, załóżmy, że mnie bije i co mogę z tym zrobić, co? Moi rodzice mieszkają na Florydzie, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Mieszkanie, w którym mieszkam, należy do Travisa, mamy córkę, ja nigdzie nie pracuję i jestem kompletnie od niego zależna. Od męża jest trudniej odejść niż od ojca. Poza tym to policjant, nikt mi nie uwierzy, gdy powiem, co robi. No i go kocham, mimo wszystko go kocham.
- Wiem. Ja też nikomu prócz Jaredowi nie powiedziałam, co robił mi ojciec, bo jest szefem policji. Dla ludzi jest wzorem cnót wszelakich, nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała, że się nade mną znęca, więc po prostu dałam sobie spokój. Odcięłam się od niego, licząc na to, że kiedyś mi za to wszystko zapłaci. - W tym momencie zaświtał mi w głowie świetny pomysł. - A twój mąż ma jakieś ważne stanowisko w policji?
- Nie, jest aspirantem.
- W takim razie wiem, co zrobić, żeby już nigdy was nie ruszył. Potrzebuję tylko twojej pomocy.
- Mojej?
- Tak. Chcę, żebyś jutro wyszła gdzieś na kilka godzin z Clarą - wyjaśniłam jej naturę swojej prośby.
- Na kilka godzin?
- Tak. Twojemu mężowi bardzo zależy na pracy?
- Bardzo.
- Boi się swoich przełożonych?
- Jak cholera.
- To dobrze. - Na mojej twarzy zagościł szyderczy uśmieszek, a szatynka wbiła we mnie pytające spojrzenie, jednak ja wolałam nie zdradzać jej szczegółów swojej operacji. Miałam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Musiało pójść...
***
Otworzyłam szafę i wyjęłam z niej najkrótszą spódniczkę, jaką miałam i
bluzkę z dosyć głębokim dekoltem. Nałożyłam je, przeczesałam włosy, po
czym wsunęłam w nie palce i nieco rozczochrałam. Kontrolowany nieład
działał na facetów bardziej niż idealna fryzura. Przycisnęłam czerwoną
pomadkę, którą dostałam od Jareda na święta do ust i byłam już gotowa.
Chwyciłam przygotowaną wcześniej szklankę i opuściłam mieszkanie. Kiedy
znalazłam się przed drzwiami Gardnerów, wzięłam głęboki oddech i
nacisnęłam dzwonek. Nie było już odwrotu, musiałam przyjąć pozę
seksownej famme fatale.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Travis. Gdy
tylko mnie zobaczył , zaświeciły mu się oczka, co oznaczało, że połknął
haczyk.
- Dzień dobry, mogłabym pożyczyć trochę cukru?
- Pewnie, wejdź. - Uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka. Czułam na sobie jego zwierzęcy wzrok, co z jednej strony działało na moją korzyść, ale z drugiej obrzydzało.
- Pańskiej żony nie ma?
- Nie ma. Poszła z Clarą do jakiejś znajomej. Poza tym jestem Travis, a nie pan.
- Jasne. - Rzuciłam mu uśmiech firmowy numer sto dwadzieścia jeden i podałam szklankę.
Kiedy już ją uzupełnił, stanął bardzo blisko mnie. Tak blisko, że czułam jego oddech na swojej skórze.
- Może napiłabyś się kawy, co?
- A nie masz czegoś mocniejszego? - spytałam zalotnym tonem.
- Niestety nie.
- Szkoda - mruknęłam i przygryzłam dolną wargę. Gardner delikatnie się uśmiechnął i musnął palcem skórę mojej dłoni.
- Pewnie już nie raz słyszałaś, że jesteś ładna, co?
- Zdarzyło mi się kilka razy.
- Jesteś bardzo ładna i seksowna.
- Czy ty ze mną flirtujesz?
- A jak myślisz?
- Dzień dobry, mogłabym pożyczyć trochę cukru?
- Pewnie, wejdź. - Uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka. Czułam na sobie jego zwierzęcy wzrok, co z jednej strony działało na moją korzyść, ale z drugiej obrzydzało.
- Pańskiej żony nie ma?
- Nie ma. Poszła z Clarą do jakiejś znajomej. Poza tym jestem Travis, a nie pan.
- Jasne. - Rzuciłam mu uśmiech firmowy numer sto dwadzieścia jeden i podałam szklankę.
Kiedy już ją uzupełnił, stanął bardzo blisko mnie. Tak blisko, że czułam jego oddech na swojej skórze.
- Może napiłabyś się kawy, co?
- A nie masz czegoś mocniejszego? - spytałam zalotnym tonem.
- Niestety nie.
- Szkoda - mruknęłam i przygryzłam dolną wargę. Gardner delikatnie się uśmiechnął i musnął palcem skórę mojej dłoni.
- Pewnie już nie raz słyszałaś, że jesteś ładna, co?
- Zdarzyło mi się kilka razy.
- Jesteś bardzo ładna i seksowna.
- Czy ty ze mną flirtujesz?
- A jak myślisz?
W odpowiedzi posłałam mu uśmiech.
- Moja żona wróci dopiero za kilka godzin, więc może byśmy, no wiesz...
- Chcesz się ze mną kochać?
- Dokładnie.
- Chcesz się ze mną kochać?
- Dokładnie.
Cicho zachichotałam i przesunęłam palec po jego białej koszuli.
- Więc jak będzie?
- Jesteś policjantem, tak?
- Tak.
- Masz może w domu kajdanki?
- Nawet dwie pary. A co, lubisz niegrzeczny seks?
- A jak myślisz? - Stanęłam jeszcze bliżej i przysunęłam twarz do jego ucha. - Idź do sypialni, zdejmij ciuchy, zostaw tylko bieliznę, przygotuj kajdanki i czekaj tam na mnie.
- A co ty będziesz robić w tym czasie?
- Przygotuję się do tego, by dać ci najlepszy seks w twoim życiu.
- Jesteś policjantem, tak?
- Tak.
- Masz może w domu kajdanki?
- Nawet dwie pary. A co, lubisz niegrzeczny seks?
- A jak myślisz? - Stanęłam jeszcze bliżej i przysunęłam twarz do jego ucha. - Idź do sypialni, zdejmij ciuchy, zostaw tylko bieliznę, przygotuj kajdanki i czekaj tam na mnie.
- A co ty będziesz robić w tym czasie?
- Przygotuję się do tego, by dać ci najlepszy seks w twoim życiu.
Jego dłoń
zawędrowała na mój pośladek, a ja bardzo niechętnie musnęłam wargami
płatek jego ucha.
- Już nie mogę się doczekać. - Facet poszedł do sypialni, a ja weszłam na chwilę do łazienki. Tam zdjęłam bluzkę i spódniczkę, i w samej bieliźnie, również tej od Jareda, weszłam do pokoju, w którym przebywała moja ofiara. - Kajdanki leżą na szafce.
- Widzę. - Chwyciłam obie pary i przykucnęłam na boku materaca. Chwyciłam rękę wyraźnie podnieconego mężczyzny i przykułam ją do ramy łóżka. Patrząc mu w oczy, usiadłam na nim okrakiem i zanim zdążył uszczypnąć mnie w pośladek, przykułam do łóżka jego drugą kończynę.
- Często słyszę odgłosy dochodzące z waszej sypialni i zawsze zazdrościłem twojemu chłopakowi, a teraz sam będę mógł skosztować tej przyjemności.
- Zapomnij - burknęłam już zupełnie innym tonem, co wyraźnie go zdezorientowało. - Słuchaj mnie, gnoju. Dobrze wiem, co robisz swojej żonie i córce i bardzo mi się to nie podoba.
- Popierdoliło cię?! O co ci w ogóle, dziewczyno, chodzi?!
- Nie udawaj, że nie wiesz. Bijesz je, nie wyłgasz się z tego.
- Rozkuj mnie. Rozkuj mnie natychmiast!
- Zamknij się.
- W tej chwili mnie rozkuj, ty pieprzona suko!
- Już nie mogę się doczekać. - Facet poszedł do sypialni, a ja weszłam na chwilę do łazienki. Tam zdjęłam bluzkę i spódniczkę, i w samej bieliźnie, również tej od Jareda, weszłam do pokoju, w którym przebywała moja ofiara. - Kajdanki leżą na szafce.
- Widzę. - Chwyciłam obie pary i przykucnęłam na boku materaca. Chwyciłam rękę wyraźnie podnieconego mężczyzny i przykułam ją do ramy łóżka. Patrząc mu w oczy, usiadłam na nim okrakiem i zanim zdążył uszczypnąć mnie w pośladek, przykułam do łóżka jego drugą kończynę.
- Często słyszę odgłosy dochodzące z waszej sypialni i zawsze zazdrościłem twojemu chłopakowi, a teraz sam będę mógł skosztować tej przyjemności.
- Zapomnij - burknęłam już zupełnie innym tonem, co wyraźnie go zdezorientowało. - Słuchaj mnie, gnoju. Dobrze wiem, co robisz swojej żonie i córce i bardzo mi się to nie podoba.
- Popierdoliło cię?! O co ci w ogóle, dziewczyno, chodzi?!
- Nie udawaj, że nie wiesz. Bijesz je, nie wyłgasz się z tego.
- Rozkuj mnie. Rozkuj mnie natychmiast!
- Zamknij się.
- W tej chwili mnie rozkuj, ty pieprzona suko!
Tego było za wiele, zamachnęłam się i wymierzyłam mu siarczysty policzek.
- Zamknij się i słuchaj!
- Zamknij się i słuchaj!
Przerażony Gardner w końcu się uciszył i spojrzał na
mnie jeszcze bardziej zszokowany.
- Mówi ci coś nazwisko King? Mark
King?
- Tak - odpowiedział drżącym głosem.
- Wiesz, kim on jest?
- Szefem tutejszej policji.
- Dokładnie, szefem tutejszej policji. I wiesz, kim jeszcze? Moim ojcem i bardzo dobrym przyjacielem twojego szefa. Jeśli jeszcze raz uderzysz Clarę albo Dorothy, pójdę do niego i opowiem o tym, jak mnie zgwałciłeś.
- Co?! - wrzasnął Travis.
- Tatusiu, to było straszne. Jared pojechał na obóz i zostałam sama w domu. Wieczorem przyszedł do mnie sąsiad, niby po cukier. Otworzyłam mu drzwi, zaprowadziłam do kuchni, a wtedy on... - tu teatralnie załkałam. - On przycisnął mnie do ściany, zerwał bieliznę i... zgwałcił mnie. Tatusiu, to tak bardzo bolało. A potem... potem pchnął mnie na stół i zrobił to jeszcze raz. Był taki brutalny. Dusił mnie i szarpał za włosy. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. - Tu zmieniłam ton z aktorskiego na normalny: - Tata nie będzie zadowolony. Oczywiście będę go błagała, by niczego nie robił, ale on mnie nie posłucha. Najpierw przyjedzie do ciebie. Jeśli cię zastanie, spuści ci taki łomot, że przez miesiąc będziesz leżał unieruchomiony w szpitalu. Jeśli nie będzie cię w domu, pojedzie do Seattle na komendę. Pierwsze co to pójdzie do twojego szefa i powie mu o tym, jak bardzo skrzywdziłeś jego kochaną córeczkę. On, jako przyjaciel naszej rodziny, bardzo się zezłości. Nie dość, że stracisz robotę, to jeszcze pójdziesz siedzieć i to do takiego miejsca, gdzie będziesz się modlił o śmierć.
- Jesteś świrnięta. Myślisz, że ci uwierzą?
- Oczywiście, że tak. Tata kocha mnie na zabój, zrobi dla mnie wszystko. - To było ewidentne kłamstwo, ale on o tym nie wiedział. - Ślady pobicia mogę zrobić sobie sama.
- Ale co ze śladami nasienia? - starał się brzmieć pewnie, ale w jego głosie słychać było strach.
- Mogę odmówić badania ginekologicznego, twierdząc że nie chcę, żeby ktokolwiek mi tam zaglądał. Zawsze mogę też powiedzieć, że tylko próbowałeś mnie zgwałcić. Wtedy cię nie skarzą, ale robotę stracisz na pewno, a mój tata i twój szef zadbają o to, byś już nigdy nie dostał pracy w policji. Szczytem twojej kariery zawodowej będzie praca na stanowisku ochroniarza w supermarkecie. Tego chcesz, Travis?
- Nie - odpowiedział już bez tej udawanej pewności siebie.
- Więc przestań znęcać się nad swoją rodziną. Będę miała cię na oku. Jeśli jeszcze raz usłyszę krzyki i zobaczę siniaki na ciele którejś z nich, idę prosto do taty, a ty żegnasz się z posadką. Jasne?
- Jasne.
- No to super. - Zeszłam z niego, chwyciłam leżący na szafce kluczyk i otworzyłam kajdanki. - Teraz się ubierz i przygotuj dobrą kolację dla żony i córki. Po niej masz przeczytać małej bajkę. Po zaśnięciu Clary przygotujesz kąpiel dla Dorothy. Powiesz, jak bardzo ją kochasz i przeprosisz za wczoraj. Kiedy już będziecie w łóżku, pocałujesz każdy siniak na jej ciele i przeprosisz za każdy z osobna. A potem będziesz się z nią kochał, delikatnie i czule. Jasne?
- Jasne.
- Tak - odpowiedział drżącym głosem.
- Wiesz, kim on jest?
- Szefem tutejszej policji.
- Dokładnie, szefem tutejszej policji. I wiesz, kim jeszcze? Moim ojcem i bardzo dobrym przyjacielem twojego szefa. Jeśli jeszcze raz uderzysz Clarę albo Dorothy, pójdę do niego i opowiem o tym, jak mnie zgwałciłeś.
- Co?! - wrzasnął Travis.
- Tatusiu, to było straszne. Jared pojechał na obóz i zostałam sama w domu. Wieczorem przyszedł do mnie sąsiad, niby po cukier. Otworzyłam mu drzwi, zaprowadziłam do kuchni, a wtedy on... - tu teatralnie załkałam. - On przycisnął mnie do ściany, zerwał bieliznę i... zgwałcił mnie. Tatusiu, to tak bardzo bolało. A potem... potem pchnął mnie na stół i zrobił to jeszcze raz. Był taki brutalny. Dusił mnie i szarpał za włosy. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. - Tu zmieniłam ton z aktorskiego na normalny: - Tata nie będzie zadowolony. Oczywiście będę go błagała, by niczego nie robił, ale on mnie nie posłucha. Najpierw przyjedzie do ciebie. Jeśli cię zastanie, spuści ci taki łomot, że przez miesiąc będziesz leżał unieruchomiony w szpitalu. Jeśli nie będzie cię w domu, pojedzie do Seattle na komendę. Pierwsze co to pójdzie do twojego szefa i powie mu o tym, jak bardzo skrzywdziłeś jego kochaną córeczkę. On, jako przyjaciel naszej rodziny, bardzo się zezłości. Nie dość, że stracisz robotę, to jeszcze pójdziesz siedzieć i to do takiego miejsca, gdzie będziesz się modlił o śmierć.
- Jesteś świrnięta. Myślisz, że ci uwierzą?
- Oczywiście, że tak. Tata kocha mnie na zabój, zrobi dla mnie wszystko. - To było ewidentne kłamstwo, ale on o tym nie wiedział. - Ślady pobicia mogę zrobić sobie sama.
- Ale co ze śladami nasienia? - starał się brzmieć pewnie, ale w jego głosie słychać było strach.
- Mogę odmówić badania ginekologicznego, twierdząc że nie chcę, żeby ktokolwiek mi tam zaglądał. Zawsze mogę też powiedzieć, że tylko próbowałeś mnie zgwałcić. Wtedy cię nie skarzą, ale robotę stracisz na pewno, a mój tata i twój szef zadbają o to, byś już nigdy nie dostał pracy w policji. Szczytem twojej kariery zawodowej będzie praca na stanowisku ochroniarza w supermarkecie. Tego chcesz, Travis?
- Nie - odpowiedział już bez tej udawanej pewności siebie.
- Więc przestań znęcać się nad swoją rodziną. Będę miała cię na oku. Jeśli jeszcze raz usłyszę krzyki i zobaczę siniaki na ciele którejś z nich, idę prosto do taty, a ty żegnasz się z posadką. Jasne?
- Jasne.
- No to super. - Zeszłam z niego, chwyciłam leżący na szafce kluczyk i otworzyłam kajdanki. - Teraz się ubierz i przygotuj dobrą kolację dla żony i córki. Po niej masz przeczytać małej bajkę. Po zaśnięciu Clary przygotujesz kąpiel dla Dorothy. Powiesz, jak bardzo ją kochasz i przeprosisz za wczoraj. Kiedy już będziecie w łóżku, pocałujesz każdy siniak na jej ciele i przeprosisz za każdy z osobna. A potem będziesz się z nią kochał, delikatnie i czule. Jasne?
- Jasne.
Uśmiechnęłam się, nałożyłam z powrotem swoje ciuchy i opuściłam
mieszkanie sąsiadów. Byłam z siebie zadowolona i liczyłam na to, że
Gardner zastosuje się do moich rad. Nie miał wyboru, za bardzo zależało
mu na pracy, by ją stracić. Szantaż to okropna rzecz, ale w słusznej
sprawie był dopuszczalny.
***
Wyłączyłam wrzeszczący budzik i skopałam kołdrę z łóżka. To nie była
miła pobudka, zwłaszcza że byłam przyzwyczajona do tego, że normalnie
budził mnie seksowny głos i czuły pocałunek Jareda.
Przetarłam oczy, głośno ziewnęłam, wstałam z materaca i powlokłam się do łazienki. Zimne kafelki, aż kuły moje jeszcze ciepłe stopy, a światło drażniło oczy. Niemal po omacku podniosłam deskę i zsunęłam spodnie od piżamy razem z bielizną. Jedynym plusem nieobecności Jareda był fakt, że deska klozetowa była zawsze opuszczona.
Podczas opróżniania pęcherza przyzwyczaiłam się do panującej w pomieszczeniu jasności. Podciągnęłam z powrotem spodnie i spuściłam wodę. Spojrzałam w lustro i delikatnie się uśmiechnęłam. Wyglądałam całkiem znośnie. Chwyciłam leżącą na pralce gumkę do włosów i związałam je w niechlujny koczek. Zaraz po tym zdjęłam ubranie, odkręciłam wodę i weszłam do wanny. Kiedy tylko ciepła ciecz spłynęła po moich plecach, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Najchętniej zostałabym w domu, ale musiałam pracować, w końcu pieniądze się same nie zarobią.
Kiedy byłam już umyta, wysuszyłam ciało ręcznikiem i narzuciłam na siebie beżowy szlafrok. Jako że jak zwykle zapomniałam o kapciach, drogę z łazienki do sypialni pokonałam, biegnąc na palcach. Dotarłszy do celu wsunęłam stopy w ciepłe klapki i podeszłam do komody, w której trzymaliśmy bieliznę. Na górze moją, na dole Jareda. Wyjęłam z szuflady czarne figi i zaczęłam szukać stanika w tym samym kolorze, jednak bezskutecznie. Jako że nie było go także w rzeczach Jerry'ego, zdecydowałam się na biały. Zasunęłam dębową szufladę i nie zdejmując szlafroka, naciągnęłam na siebie majtki. Dopiero gdy je na sobie miałam, zrzuciłam okrywającą mnie bawełnę. Mimowolnie spojrzałam na swój biust, był zdecydowanie większy, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Powoli zaczynałam przybierać na wadze, co wiązało się z powiększeniem co niektórych sfer i było spełnieniem moich marzeń.
Przetarłam oczy, głośno ziewnęłam, wstałam z materaca i powlokłam się do łazienki. Zimne kafelki, aż kuły moje jeszcze ciepłe stopy, a światło drażniło oczy. Niemal po omacku podniosłam deskę i zsunęłam spodnie od piżamy razem z bielizną. Jedynym plusem nieobecności Jareda był fakt, że deska klozetowa była zawsze opuszczona.
Podczas opróżniania pęcherza przyzwyczaiłam się do panującej w pomieszczeniu jasności. Podciągnęłam z powrotem spodnie i spuściłam wodę. Spojrzałam w lustro i delikatnie się uśmiechnęłam. Wyglądałam całkiem znośnie. Chwyciłam leżącą na pralce gumkę do włosów i związałam je w niechlujny koczek. Zaraz po tym zdjęłam ubranie, odkręciłam wodę i weszłam do wanny. Kiedy tylko ciepła ciecz spłynęła po moich plecach, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Najchętniej zostałabym w domu, ale musiałam pracować, w końcu pieniądze się same nie zarobią.
Kiedy byłam już umyta, wysuszyłam ciało ręcznikiem i narzuciłam na siebie beżowy szlafrok. Jako że jak zwykle zapomniałam o kapciach, drogę z łazienki do sypialni pokonałam, biegnąc na palcach. Dotarłszy do celu wsunęłam stopy w ciepłe klapki i podeszłam do komody, w której trzymaliśmy bieliznę. Na górze moją, na dole Jareda. Wyjęłam z szuflady czarne figi i zaczęłam szukać stanika w tym samym kolorze, jednak bezskutecznie. Jako że nie było go także w rzeczach Jerry'ego, zdecydowałam się na biały. Zasunęłam dębową szufladę i nie zdejmując szlafroka, naciągnęłam na siebie majtki. Dopiero gdy je na sobie miałam, zrzuciłam okrywającą mnie bawełnę. Mimowolnie spojrzałam na swój biust, był zdecydowanie większy, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Powoli zaczynałam przybierać na wadze, co wiązało się z powiększeniem co niektórych sfer i było spełnieniem moich marzeń.
Po krótkich oględzinach
nałożyłam stanik, jednak miałam z tym mały kłopot, głównie ze względu
na to, że zwykle to Jared mi go zapinał, wcześniej fundując mi bardzo
przyjemny masaż. Sama myśl o jego dotyku rozpaliła we mnie płomień,
który szybko zgasiłam. Nie chciałam się nakręcać, w końcu to był tydzień
bez seksu. Niegrzeczne myśli tylko pobudziłyby moje i tak już pobudzone
libido, a tego wolałam uniknąć. Nie było sensu podnosić ciśnienia,
którego nie można było potem rozładować. Oczywiście alternatywę
stanowiła masturbacja, ale postanowiłam być twarda i przez te siedem dni
nie dotykać swojej strefy intymnej w sposób, który prowadziłby do
osiągnięcia satysfakcji seksualnej.
Biustonosz był już zapięty, więc zajrzałam do szafy w poszukiwaniu ubrania. Po dłuższej chwili zdecydowałam się na jasne jeansy i karmelową koszulę.
Biustonosz był już zapięty, więc zajrzałam do szafy w poszukiwaniu ubrania. Po dłuższej chwili zdecydowałam się na jasne jeansy i karmelową koszulę.
Już ubrana udałam się do kuchni, napełniłam czajnik wodą i postawiłam go
na wcześniej zapalonym gazie. Otworzyłam górną szafkę i wyjęłam z niej
swój ulubiony kubek, który Jared kupił mi na walentynki. Był biały, a na
środku miał czerwone serce z moim imieniem. Moim, bo Jaredów niestety
nie mieli. No cóż, tak to bywało z niepopularnymi imionami. Uśmiechnęłam
się pod nosem i sięgnęłam po kawę. Dwie i pół łyżeczki, tak jak zawsze. W
oczekiwaniu na zagotowanie się wody zajrzałam do lodówki. Wyjęłam z
niej jeszcze nienapoczęty jogurt i z powrotem zamknęłam białe drzwiczki.
Odstawiłam plastikowe opakowanie na blat szafki, wyjęłam miseczkę i
łyżeczkę i sięgnęłam po leżącego na półmisku banana. Obrałam go ze
skórki, odcięłam to, co moja siostra nazywała dupkami i pokroiłam owoc na
plasterki, które wylądowały nie dnie naczynia. Pochyliłam się i wyjęłam z
szuflady paczkę rodzynek, które podobnie jak banany trafiły do
miseczki. Całość zalałam jogurtem i zmieszałam. Postawiłam swój posiłek
na stół i wtedy po kuchni rozniósł się drażniący moje uszy gwizd.
Naciągnęłam rękaw na dłoń i zdjęłam gwizdek, przez który wypływała
gorąca para. Zalałam zasypaną wcześniej kawę, posłodziłam i zabrałam się
za konsumowanie swojego śniadania.
Piętnaście minut później byłam już w
drodze do pracy. Mrozy nie były już tak silne, więc człowiek się nie
ślizgał i nie musiał zakrywać każdego milimetra skóry.
- Cześć, słońce - rzuciłam do Toma, który stał na tyłach baru i palił papierosa.
- Cześć - odpowiedział z szerokim uśmiechem i wysunął w moją stronę paczkę L&Mów czerwonych. Mimo iż preferowałam Marlboro, nie odmówiłam. Wyznawałam zasadę: jak dają to bierz, jak biją to spierdalaj. Tom postawił płomień na wysłużonej zapalniczce, a ja przysunęłam do niej papierosa. Dym wypełniał moje płuca, po czym uciekał przez rozchylone wargi. Kiedy żar doszedł do napisu, zgasiłam go i razem ze współpracownikiem weszłam do środka.
Jak zawsze przed południem ruch był kiepski, w lokalu siedzieli głównie emeryci, którzy swój wolny czas poświęcali na sączenie piwa i rozmawianie o starych czasach. Kiedy drzwi otworzyły się po raz kolejny, byłam pewna, że to następny staruszek, jednak się pomyliłam i to znacząco. Do baru weszła pani Shoother, moja dawna nauczycielka baletu. Była ostatnią osobą, której bym się tam spodziewała, gdyż osiem lat wcześniej przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie dostała posadę w jednej z renomowanych szkół baletowych.
- Dzień dobry, wodę mineralną poproszę - rzuciła, nawet na mnie nie patrząc. Zrealizowałam jej zamówienie i postawiłam szklankę z napojem na podstawce.
- Proszę - odezwałam się i wtedy kobieta wbiła we mnie wzrok.
- Mary? Mary King? - zapytała z niedowierzaniem.
- We własnej osobie - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.
- Poznałam cię dopiero po głosie. Bardzo się zmieniłaś. Nie poznałabym cię teraz na ulicy. Nie wiedziałam, że pracujesz w barze, myślałam że studiujesz.
- Nawet nie skończyła szkoły - usłyszałam i moim oczom ukazała się Pauline, moja największa rywalka z czasów baletowych. - Witam panią, pani Shoother. - Dziewczyna cmoknęła naszą byłą nauczycielkę w policzek i usiadła na stołku obok niej.
- A to dlaczego? Przecież nigdy nie miałaś problemów z nauką.
- Tak jakoś się złożyło - odpowiedziałam nieco już poirytowana. Ten wredny rudzielec działał na mnie jak płachta na byka. Że też musiała tu przyleźć akurat wtedy.
- Rozumiem. A co z baletem? Byłaś jedną z moich najzdolniejszych uczennic.
- Już nie tańczę. Po wypadku nie byłam w stanie wrócić do baletu. Obojczyk cały czas daje mi się we znaki, więc ciężko byłoby mi tańczyć.
- Tak, słyszałam o tym. Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy, była wspaniałą kobietą. A co do tańca, to myślę, że dałabyś sobie spokojnie radę, wiele baletnic wracało do zawodu po poważnych urazach.
- Ale to wymaga dużej siły i odporności, Mary najwyraźniej tego nie ma - wtrąciła się Pauline. Ciekawe, jakby śpiewała, gdyby wiedziała, co znosiłam po śmierci mamy ze strony ojca. Ciekawe czy nadal zarzucałaby mi brak siły i odporności. Głupia suka.
- Balet najwyraźniej nie był moim przeznaczeniem - wydukałam, starając się maskować swój co raz większy gniew.
- Najwyraźniej. Ja za to od przyszłego tygodnia zaczynam zajęcia w School of American Ballet. Pani Shoother załatwiła mi przesłuchanie i mnie przyjęli i to od razu na drugi semestr. Super, co nie?
- Tak.
- Szkoda, że przestałaś ćwiczyć, bo i dla ciebie znalazłoby się tam miejsce - dodała z uśmiechem czterdziestolatka.
- To nie moja bajka. - Uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę miałam ochotę płakać. Przez całe dzieciństwo marzyłam o tym, by uczyć się baletu w Nowym Jorku, albo Paryżu, ale nie udało mi się. Udało się za to tej wrednej małpie, która patrzyła na mnie z wyższością i nieukrywaną satysfakcją.
- Mary woli żyć tutaj i pracować w barze.
- Nie narzekam. Mam tu dobre warunki, starcza mi na rachunki i jedzenie.
- Rachunki? Nie mieszkasz z tatą?
- Nie, z chłopakiem.
- Już szykujesz się do bycia kurą domową? Dzieci, sprzątanie, gotowanie, mnie to na szczęście ominie, bo będę żyła jak prawdziwa artystka. Tak, to przeznaczenie nielicznych, dobrze że się załapałam.
- Cześć, słońce - rzuciłam do Toma, który stał na tyłach baru i palił papierosa.
- Cześć - odpowiedział z szerokim uśmiechem i wysunął w moją stronę paczkę L&Mów czerwonych. Mimo iż preferowałam Marlboro, nie odmówiłam. Wyznawałam zasadę: jak dają to bierz, jak biją to spierdalaj. Tom postawił płomień na wysłużonej zapalniczce, a ja przysunęłam do niej papierosa. Dym wypełniał moje płuca, po czym uciekał przez rozchylone wargi. Kiedy żar doszedł do napisu, zgasiłam go i razem ze współpracownikiem weszłam do środka.
Jak zawsze przed południem ruch był kiepski, w lokalu siedzieli głównie emeryci, którzy swój wolny czas poświęcali na sączenie piwa i rozmawianie o starych czasach. Kiedy drzwi otworzyły się po raz kolejny, byłam pewna, że to następny staruszek, jednak się pomyliłam i to znacząco. Do baru weszła pani Shoother, moja dawna nauczycielka baletu. Była ostatnią osobą, której bym się tam spodziewała, gdyż osiem lat wcześniej przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie dostała posadę w jednej z renomowanych szkół baletowych.
- Dzień dobry, wodę mineralną poproszę - rzuciła, nawet na mnie nie patrząc. Zrealizowałam jej zamówienie i postawiłam szklankę z napojem na podstawce.
- Proszę - odezwałam się i wtedy kobieta wbiła we mnie wzrok.
- Mary? Mary King? - zapytała z niedowierzaniem.
- We własnej osobie - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.
- Poznałam cię dopiero po głosie. Bardzo się zmieniłaś. Nie poznałabym cię teraz na ulicy. Nie wiedziałam, że pracujesz w barze, myślałam że studiujesz.
- Nawet nie skończyła szkoły - usłyszałam i moim oczom ukazała się Pauline, moja największa rywalka z czasów baletowych. - Witam panią, pani Shoother. - Dziewczyna cmoknęła naszą byłą nauczycielkę w policzek i usiadła na stołku obok niej.
- A to dlaczego? Przecież nigdy nie miałaś problemów z nauką.
- Tak jakoś się złożyło - odpowiedziałam nieco już poirytowana. Ten wredny rudzielec działał na mnie jak płachta na byka. Że też musiała tu przyleźć akurat wtedy.
- Rozumiem. A co z baletem? Byłaś jedną z moich najzdolniejszych uczennic.
- Już nie tańczę. Po wypadku nie byłam w stanie wrócić do baletu. Obojczyk cały czas daje mi się we znaki, więc ciężko byłoby mi tańczyć.
- Tak, słyszałam o tym. Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy, była wspaniałą kobietą. A co do tańca, to myślę, że dałabyś sobie spokojnie radę, wiele baletnic wracało do zawodu po poważnych urazach.
- Ale to wymaga dużej siły i odporności, Mary najwyraźniej tego nie ma - wtrąciła się Pauline. Ciekawe, jakby śpiewała, gdyby wiedziała, co znosiłam po śmierci mamy ze strony ojca. Ciekawe czy nadal zarzucałaby mi brak siły i odporności. Głupia suka.
- Balet najwyraźniej nie był moim przeznaczeniem - wydukałam, starając się maskować swój co raz większy gniew.
- Najwyraźniej. Ja za to od przyszłego tygodnia zaczynam zajęcia w School of American Ballet. Pani Shoother załatwiła mi przesłuchanie i mnie przyjęli i to od razu na drugi semestr. Super, co nie?
- Tak.
- Szkoda, że przestałaś ćwiczyć, bo i dla ciebie znalazłoby się tam miejsce - dodała z uśmiechem czterdziestolatka.
- To nie moja bajka. - Uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę miałam ochotę płakać. Przez całe dzieciństwo marzyłam o tym, by uczyć się baletu w Nowym Jorku, albo Paryżu, ale nie udało mi się. Udało się za to tej wrednej małpie, która patrzyła na mnie z wyższością i nieukrywaną satysfakcją.
- Mary woli żyć tutaj i pracować w barze.
- Nie narzekam. Mam tu dobre warunki, starcza mi na rachunki i jedzenie.
- Rachunki? Nie mieszkasz z tatą?
- Nie, z chłopakiem.
- Już szykujesz się do bycia kurą domową? Dzieci, sprzątanie, gotowanie, mnie to na szczęście ominie, bo będę żyła jak prawdziwa artystka. Tak, to przeznaczenie nielicznych, dobrze że się załapałam.
Robiłam wszystko,
by się na nią nie rzucić. Nienawidziłam jej, nienawidziłam jej całym
sercem, nienawidziłam aż do bólu.
.................................
Tytuł rozdziału: W głębi mnie, w grobie leżą marzenia, które miłowałam najbardziej. Zabiłam je wszystkie.
.................................
Tytuł rozdziału: W głębi mnie, w grobie leżą marzenia, które miłowałam najbardziej. Zabiłam je wszystkie.
Data pierwotnej publikacji: 20.11.2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz