Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

wtorek, 4 grudnia 2012

62. She went to her grave just a little too soon

Dwa miesiące później:

        - Witam moją ulubioną barmankę - usłyszałam za swoimi plecami i przewróciłam oczami. Bardzo niechętnie odwróciłam się i sztucznie uśmiechnęłam.
- Cześć, Finn.
- Jak samopoczucie?
- Dobrze. Co podać?
- Wczoraj kupiłem jacht, może chciałabyś się ze mną przepłynąć?
- Piwo? - Kompletnie zignorowałam pytanie bruneta i zacisnęłam schowaną za ladą dłoń w pięść.
- Jest naprawdę przestronny, ma sypialnie z wielkim, miękkim łóżkiem.
- Podać piwo czy co innego?
- Piwo, piwo. Nie wiem, dlaczego mnie tak ignorujesz, Mary.
- Mówiłam już, że nie jestem zainteresowana - rzuciłam, starając się zachować spokój, co łatwe nie było, bo trzydziestosześciolatek już od miesiąca, prawie codziennie przychodził do baru i proponował mi różne rzeczy, i mimo ewidentnych odmów, nie dawał za wygraną.
- Ale dlaczego? Mam dużo pieniędzy, trzy samochody, jacht, wielką willę na obrzeżach Seattle i bzika na twoim punkcie. Miałabyś ze mną jak w raju.
- Dlatego, że mam chłopaka, którego kocham i za którego zamierzam wyjść.
- Ale czy on zapewni ci to, co mogę zapewnić ci ja? Żyłabyś jak królowa. Nie musiałabyś nic robić, bo mam sprzątaczki i kucharkę, nawet ogrodnika. Ty byś tylko wylegiwała się przy basenie i opalała swoje cudne ciałko, a zimą odprężałabyś się w jacuzzi. Nocami oglądalibyśmy razem gwiazdy, a potem kochali do upadłego. - Finn wypowiadał te słowa z wielką pasją i miną Don Juana.
- Piękna wizja, ale ja nie lubię się opalać. Proszę, twoje piwo. - Postawiłam przed nim wypełniony złocistym płynem kufel i liczyłam na to, że w końcu da sobie spokój.
- Z rąk tak pięknej kobiety nawet tak gorzki trunek zdaje się być słodki jak miód.
- No co ty nie powiesz? 
Mężczyzna przywołał na twarz charakterystyczny dla siebie półuśmieszek i przesunął palec po szklanym uchu naczynia.
- Zastanawiam się, co taka dziewczyna jak ty robi w takim miejscu. Kręci się tu tylu różnych zboczeńców.
- Jeden właśnie do mnie mówi - burknęłam pod nosem, przecierając mokrą ściereczką blat baru.
- Słucham? Co mówiłaś? Przez tę muzykę nie dosłyszałem.
- Nic, nic. 
Nie dość, że natrętny, to jeszcze głuchy.
- Taka piękność jak ty powinna siedzieć na tronie i przyjmować kwiaty od takich jak ja. Powinnaś pisać wiersze, malować obrazy, a nie podawać drinki i nalewać piwo.
- Poetka ze mnie marna, malarka jeszcze gorsza.
- To pewnie świetnie tańczysz.
- Nie, mam dwie lewe nogi i zero wyczucia rytmu.
- No to może na czymś grasz?
- Tylko na nerwach - rzuciłam, poprawiając pudełeczko z wykałaczkami.
- Nie wierzę, że nie masz żadnego talentu.
- Niestety nie mam. Jestem prostaczką bez szkoły, która uwielbia wielkie penisy i wilgotne cipki, które może pieścić godzinami. 
Brunet rzucił mi nieco zaskoczone spojrzenie. 
- Mówię prawdę. Jestem niewyżytą nimfomanką, która w dodatku uwielbia sadomaso i dzikie orgie. Pieprzę się z byle kim i byle gdzie. Na przykład wczoraj po zamknięciu lokalu razem z koleżanką rozebrałyśmy się, weszłyśmy na bar, oblałyśmy alkoholem i zlizywałyśmy go ze swoich ciał. Jack Daniels smakuje idealnie w połączeniu z wilgotną waginą - wymruczałam i zrobiłam nieprzyzwoitą minę.
- Jesteś naprawdę zabawna, Mary, ale to dobrze, bo lubię kobiety z poczuciem humoru - odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Ale ja wcale nie żartowałam.
- Jesteś naprawdę urocza. Przecież wczoraj nie pracowałaś.
- No dobra, powiem wprost, odczep się w końcu ode mnie, okey? - Czułam, że zaczynają puszczać mi nerwy. Żołądek ścisnął mocny supeł, a ręce zrobiły się wilgotne i nie była to wina ścierki. - Nie chcę, żebyś mnie nachodził w pracy i składał te swoje durne propozycje. Mam w dupie twoją willę, twoje trzy samochody, basen i ogrodnika. Chcę, żebyś się ode mnie odczepił, czy to tak dużo?
- A ja chcę zjeść z tobą kolację, czy to tak dużo?
- Za dużo. Powtórzę to jeszcze raz, mam chłopaka i nie chcę umawiać się z innymi.
- Ale po co zaraz te nerwy? Proszę tylko o wspólny posiłek, nie o noc. Tylko mi nie mów, że się odchudzasz, bo w to na pewno nie uwierzę.
- Nie odchudzam się i nie zamierzam nic z tobą jeść. Lepiej zabieraj się z tym piwem do stolika, albo zawołam ochronę.
- Już idę, idę. Jeszcze uda mi się namówić cię na to spotkanie. - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni białej marynarki czarny, skórzany portfel, a z niego banknot studolarowy. - Reszta dla ciebie. - Posłał mi irytujący półuśmieszek i położył pieniądze na blacie. 

Rockefeller od siedmiu boleści... 




***



        - Co jest, Lisie? - zapytałam, gdy przygnębiona przyjaciółka usiadła na stołku przy barze.
- Simon nie żyje - odpowiedziała, wbijając wzrok w półki z alkoholem.
- Jak to nie żyje? Co się stało?
- Dzisiaj rano przejechał go samochód.
- O cholera. 
Simon, czarny kot, którego Lisa miała od wczesnego dzieciństwa. Nigdy nie drapał i nie gryzł, jedyną jego wadą było niewyżycie seksualne; zaliczył chyba wszystkie kotki w okolicy.
- Mama chciała załatwić miejsce na cmentarzu dla zwierząt, ale się nie zgodziłam. Chcę zakopać go w ogródku, pomożesz mi?
- Ja?
- Simon cię lubił.
- Nie ma sprawy. - Delikatnie się uśmiechnęłam i podałam Olson kieliszek wódki. Wychyliła go i zacisnęła mocno powieki. Z boku taka reakcja Lisy na śmierć kota mogła wydawać się przesadzona, ale ona naprawdę kochała tego zwierzaka, wychowywała się z nim. W takich momentach przestawałam żałować, że nigdy nie miałam żadnego zwierzątka. - Chcesz jeszcze? - spytałam przygnębioną przyjaciółkę.
- Nie, muszę być trzeźwa.
- Dwa razy rum z colą - rzucił młody mężczyzna, stając przy barze.
- Już podaję. - Odwróciłam się i zaczęłam przygotowywać zamówiony przez klienta trunek, mając w głowie obraz starego kocura wdrapującego się na moje kolana.
- Nie miałabyś może ochoty na kino? - zwrócił się do mnie niewysoki blondyn, gdy postawiłam przed nim dwie szklanki wypełnione alkoholem i napojem gazowanym.
- Nie, nie miałabym.
- A może jednak?
- Głuchy jesteś?! Powiedziałam nie, to nie! - nie wytrzymałam i na niego nawrzeszczałam.
- Boże, ale po co od razu te wrzaski? Nie było pytania. - Podniósł dłonie w geście obronnym, po czym wziął naczynia. - Wariatka - dodał po cichu, gdy tylko odwrócił się do mnie plecami. Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale powstrzymał mnie przed tym karcący wzrok siedzącego w rogu lokalu Steviego. Posłałam mu przepraszające spojrzenie i zwróciłam oczy na Lisę.
- A co ty taka wybuchowa dzisiaj, co? - zapytała przyjaciółka, sięgając po świeżo postawione przez Melissę orzeszki.
- Mam już dosyć natrętnych frajerów.
- Co, znowu był tu ten, który proponował ci urlop w Grecji?
- A jak myślisz? - zadałam raczej retoryczne pytanie. - Wiesz, co proponował mi tym razem?
- Co?
- Żebym z nim zamieszkała. Zaczął mi się chwalić swoją willą, basenem, służbą i ogrodnikiem. Pieprzył też coś o oglądaniu razem gwiazd i seksie do samego rana.
- Psychol jakiś, choć z ogrodnika to bym chętnie skorzystała, bo to pewnie jakiś seksowny Latynos - wtrąciła się Laura, delikatnie przygryzając wykałaczkę.
- Naoglądałaś się za dużo filmów, kochana. Wiesz, jak w Stanach wygląda przeciętny ogrodnik? Ma pięćdziesiąt lat, siwe włosy i sflaczałego kutasa. Albo jest starszą panią w słomianym kapelusiku.
- Zawsze musisz mi zburzyć moje fantazje? - Tymi słowami Laura rozbawiła nawet zasmuconą Lisę.
- Wybacz, słonko. A teraz leć się przebrać, bo właśnie skończyła się moja zmiana. 
Brunetka wystawiła mi język, pomachała Steviemu, który podniósł właśnie wzrok znad papierów i zniknęła na zapleczu. 
- Weźmiemy jakiś dobry alkohol dla godnego uczczenia pamięci sierściucha. - Posłałam Olson delikatny uśmiech i zwróciłam wzrok w stronę półki, na której stały najdroższe trunki.
- Chivas Regal? Stać cię na to? - spytała zaskoczona, gdy dokonałam wyboru.
- Dostałam dziś bardzo duży napiwek, więc możemy sobie na to pozwolić. - Po raz kolejny uniosłam kąciki ust i sięgnęłam po leżący pod ladą długopis. Zanotowałam swój zakup i odłożyłam odpowiednią ilość pieniędzy do pojemniczka. 

Mimo iż kilkakrotnie o to prosiłyśmy, Stevie nie chciał zainwestować w kasę fiskalną. Uważał to za niepotrzebny wydatek. W końcu był totalnym oldschoolowcem. Przy podliczaniu dochodów nie korzystał nawet z kalkulatora. Wszystko liczył w głowie i nigdy się nie mylił, był wręcz matematycznym geniuszem, w odróżnieniu od młodszego syna, który większe zainteresowanie wykazywał językiem angielskim. Co rusz wygrywał jakieś szkolne i pozaszkolne konkursy literackie, z czego szef był niezmiernie dumny...
- Najpierw pójdziemy do mnie, bo muszę się przebrać.
- Jasne. - Złapałam Lisę pod rękę, pożegnałam się z szefem i współpracownikami i razem z przyjaciółką wyszłam z zadymionego lokalu na świeże powietrze. 

Po surowej zimie przyszła naprawdę piękna wiosna. Słońce ogrzewało twarze delikatnym blaskiem, ciepły wiatr podwiewał lekko włosy, a na drzewach ćwierkały radośnie ptaki, które wróciły z podróży w poszukiwaniu ciepła. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam oczy ku niebu, po którym leniwie sunęły białe obłoki. Gdyby nie niespodziewana śmierć Simona i odwiedziny tego natręta, ten dzień byłby idealny.
         Cała droga od baru do mieszkania upłynęła nam w milczeniu, które o dziwo mi nie przeszkadzało. Zwykle nienawidziłam, kiedy z kimś szłam i ta osoba unikała rozmowy, ale tego dnia cisza zdawała się mówić więcej niż słowa. Cokolwiek to znaczyło...




***



        Chwyciłam masywną klamkę i pchnęłam skrzypiące drzwi.
- Ktoś mógłby wreszcie naoliwić to cholerstwo - rzuciłam, obrzucając wejście krzywym spojrzeniem. Nienawidziłam tego dźwięku, nienawidziłam.
- Zwróć się z tym do administratora - odezwała się w końcu Lisa, kierując wzrok w to samo miejsce, co ja.
- Zwracałam, ale bez skutku. Ciągle tylko jutro, jutro i jutro. Ten facet ma w dupie swoje obowiązki. Niedługo się wkurzę i sama naoliwię ten szajs.
- Umiesz liczyć, licz na siebie - podsumowała Olson i wcisnęła guzik przywołujący windę, która została naprawiona na początku marca, oczywiście po zbiorowej petycji wysłanej do właściciela budynku. 
Metalowe wrota rozsunęły się przed naszymi stopami, zapraszając nas tym samym do środka. Oparłam głowę o boczną ściankę i odbiłam palce o szklane opakowanie trunku, które ściskałam w dłoniach.
- Ciągle mam wrażenie, że zaraz się zatnie - powiedziałam, wbijając wzrok w wystający uchwyt, którego zwykle trzymałam się podczas jazdy.
- Czyżby fobia? Myślałam, że Mary King niczego się nie boi.
- Żadna tam fobia, raczej przyjemne wspomnienie. Zimą stanęła na półpiętrze, no i ja i Jared zaczęliśmy się kochać - odpowiedziałam, przygryzając dolną wargę.
- W sumie nie powinno mnie to dziwić, tacy napaleńcy ja wy mogą to robić zawsze i wszędzie. Tylko się uśmiechnęłam, po czym wrota po raz kolejny się rozsunęły. Pewnym krokiem opuściłam dobrze kojarzące mi się miejsce i wyjęłam klucze z kieszeni. Przekręciłam zacinający się zamek i wpuściłam przyjaciółkę do mieszkania.
- Nie ściągaj - rzuciłam, gdy ta już zamierzała pozbyć się swoich trampek, po czym położyłam butelkę whiskey na stole.
- Poczekam w salonie.
- Okey. - Uśmiechnęłam się i skierowałam do sypialni, gdzie panował okropny bałagan. Pościel była rzucona byle jak na łóżku, a po podłodze walały się ciuchy, które powinny wisieć w szafie. A wszystko przez to, że Jared zgubił dziesięć dolarów. Przewrócił całą sypialnię do góry nogami, tylko po to, by piętnaście minut później znaleźć pieniądze w kuchni, koło torby ze świeżymi bułkami. 

Jerry i to jego słodkie gapiostwo. 
Westchnęłam i przerzuciłam kupkę pomieszanych ze sobą ubrań. Jako że szykowała się brudna robota, postanowiłam założyć coś, co czego nie byłoby mi żal zniszczyć. Padło na czarne, obcisłe sztruksy, spraną koszulkę Jareda w tym samym kolorze i dresową bluzę, która przeszła już niejedno. 

  


***



        Przetarłam czoło wierzchem brudnej dłoni, a Lisa zaczęła uklepywać powstałą górkę, pod którą w czarnym worku leżały zwłoki nieodżałowanego Simona.
- Podaj krzyż - zwróciła się do mnie, opierając łopatę o drzewo. Odłożyłam swoje narzędzie i chwyciłam drewniany przedmiot, na którym mama Lisy namalowała imię ich ukochanego kota. Obkręciłam go w dłoni i podałam przyjaciółce. Pewnym ruchem wbiła go w ziemię i głęboko westchnęła. 
Objąłem ją ramieniem i podałam butelkę whiskey. Przechwyciła ją, przekręciła nakrętkę i wzięła spory łyk. Odchyliła szklany przedmiot od ust i zaczęła kaszleć. 
- Cholera, mocne to.
- A coś ty myślała? - zaśmiałam się i przechwyciłam butelkę. Moc tego trunku wyczułam, gdy tylko ciecz dotknęła mojego gardła. Wzięłam kilka łyków i lekko się wzdrygnęłam. Oddałam butelkę w ręce przyjaciółki, a sama zaczęłam głośno śpiewać. -
Where do bad folks go when they die? They don't go to heaven where the angels fly. They go to the lake of fire and fry. Won't see 'em again 'til the fourth of July.*
- Trzymaj. 
Whiskey znów trafiła do mnie lecz zamiast się napić, wylałam trochę trunku na świeży kopiec, kontynuując śpiewanie.
-
I knew a lady who came from Duluth, She got bit by a dog with a rabid tooth. She went to her grave just a little too soon and she flew away howling on the yellow moon. **
- Będę za nim tęsknić - wydukała Olson, patrząc się tępo w krzyż.
- Ja też. - Znów ją objęłam i wbiłam wzrok w ten sam punkt. - Ale lepiej kot, niż któryś z rodziców.
- No tak. Skoro ja tak ryczę po kocie, to nie wiem, co by było, gdybym zamiast niego chowała na przykład mamę. Podziwiam cię, Mary, naprawdę.
- Niby za co?
- No za to, że mimo śmierci mamy, nadal cieszysz się życiem.
- Kwestia czasu - rzuciłam, siląc się na uśmiech.
- To cholernie niesprawiedliwe, że ją straciłaś. Była taka młoda, zdecydowanie za młoda, żeby umierać.
- Możemy o tym nie rozmawiać?
- Jasne. - Lisa wzięła kolejny głęboki oddech, a ja łyk Chivas Regal.
        Po zakończonym 'pogrzebie' poszłyśmy do domu Olson, gdzie pod wpływem alkoholu, dostałyśmy głupawki. Mimo dosyć nieprzyjemnych okoliczności, siedziałyśmy i śmiałyśmy się jak głupie bez szczególnego powodu. Zdecydowanie wolałam taką formę spędzenia czasu, niż dołowanie się myślami o mamie.
 




***




          Pchnęłam masywne drzwi, jak zwykle skrzywiłam się na dźwięk skrzypnięcia i w ostatniej chwili weszłam do windy, w której stała jakaś para. Nie chcąc wracać przez miasto w brudnych ciuchach, pożyczyłam od Lisy jedyną rzecz z jej szafy, która była na mnie dobra: czarną, obcisłą sukienkę, która kończyła się tuż przed kolanami. 
Winda ruszyła i kątem oka zobaczyłam dyskretne spojrzenia bruneta. Kiedy tylko towarzysząca mu szatynka nie patrzyła, wlepiał wzrok w moje nogi, co nieco mnie krępowało. Nie lubiłam, kiedy obcy faceci gapili się na mnie w ten sposób. Gdyby nie to, że był ze swoją dziewczyną, dostałby w twarz. 
Oparłam się o ściankę i zaczęłam wpatrywać w szkarłatną wykładzinę.
- Co ty robisz? - zapytał zdezorientowanym półszeptem brunet.
- Przestań się tak gapić na tę blondynę - warknęła jego towarzyszka, myśląc, że tego nie słyszałam.
- Nie gapię. 
Ledwo co powstrzymałam cisnący mi się na usta śmiech. Nie dziwiłam się tej dziewczynie, też bym tak zareagowała, gdyby to Jared tak się gapił na jakąś pannę.
W końcu stalowa puszka się zatrzymała i wyszłam na korytarz, co sprawiło, że szatynka odetchnęła z ulgą. Zapewne podczas całej podróży wyzywała mnie w myślach od najgorszych i mordowała na sto różnych sposobów. Pokręciłam z rozbawieniem głową i nacisnęłam klamkę drzwi swojego mieszkania.
- Już jestem - rzuciłam i przekręciłam klucz w zamku. Zdjęłam zabrudzone, zupełnie nie pasujące do mojego stroju buty, po czym przypomniałam sobie o założeniu łańcucha. W domu czułam się bezpiecznie tylko wtedy, gdy miałam pewność, że jest dobrze zamknięty. - A co ty tak rozwaliłeś się na tym fotelu? - spytałam, widząc Jareda rozłożonego niczym król. Zanim zdążył mi cokolwiek odpowiedzieć, zobaczyłam kilka pustych butelek po piwie i już wiedziałam, że jest zalany.
- Cześć, piękna - wybełkotał, głupkowato się uśmiechając.
- Mógłbyś chociaż to sprzątnąć - rzuciłam z o wiele mniejszym entuzjazmem niż on.
- Sprzątnę, ale najpierw się ze mną przywitaj.
- Cześć.
- Nie tak.
- A jak? 
Nie odpowiedział, tylko niespodziewanie pociągnął mnie za rękę, tak że moje pośladki wylądowały prosto na jego udach. 
- Przestań się wygłupiać.
- Nie wygłupiam. Tęskniłem. - Jego dłonie ułożyły się na moich biodrach, a twarz przylgnęła do karku. Ciepły oddech chłopaka sprawił, że moje ciało przeszedł delikatny dreszcz.
- Tęskniłeś? Przecież nie widziałeś mnie tylko kilka godzin.
- To dużo. Co ty masz na sobie?
- Sukienkę Lisy.
- Seksowna - mruknął i wtedy jego wargi musnęły moją skórę.
- Jared.
- Chcę ją z ciebie zdjąć i się z tobą kochać.
- Jesteś pijany.
- Nie aż tak, by nie dać rady. 
Zanim się zorientowałam, dłonie szatyna zawędrowały na moje ukryte pod czarnym materiałem piersi. Cicho westchnęłam i otarłam policzek o jego twarz.
- Jestem brudna, muszę się wykąpać.
- Kąpiel może poczekać - oznajmił i przyssał się do mojej szyi. Jęknęłam, a jego dłonie znów zeszły niżej. Zacisnęły się na materiale i podciągnęły go do góry, aż do samego brzucha, zajmując się następnie figami. Kilka sekund później żółte majtki leżały na podłodze, a moją waginę zakrywała prawa dłoń wyraźnie podnieconego Leto. Lewa z kolei poszła w górę i obnażyła moje piersi. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ruchami języka, który wędrował po moim policzku. Lekko się uniosłam, tak by Jerry mógł w miarę swobodnie wyciągnąć swojego członka. - Mary, jesteś tak cholernie pociągająca, tak niesamowicie seksowna - mówiąc te słowa, wsunął penisa w moje wilgotne krocze. Przygryzłam dolną wargę i zacisnęłam palce na dłoni chłopaka, która spoczywała na moim z lekka drżącym udzie. - Jesteś taka cieplutka - kontynuował swój monolog, poruszając się we mnie powoli i z wyczuciem. Puściłam jego kończynę i wtedy chwycił mnie za biodra i niespodziewanie przyspieszył. Cicho syknęłam i zagryzłam mocniej wargę. Palce jego lewej dłoni oderwały się od biodra i przeniosły na krocze, szybkim ruchem masując moją łechtaczkę. Wydobyłam z siebie głośny jęk i wbiłam paznokcie w poręcz fotela. Jared nawet po pijanemu potrafił mnie zadowolić i to tak, że traciłam kontrolę nad swoim ciałem. - Moja mała dziewczynka - wydukał i przygryzł płatek mojego ucha. Oplotłam rękami jego szyję, czując zbliżający się wielkimi krokami orgazm. 

Całe moje ciało przeszedł dziki dreszcz; zacisnęłam powieki, otworzyłam usta i wydobyłam z siebie przeciągły dźwięk, po którym nasze ciała na chwilę się zatrzymały. 
Już miałam wstać, gdy Jared oplótł mnie ramionami, skutecznie uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- Jerry, jestem cała brudna i spocona od tego kopania, muszę się umyć.
- Ja cię umyję - szepnął i wtedy jego język przesunął się po górnej części moich pleców. Było to jak najbardziej przyjemne, ale takie trochę nie w jego stylu. Powoli zaczynałam podejrzewać, że alkohol nie był jedynym środkiem, którym był odurzony.
- Jerry, daj mi chociaż pięć minut.
- Nie. - Jego zęby zacisnęły się lekko na moim ramieniu, a dłonie znów poszły w ruch. Lewa zacisnęła się na piersi, a prawa zawędrowała na krocze, rozpoczynając nieco agresywne pieszczoty. Zwykle masując moją łechtaczkę, był niezwykle delikatny i precyzyjny, tego dnia nie było o tym mowy. Jego ruchy były szybkie i z delikatnością miały niewiele wspólnego. To, co miało być przyjemne, powodowało dyskomfort, zamiast miłego łaskotania odczuwałam palące pieczenie.
- Jared, przestań - wydukałam, czując, że moja głowa mimowolnie odchyla się na bok.
- Chcę, żebyś miała wielki orgazm. Tak wielki, że zasikasz cały ten pokój.
- Co ty w ogóle gadasz?! 
Jego zachowanie naprawdę mnie przerażało, zupełnie nie był sobą.
- Nic, ty też już nie gadaj, tylko jęcz. - Jego wargi łapczywie zacisnęły się na mojej szyi, a dłoń spoczywająca na piersi oplotła ją silnym ruchem. Znów zagryzłam mocno wargi i wtedy ten oderwał palce od wymęczonej łechtaczki. Już miałam odetchnąć z ulgą, gdy bez kompletnie żadnego wyczucia i bez ani grama finezji, dosłownie wepchnął dwa z nich do mojej pochwy. Moja ciało mimowolnie się napięło, ale nie było to napięcie wywołane przez rozkosz, a przez nieopisany dyskomfort. 
Nie zważając na tę reakcję, wprowadził palce w ruch, który podobnie jak wcześniej, pozbawiony był wyczucia czy chociażby niewielkiej dozy czułości. Głupio mi się było do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale to bolało i zabolało jeszcze bardziej, gdy niespodziewanie palce zastąpił nabrzmiały penis. Głośno jęknęłam, ale ten jęk podobnie jak napięcie, nie był wywołany rozkoszą; był to jęk niekomfortu, bólu i niezadowolenia z tego, co mój własny chłopak robił z moim ciałem. 
Oczy miałam mocno zaciśnięte, ale mimo wszystko pod powiekami zaczęły zbierać się łzy. Biodra Jareda poruszały się tak, jakby wstąpił w niego sam diabeł. Lubiłam szybki i intensywny seks, ale tylko wtedy, gdy miałam na to nastrój, tamtego dnia był on nieobecny.
Obie dłonie Jareda ugniatały moje obolałe już piersi, a usta błądziły od ramienia po prawe ucho, co chwila przygryzając jakiś fragment mojego ciała. Nie podobało mi się to, ale nie miałam nawet siły, tudzież możliwości zaprotestować.
W końcu moje pragnące ulgi wnętrze wypełniło się nasieniem, a ja głęboko westchnęłam, pozwalając swoim łzom spłynąć po piekących policzkach.
- Uwielbiam cię.
- Właśnie widzę - burknęłam ironicznie i korzystając ze zmęczenia chłopaka, wstałam z jego kolan. Zrobiłam to z nieukrywaną ulgą.
- Gdzie idziesz?
- Wykąpać się.
- Ale za pięć minut wrócisz, tak?
- Nie, będę spała w wannie.
- Kocham twoje poczucie humoru - zaśmiał się i klepnął mnie mocno w pośladek.
- Zwariowałeś?! - wrzasnęłam, czując po raz kolejny piekący ból. - Co ty dzisiaj, do cholery, brałeś?! 
Nie odpowiedział tylko głupkowato się uśmiechnął i wyciągnął z kieszeni swoich jeansów papierosa. Obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem i weszłam do łazienki, gdzie od razu całkowicie pozbyłam się ubrania i spojrzałam w lustro. Obie moje piersi były niemal purpurowe, a oczy, podobnie jak lewy pośladek, intensywnie czerwone. 
- No pojebało go - rzuciłam sama do siebie i weszłam do wanny, gdzie puściłam na siebie strumień ciepłej wody. Poczułam chwilową ulgę, co nieco mnie odprężyło. Lekko drżącą dłonią sięgnęłam po mydło i gąbkę leżące na wiszącej kilka cali wyżej półce. Po krótkiej chwili zmyłam z siebie powstałą pianę i ostrożnie wyszłam z wanny. Wzięłam do rąk spory ręcznik i dokładnie wysuszyłam nim ciało,  po czym powiesiłam go z powrotem na haczyku. 
Na sznurku nad wanną wisiała prana dzień wcześniej bielizna, więc wspięłam się na palcach i ściągnęłam z niego czerwone bokserki, za którymi niezbyt przepadałam, ale tylko one zdążyły wyschnąć. Pech chciał, że materiał zamiast do moich rąk trafił na podłogę. Zaklęłam pod nosem i pochyliłam się, by je podnieść i wtedy też poczułam ucisk na biodrach.
- Pięć minut minęło.
- Jared, daj mi spokój. Mało ci jeszcze?! - warknęłam w taki sposób, w jaki nigdy się do niego nie zwracałam. Kochałam go, kochałam go nad życie, ale w tamtym momencie czułam do niego... nienawiść. Nienawiść i obrzydzenie. Nigdy nie pomyślałabym, że mój Jerry byłby do czegoś takiego zdolny.
- Jak mam dać ci spokój, skoro wchodzę do łazienki i widzę twój wypięty tyłeczek.
- Przestań pieprzyć! - podniosłam głos i próbowałam się od niego odsunąć, bezskutecznie.
- Dopiero będę pieprzył. - Po tych słowach chwycił swojego członka i znów wpakował go w moją pochwę.
- Zostaw mnie, to boli.
- Boli? Zaraz przestanie. - Jego głos znów przybrał ten codzienny, czuły ton. Sprowadził mnie do pozycji pionowej i odwrócił twarz do swojej. Włożył coś do swoich ust, po czym wsunął język do mojej jamy ustnej. Od razu wyczułam na nim maleńki krążek, który powoli zaczął się rozpuszczać. Jerry przyspieszył nieco ten proces poprzez intensywne masowanie mojego języka. - Przełknij ślinę - mruknął, gdy wysunął swój narząd smaku. Przełknęłam. O dziwo dyskomfort w kroczu zamienił się w przyjemne łaskotanie, a obecność Jareda zaczęła mnie niezwykle cieszyć. Nagle gniew zamienił się w niesamowite podniecenie, takie, jakiego nigdy wcześniej nie czułam.
- Pieprz mnie, Jerry, pieprz mnie do upadłego - wydukałam, opierając ręce o mokrą ściankę wanny.
*Dokąd idą źli ludzie, kiedy umierają? Nie idą do nieba, gdzie anioły latają. Idą do jeziora ognia i się smażą. Nie zobaczysz ich ponownie przed czwartym lipca.
**Znałem kobietę, która pochodziła z Duluth, pogryzł ją pies ze wściekłymi zębami. Udała się do grobu odrobinę za wcześnie i odleciała, wyjąc do żółtego księżyca.

............................
Tytuł: Udała się do grobu odrobinę za wcześnie.

Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Meat Puppets - Lake of fire
 


Data pierwotnej publikacji: 23.01.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz