Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

wtorek, 4 grudnia 2012

63. Sen to zło

        - O matko - mruknęłam, gdy tylko sturlałam się naga z materaca, który zamiast na łóżku, leżał na podłodze. Dookoła walały się porozrzucana pościel i ubranie Jareda. On sam leżał na plecach i głośno oddychał. - Muszę zapalić. - Wysunęłam rękę i wodziłam nią po deskach, jednak nigdzie nie mogłam znaleźć papierosów. Podniosłam wzrok i zobaczyłam je na szafce, która stała tuż przy materacu. - Jerry, podasz?
- Nie mam siły - odpowiedział ledwo co słyszalnym głosem, po czym znów głośno westchnął.
- No weź, wystarczy, że wyciągniesz rękę.
- Nie chce mi się.
- Leniwy kutas - burknęłam i podniosłam się z pozycji leżącej.
- Gdyby mój kutas był leniwy, to byś tak nie wrzeszczała minutę temu.
- Mówiłam o tobie, a nie o nim - odpowiedziałam, podnosząc z drewnianej półki w połowie pustą paczkę Marlboro.
- Na jedno wychodzi. - Zaśmiał się, a ja sięgnęłam po leżącą tuż przy opakowaniu zapalniczkę. - Odpal mi jednego.
- Spierdalaj, ty mnie nie chciałeś podać. - Przystawiłam końcówkę papierosa do stojącego płomienia, mocno się zaciągnęłam, po czym pochyliłam się nad leżącym chłopakiem i wypuściłam dym prosto na jego mokrą od potu twarz.
- Wredota. To chociaż paczkę mi podaj.
- Sam sobie podaj. - Wzięłam kolejnego macha i na nieco drżących nogach opuściłam naszą sypialnie. Jared zaczął coś mamrotać pod nosem, ale nie zrozumiałem z tego ani słowa. Przeszłam przez rozkosznie chłodny korytarz i weszłam do łazienki, gdzie od razu odkręciłam wodę i przykucnęła w wannie, pozwalając na to, by zimny strumień uderzał moją ciepłą skórę. Jeszcze raz się mocno zaciągnęłam, po czym oparłam papierosa o podkładkę na mydło. Miałam wrażenie, jakby moje ciało płonęło, a szczególnie krocze, które było obolałe po intensywnym seksie. Spuściłam głowę i woda zaczęła spływać po moim karku, mocząc przy okazji włosy, które były w totalnym nieładzie.
Już miałam się podnosić, gdy nagle poczułam dość nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Syknęłam i zaraz potem zwymiotowałam.
- Mary, ja się kąpię w tej wanie, nie mogłaś rzygać do kibla?! - usłyszałam i podniosłam głowę. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam swojego ojca. Stał na środku łazienki ze wściekłym wyrazem twarzy i pasem w ręku. Moja ciało przeszedł silny dreszcz, znów poczułam ucisk w żołądku, tym razem jego przyczyną był ogromny strach.
- No i co się tak telepiesz jak ćpunka na głodzie?! Wyłaź z tej wanny i to natychmiast! 
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, mężczyzna chwycił mnie za włosy i pociągnął do góry. Głośno krzyknęłam i poczułam, jak moje ciało ląduje na zimnych kafelkach. 
- Myślałaś, że możesz sobie tak spokojnie żyć? Myślałaś, ze się ode mnie uwolniłaś, co? Jesteś w wielkim błędzie, w ogromnym. - Ojciec zrobił mocny wymach, po czym gruby pas odbił się od moich nagich pośladków. Wrzasnęłam jeszcze głośniej, czując przeszywający ból.
- Mary! 
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą wystraszoną twarz Jareda. Rozejrzałam się dookoła i zorientowałam, że leżę w wannie we własnych wymiocinach, telepiąc się jak staruszka z Parkinsonem. 
- Mary, co się dzieje?! - Dłonie Jareda zacisnęły się na moich rozdygotanych ramionach.
- Nic - wydukałam, gdy doszłam do siebie. - Myłam się, zrobiło mi się niedobrze, a potem...
- Co potem?! - Głos Jareda drżał, podobnie jak jego ręce.
- Nie wiem, albo zasnęłam, albo zemdlałam, bo zobaczyłam ojca. Zaczął mnie bić. To było tak cholernie realne. Co za gówno mi dałeś? 
Nie odpowiedział tylko odkręcił ciepłą wodę i obmył moje zabrudzone ciało. Z całego tego szoku całkowicie wrócił do siebie, w jego oczach nie było już tego nienaturalnie dzikiego pożądania, które namalował w nich narkotyk, prawdopodobnie jakiś wynalazek jego nowego kolegi, który lubował się w łączeniu ze sobą różnych narkotyków w poszukiwaniu substancji, która zapewniłaby mu nieziemski haj, jakiego nikt inny nigdy nie doświadczył.
- Chodź, wytrzesz się i położysz.
- A nie rzucisz się na mnie jak napalony zwierzak? - zapytałam, by wiedzieć, czy mogę się bezpiecznie podnieść. Ostatnim, co pamiętałam, był dosyć nieprzyjemny stosunek na fotelu, potem czarna dziura i sen, czy cokolwiek to było.
- Nie rzucę, gdybym to zrobił, to by mi odpadł.
- Co, maluszek boli? Dobrze ci tak, po tym, co zrobiłeś.
- W sypialni nie narzekałaś.
- W sypialni?
- No przecież przez ostatnią godzinę nie wychodziliśmy z łóżka.
- Poważnie? - Spojrzałam na swojego chłopaka pytającym wzrokiem i powoli zaczęłam się podnosić.
- Nie pamiętasz?
Ruszyłam przeczącą głową, a Jared uważnie mi się przyjrzał. 
- Powinnaś trochę przystopować z ćpaniem.
- Ty mi dałeś ten szajs, to jeszcze pamiętam.
- Ja jakoś nie mam luk, a wziąłem tyle samo, co ty.
- Może masz większą tolerancję.
- Może. 
Stanęłam na zimnej podłodze, a Jared podał mi ręcznik. 
- Ale i tak uważam...
- Jay, nie bądź hipokrytą - wtrąciłam mu się w zdanie.
- Hipokrytą?
- Sam sobie nie żałujesz, a mnie chcesz wysyłać na odwyk?
- A czy ja mówiłem coś o odwyku? Po prostu powinnaś brać trochę mniej, skoro zaczynasz mieć takie odloty.
- Dobra, skończ już. - Wyrwałam mu z dłoni biały materiał i wyszłam z łazienki, po drodze się wycierając. - Jak on mnie czasami wkurza.
- Jared?
- A któż by inny - odpowiedziałam siedzącej na parapecie w sypialni Courtney.
- Faceci już tacy są, dlatego wolę dziewczyny.
- Chyba też się przerzucę. - Zaśmiałam się i rzuciłam Ravin przyjacielskie spojrzenie.
- Polecam, a teraz chodź i daj mi buziaka, w końcu tyle czasu się nie widziałyśmy.  Uśmiechnęłam się i dopiero po drugim kroku zorientowałam się, że przecież Courtney była w szpitalu, nie mogło jej tam być. - Mary?
- Ciebie tutaj nie ma - wydukałam przerażona nie na żarty.
- Jestem, przecież mnie widzisz i słyszysz.
- Nie, Courtney, nie ma cię tu. Nie może cię tu być. - Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. - Nie ma cię tu, nie ma - powtórzyłam łamiącym się ze strachu głosem.
- Skoro mnie tu nie ma, to znaczy, że ty wariujesz. Wariujesz, Mary Jane.
- Nie, nie wariuję, nie jestem wariatką. Nie jestem wariatką! Słyszysz, Courtney?! Nie wariuję!
- Mary! - usłyszałam wśród swojego wrzasku i poczułam czyjeś dłonie na ramionach. Odwróciłam się i zobaczyłam Jareda. Znów był przestraszony, tak samo jak ja.
- Jared, co się ze mną dzieje? - wydukałam, wtulając się w jego ramiona. - Boję się - dodałam i wtedy wszystko zaczęło wirować. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, leżałam w wannie, a po moim ciele spływała zimna woda. Na brzegu wanny tlił się papieros, co znaczyło, że to przebudzenie w wymiocinach było tylko snem. Wizyta Courtney i ojca była snem i utrata pamięci też. Zmusiłam się do tego, by przypomnieć sobie, co robiłam zanim weszłam do wanny.
- Kochałam się z Jaredem, odpaliłam papierosa, trochę się z nim podroczyłam i poszłam do łazienki - powiedziałam na głos i odetchnęłam z ulgą. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
- Do kogo gadałaś? - zapytał Jared, wchodząc ospałym krokiem do łazienki.
- Do siebie - odpowiedziałam mu z uśmiechem i zakręciłam wodę. - Miałam popieprzony sen.
- Nic nowego. - Jerry zsunął nieznacznie bokserki i chwycił w dłoń swojego członka, drugą kończyną podnosząc deskę. 
Zaśmiałam się i podniosłam z pozycji półleżącej. Nie miałam pojęcia, co bym zrobiła, gdybym naprawdę zaczęła świrować. Wiedziałam tylko jedno, na pewno nie poszłabym na odwyk. Odwyk był najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać, przynajmniej tak wtedy myślałam...  




***



       - Nudzi mi się - rzuciłam, gasząc papierosa o niewielki murek, na którym siedzieliśmy we czwórkę z Jaredem, Shannonem i Lisą.
- Mi też - odpowiedział starszy Leto, rzucając kolejne spojrzenie na dekolt Olson. Miał szczęście, że tego nie widziała. Lisa nienawidziła, kiedy ktoś patrzył się na jej biust i w takich sytuacjach bywała bardzo niemiła.
- Zrobiłabym coś fajnego, na przykład pojeździła na motorze.
- A umiesz?
- Pewnie, że umiem, wujek mnie kiedyś uczył. - Na samo wspomnienie przejażdżek z wujkiem Stephenem na usta wkradał mi się szeroki uśmiech. 
Odwróciłam wzrok od swojego chłopaka i znów spojrzałam na dwa zaparkowane kilka metrów dalej motocykle.
- W sumie to też bym sobie pojeździł. Dawno nie miałem okazji. - Shannon wyjął rękę z kieszeni szarej bluzy i zaczął bębnić palcami o swoje udo.
- Jeździłeś na motorze?
- Tak, dopóki mi go nie ukradli. Mama nie chciała mi później kupić drugiego.
- Pamiętam to - wtrącił się Jay, kopiąc wystającą cegłówkę. - Była cholernie zadowolona, kiedy ta maszyna zniknęła.
- Wiem, bała się jak cholera za każdym razem, kiedy wsiadałem na motor.
- Bo wiedziała, że z ciebie dupa, a nie motocyklista - rzuciłam ze złośliwym uśmieszkiem. Dokuczanie Shannonowi było jednym z moich ulubionych zajęć.
- Zdziwiłabyś się - prychnął, patrząc na mnie wzrokiem pełnym pewności siebie. - Z motorami radzę sobie zajebiście.
- Jasne.
- Nie wierzysz mi?
- Oczywiście, że nie.
- Mam ci to udowodnić?
- Ciekawe jak.
- Zrobimy wyścig. Od parkingu do biblioteki.
- A motory to sobie wyczarujemy - odpowiedziałam ironicznie i pokręciłam głową.
- Tak się składa, że te dwie maszyny to własność moich znajomych i zaraz mogę mieć do nich kluczyki.
- Uważaj, bo ktoś ci je pożyczy.
- Pożyczy, pożyczy. - Na jego twarzy pojawił się cwany uśmieszek, a on sam zeskoczył z murka. - Za parę minut będziesz płakać nad swoją porażką.
- No chyba ty. - Zrobiłam minę zaciętego wojownika, a Leto ruszył w stronę pobliskiego bloku.
- Zaraz będzie miał te kluczyki. Patrick wisi mu przysługę - odezwał się Jared, w dalszym ciągu maltretując tę biedną cegłę. - Shannon naprawdę świetnie jeździ.
- Ja też. - Uśmiechnęłam się do swojego chłopaka i zgarnęłam włosy z twarzy.
- Możesz z nim przegrać.
- Ja nie przegrywam.
- Nie? A co było z tą bokserką, co? - zaśmiała się Lisa.
- Shannon nie jest bokserką.
- Co nie znaczy, że nie może z tobą wygrać.
- Wątpisz we mnie, kotku? - zwróciłam się do Jerry'ego, gdy ten po raz kolejny zasugerował, że mogę nie dać rady jego bratu.
- Nie, chcę tylko, żebyś wiedziała, że ma duże szanse na to, żeby z tobą wygrać, więc nie zakładaj się z nim o nic, co związane będzie z jego przyjemnością. Wiesz, o jaką przyjemność mi chodzi.
- Wiem, świntuchu. Jestem masochistką, ale nie samobójczynią, więc nigdy bym się z nim o takie coś nie założyła. 
Byłam pewna swoich umiejętności, ale zawsze miałam w głowie myśl, że jednak istniała niewielka szansa, że mogę przegrać, więc nigdy nie zakładałam się o czynności seksualne. No, raz mi się zdarzyło, ale wtedy wygrałam, więc nie narzekałam. 




***



        - Panno King. - Shannon z uśmiechem dżentelmena podał mi kluczyki do jednej z maszyn. Przechwyciłam je i zeskoczyłam z miejsca. - Przegrany stawia...
- Tylko nic zbereźnego! - wtrącił się Jay.
- Dasz mi dokończyć?
- Proszę.
- Przegrany stawia nam wszystkim tu obecnym cztery kolejki w barze.
- Stoi. - Uścisnęłam dłoń Shanny'ego, a Jared przeciął.
- No to jazda, maleńka.
- Maleńka? Mam tyle samo wzrostu, co ty, jak założę szpilki to jestem nawet wyższa.
- Zadziorka - zaśmiał się i podszedł do motoru, który stał tuż przy parkingowym znaku. - Jared na starcie, Lisa na mecie - zarządził Shann, gdy tylko usadowiłam się na dwukołowym pojeździe. Do mych uszu doszedł warkot silnika i ułożyłam dłonie na kierownicy. Jared obrzucił nas oboje uważnym spojrzeniem, po czym zaczął głośno odliczać:
- Trzy, dwa, jeden, start! 
Docisnęłam gaz i obie maszyny ruszyły z piskiem opon, zostawiając za sobą szarą zasłonę. Spojrzałam w prawo, ja i Shannon szliśmy łeb w łeb, więc nieco przyspieszyłam. Niby to była zwykła zabawa, ale ja czułam się tak, jakbym brała udział w wyścigu, za który miałam dostać puchar i mnóstwo pieniędzy. Poza tym, co tu ukrywać, chciałam dokopać starszemu Leto. Chciałam pokazać mu, że to, iż byłam  dziewczyną, nie oznaczało, że byłam gorsza od niego. Tylko zwycięstwo mogło mi w tym pomóc. 
Po raz kolejny przyspieszyłam i patrzyłam już wyłącznie w przód. Gdy minęłam Lisę, zatrzymałam pojazd.
- I kto wygrał? - zaczął się dopytywać zniecierpliwiony Shannon.
- Nikt.
- Jak to nikt?
- Dojechaliście w tym samym czasie.
- Niemożliwe - rzuciłam, schodząc z motoru.
- Możliwe. Jesteście tak samo dobrzy. 
Spojrzałam najpierw na Lisę, a potem na Shannona. Był wyraźnie zmieszany. Podobnie jak ja, nie lubił przegrywać, a remis w tym przypadku był zdecydowaną porażką.
- Dobra, przyznaję, dałem ci fory. Chciałem zremisować, to było specjalnie.
- Jasne - burknęłam i przewróciłam oczami.
- No tak, chyba nie myślisz, że jesteśmy na tym samym poziomie.
- Dobra, skończcie - wtrącił się Jared, który właśnie do nas podszedł.
- To twój brat sieje tu jakieś herezje. 
Shannon już miał się odezwać, ale wyprzedził go młodszy brat. 
- Teraz ja chcę się pościgać. Kto jest chętny?
- Ja! - wyrwałam się, zanim zdążył to zrobić Shanny. Jared posłał mi ciepły uśmiech, a brat udostępnił mu maszynę, z której niedawno zszedł. - Do znaku? 
Szatyn przytaknął. 
- Ciebie, kotku, rozwalę bez problemu.
- Pożyjemy, zobaczymy. 
Przygryzłam dolną wargę, zgarnęłam opadające na twarz włosy i odpaliłam motor. Jay zrobił to samo, Shannon przeszedł leniwym krokiem na metę, a Lisa zaczęła odliczanie.
- Trzy, dwa, jeden, start! 
Wiosenną ciszę znów przerwał pisk opon, a w powietrze wzbiła się chmura kurzu. Byłam niezwykle skupiona na jeździe, tym razem chciałam wygrać, chciałam poprzeć swoje słowa czynami. Szło mi naprawdę dobrze, dopóki jakaś siła nie zmusiła mnie do przeniesienia wzroku na Jareda. Na tym motorze wyglądał tak seksownie, że zupełnie straciłam koncentrację i... równowagę. Sama nie wiedząc kiedy, przechyliłam się na bok i spadłam na ziemię. Maszyna opadła dopiero kilka sekund później. W pierwszej chwili nie czułam nic, dopiero gdy zobaczyłam nad sobą wystraszonego Jareda poczułam silny ból w nadgarstku.
- Nic ci nie jest? - wydukał drżącym głosem.
- Chyba nie.
- Nic cię nie boli?
- Tylko ręka.
- Złamana?
- Raczej nie, bo mogę ruszać.
- Żyje?! - Właśnie podbiegł do nas przerażony Shannon.
- Żyje, ale zrobiła sobie coś w rękę.
- Ja nie pytam o Mary, tylko o motor. - Starszy Leto nas wyminął i podszedł do maszyny swojego kolegi.
- Kochany człowiek - rzuciłam ironicznie, a Jared pomógł mi wstać. Zaraz po tym podbiegła do nas Lisa. - Żyję, ale boli jak cholera.
- Idziemy do szpitala.
- Do szpitala? Po co? - Spojrzałam na swojego chłopaka pytającym wzrokiem.
- Żeby obejrzał cię lekarz. Nawet nie próbuj dyskutować! 
Pokręciłam głową i nic już się nie odezwałam.
- King, masz szczęście, że motor jest cały, bo inaczej bym cię zabił. 
Jared rzucił bratu karcące spojrzenie i objął mnie ramieniem. 
- No co, wiesz ile musiałabym zapłacić Patrickowi, gdyby coś uszkodziła?
- Wy faceci nie macie za grosz wyczucia - rzuciła Lisa i podobnie jak Jared spojrzała na niego z dezaprobatą.
- Przecież nic się jej nie stało, nie? Mary jest twarda. - Dłoń starszego Leto zwichrzyła mi włosy.
- Jak to jednak złamanie, to pierwszy dostaniesz gipsem - warknęłam, choć brzmiało to bardziej humorystycznie niż groźnie.
- Ja? Dlaczego ja? Przecież jak ścigałaś się ze mną, to nic ci się nie stało. To raczej Jared powinien dostać, nie ja.
- I dostanie.
- Za co?! - Zdezorientowany Jared odsunął ode mnie swoje ramię, przez co lekko się zachwiałam.
- Za seksowny wygląd - odpowiedziałam, po czym cicho syknęłam. Moje ciało po latach bicia powinno się zahartować, uodpornić na ból, ale zamiast tego znacznie się osłabiło. Szczególne kości lewej ręki były narażone na łatwe i nieprzyjemne urazy.
- Aż tak boli?
- Da się wytrzymać. - Uśmiechnęłam się i podniosłam nieco wyżej uszkodzoną rękę. Jared zdawał się być przejęty tym wypadkiem bardziej niż ja. Shannon, mimo iż maskował to dowcipnymi uwagami, też nie pozostawał obojętny i był niespokojny jak jego brat. Tylko Lisa zachowywała spokój, była już przyzwyczajona do moich wyskoków i ich konsekwencji. Nie na żarty przestraszyła się tylko wtedy, gdy tamta bokserka rozbiła mi głowę, inne urazy nie robiły na niej wielkiego wrażenia, choć nie było też tak, że jej to wisiało i powiewało. Przejmowała się, ale z doświadczenia widziała, że ja, podobnie jak kot, zawsze spadałam na cztery łapy. Mimo całego swojego życiowego pecha, miałam wielkie szczęście, albo czujnego anioła stróża. Ta druga opcja była opinią pani Robinson, ja nie wierzyłam w aniołki, diabełki i inne bajkowe stwory.
 




***



       - Stone pewnie się za mną stęsknił - zażartowałam, gdy tylko przeszliśmy przez rozsuwane drzwi szpitala, który nie raz opuszczałam z nowymi opatrunkami i bliznami. Jak to zwykle bywało, na izbie przyjęć oprócz mnie na interwencję lekarza czekało mnóstwo osób, w tym mężczyzna z silnie krwawiącym uchem. Skrzywiłam się i razem z chłopakiem podeszłam do lady, za która stała dyżurująca pielęgniarka.
- Imię i nazwisko?
- Mary King.
- Jest pani ubezpieczona?
- Tak.
- Uraz?
- Coś z ręką. Spadłam z motoru i chyba ją skręciłam. 
Młoda kobieta zanotowała coś w swoim grubym notesie, po czym cicho zaklęła, gdy jej długopis wylądował na blado szarych kafelkach.
- Niedługo ktoś się panią zajmie. 
Uśmiechnęłam się, wzięłam podany przez blondynkę numerek i usiadłam tuż obok zdenerwowanego Shannona.
- Nie bój się, nic mi nie będzie.
- Nie chodzi o ciebie.
- A o co?
- Nienawidzę widoku krwi - wydukał, a jego wzrok zaprowadził mnie na pana z uszkodzonym uchem.
- Wiesz, że to mało męskie?
- Wiem. - Przełknął głośno ślinę i nieco pobladł. Gdybym miała wtedy lepszy nastrój, zaczęłabym się z niego naśmiewać, ale że nie miałam, postanowiłam wykorzystać jego fobię przeciwko niemu w innych okolicznościach.
        Po kilku minutach bezczynnego siedzenia na krześle, w końcu wywołano mój numerek.
- Iść z tobą? - spytał Jared, gdy powoli podnosiłam się z niezbyt wygodnego plastikowego krzesła.
- Nie, dam sobie radę. - Posłałam mu najmilszy uśmiech, na jaki było mnie wtedy stać i ruszyłam w stronę gabinetu, do którego skierowała mnie pielęgniarka. Nacisnęłam klamkę, po czym delikatnie zamknęłam drzwi.
- Witaj, Mary - usłyszałam głos, który zdecydowanie nie należał do doktora Stone'a. Spojrzałam na siedzącego za biurkiem mężczyznę, jego spojrzenie zdawało się być znajome, jednak za nic w świecie nie mogłam skojarzyć, kto to był. - Usiądź. - Mężczyzna wskazał mi ręką rozłożony fotel. Usiadłam, a on nieco się do mnie zbliżył. - Znów obojczyk? - Tym pytaniem wprowadził mnie w kompletne zdezorientowanie. Znów?
- Nadgarstek - odpowiedziałam i mimowolnie rzuciłam okiem na biały fartuch, który znajdował się może cal od mojej twarzy. Przeniosłam wzrok na przyczepioną do niego plakietkę i wszystko stało się jasne; doktor Norton.
- Zaraz go obejrzymy. - Jego głos był ciepły, ale nie kojarzył mi się zbyt dobrze; to go pierwszego usłyszałam po wypadku. Norton przysunął sobie stołek, usiadł na nim i zaczął oglądać moją lewą kończynę. - Boli jak dotykam?
- Boli.
- W skali od jeden do dziesięciu?
- Siedem.
- Możesz nią ruszać?
- Tak. - Na dowód tego poruszyłam lekko dłonią.
- Nie wygląda mi to na złamanie, ale dla pewności lepiej zrobić prześwietlenie.- Lekarz wstał ze stołka i znów usiadł przy swoim biurku, pisząc coś na niewielkiej karteczce. - Idź z tym do gabinetu dwieście dwanaście, poczekaj na zdjęcie, a potem wróć z nim do mnie, dobrze?
- Dobrze. - Przejęłam od niego skierowanie na prześwietlenie i opuściłam gabinet, mijając się z kobietą, u której boku szedł mały chłopczyk z ręką owiniętą w prowizoryczny temblak.
- I co? - Jared na mój widok szybko wstał z miejsca.
- Muszę zrobić zdjęcie i pójść do niego jeszcze raz. To może trochę potrwać, więc jak chcecie to idźcie, ja sobie poradzę - zwróciłam się do wszystkich swoich towarzyszy.
- Ja zostaję - oznajmił niemal natychmiast Jay.
- A my pójdziemy, bo on mi tu zaraz zemdleje. - Lisa złapała w dalszym ciągu bladego Shannona za ramię i oboje wstali z miejsc. Pożegnaliśmy się z nimi i poszliśmy na górę. Nie byłam zaskoczona, gdy pod gabinetem dwieście dwanaście zobaczyłam sporą kolejkę.
- No to sobie poczekamy - rzuciłam i usiadłam na najbliższym wolnym krześle. Jay usiadł tuż obok i objął mnie ramieniem. Z braku ciekawszego zajęcia zaczęłam rozglądać się dookoła i patrzeć na twarze czekających na korytarzu ludzi. - O nie, tylko nie on - wyrwało mi się, gdy zobaczyłam, kto siedzi przy samych drzwiach.
- Kto.
- Nikt. 
Jared nie wiedział o Finnie, nie chciałam go niepotrzebnie denerwować.
- No przecież na nikogo byś tak nie zareagowała.
Nie miałam wyjścia, musiałam mu powiedzieć.
- Widzisz tego faceta przy drzwiach?
- Widzę.
- Od miesiąca przyłazi do baru i składa mi różne, dziwne propozycje. Proponuje mi wspólne wakacje, kolacje, ostatnio nawet małżeństwo.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?! - Jared spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Bo nie chciałam zawracać ci głowy głupotami.
- Głupotami? Z tego co mówisz, ten facet to psychol, może coś ci zrobić.
- Sama sobie z nim poradzę.
- Zaraz do niego podejdę i powiem, że ma się od ciebie odczepić. - Jerry już miał wstać, gdy w ostatniej chwili przygwoździłam jego rękę do obręczy krzesła, co skończyło się dla mnie sporym bólem, gdyż użyłam w tym celu poszkodowanej dziś ręki.
- Daj spokój, Jared, poradzę sobie z nim.
- Na pewno?
- Na pewno. Facet w gruncie rzeczy jest nieszkodliwy.
- Ale jakby co, to wystarczy słowo i przemodeluję mu twarz - zdążył to powiedzieć i drzwi gabinetu się otworzyły i brunet wszedł do środka. Jared przycisnął wargi do mojej skroni, po czym zabrał mi z ręki świstek papieru.
- Norton.
- To był mój lekarz prowadzący po wypadku.
- Poważnie? - Jared oddał mi skierowanie i wsunął dłoń do kieszeni ciemnych spodni.
- Poważnie. Najpierw go nie skojarzyłam, bo posiwiał i ogólnie się postarzał, ale poznałam go po nazwisku. Tabliczka na jego kilcie śniła mi się po nocach. Doktor W. Norton - rzuciłam i spojrzałam w sufit.
- W?
- William.
        Kiedy przyszła już moja kolej, poczułam ogromną ulgę. Miałam już dosyć bycia w tamtym miejscu, chciałam jak najszybciej zrobić to badanie, dostać zdjęcie, zahaczyć o gabinet doktorka i wrócić do domu, jednak to wszystko dłużyło się w nieskończoność. Samo prześwietlenie nie trwało długo, dłużej czekałam na odebranie tego cholernego zdjęcia.
- Pani Mary King.
- Nareszcie. - Podniosłam głowę z ramienia zmęczonego czekaniem Jareda i podeszłam do futryny, w której zamiast drzwi zamontowany był blacik, który się podnosił. Przejęłam z rąk starszej kobiety żółtawą kopertę i machnęłam na swojego chłopaka. Wstał z miejsca i razem ze mną zszedł na dół.
- Jestem padnięty - mruknął, powoli zaliczając kolejne stopnie.
- Ja też, ale jeszcze chwila. Poczekaj tu na mnie.
- Już mnie tyłek boli od tego siedzenia.
- To postój. - Mimo bólu zaśmiałam się i zapukałam do białych drzwi. W gabinecie na szczęście nie było nikogo poza doktorem, który tak samo jak wcześniej, siedział za biurkiem. Podeszłam do niego i podałam kopertę. Otworzył ją, wyjął zdjęcie i przywiesił na świecącą tablicę.
- Złamania nie ma, pęknięcia kości też nie. Zabandażuję ci to i przepiszę maść na złagodzenie obrzęku i tabletki przeciwbólowe. 
Nic nie powiedziałam tylko zajęłam przeznaczone dla pacjentów miejsce i czekałam, aż Norton zrobi to, co należy. 
Mężczyzna najpierw posmarował mi nadgarstek maścią, a potem szczelnie owinął to miejsce bandażem.
- No a jak obojczyk, dokucza?
- Czasami.
- Tańczysz?
- Już nie.
- Szkoda. - Obrócił się i sięgnął po leżącą na stoliku zapinkę.
- No szkoda.
- A jak tata i siostra?
- Lily mieszka z babcią w Seattle, chodzi tam do szkoły, a z ojcem już od dłuższego czasu nie mam żadnego kontaktu.
- No to niedobrze.
- Czy ja wiem, czy niedobrze. Po śmierci mamy stał się zupełnie innym człowiekiem, nie dogadywaliśmy się, więc się wyprowadziłam.
- I gdzie teraz mieszkasz?
- Mój chłopak kupił w zeszłym roku mieszkanie w centrum.
- Radzicie sobie?
- Tak. Oboje pracujemy, starcza nam na opłaty, nie głodujemy, więc jest dobrze. 
Lekarz się uśmiechnął i wrócił za biurko, by wypisać mi receptę. Było mi miło, że mnie pamiętał i pytał, jak mi się wiedzie. To świadczyło o tym, że był lekarzem z powołania i naprawdę zależało mu na pacjentach. Widział w nich ludzi, nie jedynie szczeble, po których wspinał się do awansu na ordynatora.


 
  
Data pierwotnej publikacji: 2.02.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz