Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

wtorek, 4 grudnia 2012

64. I should have known better than to cheat a friend

        Mary wyszła ze starego budynku największej hali sportowej w mieście i pierwszym, co zobaczyła, było stado czarnych, złowrogo na nią spoglądających kruków. Jej ciało przeszedł silny dreszcz, dziewczyna nienawidziła tych ptaków. Miała do nich uraz po tym, jak jeden z nich zaatakował ją, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Skończyło się na lekkich zadrapaniach i ogromnej panice.
- Wstrętne ptaszyska - warknęła pod nosem i ruszyła w stronę czekającego na nią czerwonego forda. 
Niebo spowite było ciemnymi chmurami, zewsząd wiał świszczący wiatr, a liście tańczyły w powietrzu, tworząc maleńkie wiry unoszące się ku górze. Słońca nie było wcale, mimo iż powinno świecić ciepłymi promieniami, przynajmniej taka myśl przebiegła przez głowę Mary. Panna King miała silne poczucie, że przyroda była pod władaniem wiosny, jednak nic na to nie wskazywało. To, co działo się dookoła niej, wydawało się być jesienią, ale w jej głowie zakodowany był miesiąc marzec, dzień bodajże dwunasty. Nie miała tylko pojęcia, który to rok, mimo iż usilnie starała się to sobie przypomnieć. W końcu jednak przestała zaprzątać sobie tym umysł i przyspieszyła kroku, by jak najszybciej schronić się w samochodzie swojej mamy przed niemal urywającym głowę wiatrem. 
Otworzyła drzwiczki i od razu przywitał ją szeroki uśmiech Emily King. Dziewczyna zaczęła odnosić wrażenie, że właśnie przeżywa deja vu, jednak nie takie typowe. 
Kiedy zapięła pasy, poczuła, że cały dzień był dokładną kopią doby, którą już kiedyś przeżywała. Te dwa dni różniły się od siebie jedynie pogodą i jej odbiciem w lusterku. Pamiętała, że za pierwszym razem święciło słońce, wiatr tylko leciutko powiewał, wprowadzając w ruch liście drzew, nie było gorąco, ale można było czuć rozkoszne ciepło wiosennego słońca na twarzy. Pamiętała też, że gdy spojrzała w lustro, jej twarz wyglądała na młodziutką, mogła mieć wtedy góra trzynaście lat, dziś widziała dwudziestolatkę. Jedynie mama wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy. Jej włosy były upięte w luźny, wysoki koczek, a na ustach mieniła się pomadka ochronna, której codziennie używała. Pani King miała niezwykle podatne na wysuszenie wargi, więc musiała je odpowiednio pielęgnować, by zawsze były miękkie i delikatne.
- Zrobiłam już zupę pomidorową, a jak wrócimy, pomożesz mi przy pieczeni. 
Mary się wzdrygnęła, słowa jej matki były identyczne.
- Dobrze - wydukała, nie wiedząc, jak powinna zareagować. Emily przekręciła kluczyk i wcisnęła pedał gazu. Mary czuła, że zaraz coś się stanie, jednak mimo usilnych prób przypomnienia sobie co, w głowie miała czarną dziurę i to piekielne przeczucie. - Mamo?
- Słucham?
- Nie masz wrażenia, że to już się działo? - zapytała niepewnie, obserwując idealnie symetryczną twarz siedzącej obok blondynki.
- Nie.
- A ja tak i czuję, to znaczy wiem, że za chwilę coś się stanie, nie wiem tylko co.
- Oj, Mary, ty i te twoje złe przeczucia - zaśmiała się kobieta, unosząc kąciki ust w subtelnym uśmiechu. 

Zdążyła to powiedzieć i obie zobaczyły przed sobą jasne światło, i poczuły niespodziewany wstrząs. Do uszu Mary doszedł przeraźliwy huk i pisk opon przypominający wycie cierpiącego psa. Pas, którym była przypięta do siedzenia, rozerwał się, a ona sama przesunęła się do przodu, uderzając głową i barkiem o deskę rozdzielczą. Usłyszała tylko trzask łamanej kości, poczuła silny, wręcz monstrualny ból. Syknęła, po jej czole zaczęła spływać ciepła ciecz. Chciała ją zetrzeć, ale kiedy tylko uniosła lewą rękę, przeszył ją jeszcze silniejszy ból, na który zareagowała krzykiem. Krzyknęła też, gdy spojrzała w lewo i zobaczyła nieprzytomną matkę, z której nosa i kącika ust sączyła się krew. Chciała jej jakoś pomóc, ale każdy ruch wiązał się z najgorszym bólem, jaki kiedykolwiek przyszło jej odczuwać, zaczęła więc wołać o pomoc. Choć jej głos nie był tak głośny jak zawsze, ktoś go usłyszał. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna stanął przed rozbitym samochodem i spojrzał przez otwór, w którym jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się szyba. Mary, mimo nieco zaburzonego uderzeniem widzenia, rozpoznała w nim śledczego Lopeza, współpracownika taty i przyjaciela rodziny, jednak zamiast odetchnąć z ulgą, poczuła jeszcze większy niepokój, gdyż odniosła wrażenie, że Freddy może zrobić jej coś złego. Nie pomyliła się. Brunet obszedł auto, stanął przy wygiętych drzwiczkach od strony pasażera, otworzył je i od razu chwycił w dłoń jej włosy, mocno szarpiąc w swoją stronę.
Krzyczała, gdy silny mężczyzna wywlekał jej obolałe ciało z wraku forda, nikt jednak jej nie słyszał, miasto zdawało się być opustoszałe, zniknął nawet tir, który wjechał w nie z ogromną prędkością.
- Krzycz sobie do woli i tak nikt cię nie usłyszy - zadrwił trzydziestopięciolatek i nadal ją gdzieś ciągnął. W końcu puścił, oczyszczając dłoń z pozostałości jej jasnych włosów. Chciała wstać, ale ból skutecznie jej to uniemożliwił. Była w szoku, nie wiedziała, co się dzieje, bała się, bała się jak nigdy dotąd. - Nareszcie sami - mruknął Fred i ku jej zaskoczeniu, usiadł na niej okrakiem, rzucając zwierzęce, pełne chorego podniecenia spojrzenie. 
Już miała wrzasnąć, gdy ten wymierzył jej silny policzek, po czym jednym ruchem zdarł z niej szarą bluzkę. Uśmiechnął się obrzydliwie na widok ułożonych w białym biustonoszu piersi blondynki i oblizał wargi. Równie szybko co bluzkę, zerwał i stanik i położył swoje brudne łapy na biuście przerażonej Mary, ugniatając go i boleśnie ściskając.
King zaczęła płakać, a pan śledczy nucić popularną wśród Amerykanów piosenkę "Mary had a little lamb".
- Zostaw mnie, błagam - wydukała błagalnym tonem, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił i zaczął przesuwać język po zakrwawionej i mokrej od łez twarzy swojej ofiary, schodząc coraz niżej i niżej. W końcu jego usta znalazły się na lewej piersi dziewczyny i zaczęły ją kąsać. 
Jej szloch i błagania narastały, ale to go tylko podniecało i zachęcało do dalszego działania. Obniżył dłoń i zerwał tym razem jeansy. 
- Nie!
- Tak - wymruczał i zacisnął lewą dłoń na jej szyi. Na tyle mocno, by sprawić jej ból, ale nie wystarczająco, by ją udusić czy odebrać przytomność. Zresztą on tego nie chciał, nie chciał jej zabić, nie chciał też, by zemdlała. Chciał, by była świadoma, by wszystko czuła, by błagała go o litość. To chyba uwielbiał najbardziej. Kiedy jeszcze pracował w ośrodku poprawczym dla dziewcząt, najbardziej podniecały go prośby o litość, te błagania, by przestał, kiedy brutalnie penetrował swoim nabrzmiałym członkiem pochwy młodych, często nie mających wcześniej kontaktów seksualnych dziewcząt. W tamtej chwili Mary przypomniała mu właśnie taką dziewczynkę i miał zamiar wykorzystać fakt, że połamany obojczyk i uraz głowy uniemożliwiały jej ucieczkę. 
Wbił swój nieczysty wzrok w bladoróżowe figi okalające strefę intymną córki przyjaciela i poczuł, jak jego penis drgnął. Czuł, że już dłużej nie wytrzyma, więc prawą dłonią zerwał materiał, który dzielił go od waginy dziewczyny, po czym zaczął rozpinać spodnie. 
Mary mimo bólu zaczęła wierzgać, nie chciała, by mężczyzna, którego w dzieciństwie nazywała wujkiem ją zgwałcił, nie chciała by gwałcił ją ktokolwiek. 
- Przestań, ty głupia suko! - wrzasnął, rozkładając jej trzęsące się ze strachu nogi. 
Chciała je znów złączyć, jednak Lopez już zdążył się w między nie wsunąć. 
Znów głośno załkała, błagając, by tego nie robił, on jednak tylko się zaśmiał i włożył w jej pochwę sztywnego jak pal członka. 
Krzyknęła, a on wprowadził swoje biodra w szybki ruch. 
Mary czuła przerażający ból, miała wrażenie, że penis mężczyzny miażdży jej łono, czuła spływającą po udach krew. 
Lopez zaczął wydawać z siebie dzikie odgłosy, ściskając coraz mocniej obolałą już szyję dziewczyny. Poruszał się w niej tak, jakby wstąpił w niego diabeł i czerpał z tego nieopisaną rozkosz. 
King straciła przytomność...
         Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą biały fartuch i tabliczkę z napisem dr. W. Norton. Wiedząc, że jest w szpitalu, odetchnęła z ulgą, bo to znaczyło, że już było po wszystkim, że ktoś uratował ją z rąk tego psychopaty.
Lekarz wyszedł. Odchyliła głowę i poczuła nieprzyjemny chłód. Z wielkim trudem uniosła okrywający ją cienki materiał i zobaczyła, że jest kompletnie naga, a jej ciało pokrywają siniaki, zadrapania i zaschnięta krew. Przez jej obolały kręgosłup przeszedł dreszcz, który skumulował się w kroczu i wywołał okropny ból. Przyłożyła doń dłoń i nieprzyjemne uczucie zwiększyło się jeszcze bardziej. Syknęła. Odsunęła kończynę i zobaczyła na niej krew. Zrobiło jej się słabo. Przyłożyła głowę do poduszki i wtedy do sali wpadło trzech mężczyzn. W jednym z nich rozpoznała Chrisa Moore'a, dwaj pozostali też wyglądali znajomo: wysocy, łysi i barczyści, gdzieś już ich widziała.
- Panowie, Mary jest zwarta i gotowa, bierzcie, jak chcecie - padło z ust dilera i dwaj łysole natychmiast rzucili się na i tak już cierpiącą dziewczynę. Zrzucili jej okrycie i zaczęli obłapiać, nie zważając na świeże rany. Nie miała już nawet siły krzyczeć, po prostu zamknęła oczy i czekała.
- Długi się spłaca... 





***




         Otworzyłam szeroko oczy, przesuwając drżącą dłoń po mokrym od potu czole i zacisnęłam mocno zęby. Wszystko było snem, nie był nim tylko ból. Ten cholerny, przeszywający ból tego cholernego obojczyka. 
Nie chcąc budzić Jareda, wysunęłam się spod kołdry i jeszcze ciszej opuściłam duszną sypialnie, kierując się prosto do łazienki. 
Oblana potem koszula nocna przyklejała się do mojego ciała, a wilgotne włosy opadały na bladą twarz, nie miałam jednak siły na to, by się umyć czy chociażby przebrać. Otworzyłam stojącą tuż przy umywalce szafkę  i zaczęłam szukać w niej tabletek przeciwbólowych, które Norton przepisał mi miesiąc wcześniej. Były wystarczająco silne, by poradzić sobie z paskudnym bólem nadgarstka, więc liczyłam na to, że z obojczykiem poradzą sobie równie skutecznie. 
Przesunęłam opakowanie z pigułkami antykoncepcyjnymi, przełożyłam fiolki z witaminami i już miałam zakląć, gdy moim oczom ukazało się plastikowe opakowanie z białą etykietką i nakrętką tego samego koloru. Odetchnęłam z ulgą i wysypałam dwie tabletki na otwartą dłoń, zaraz po tym kierując się do umywalki. Z lekkim trudem przekręciłam kurek i przepłukałam usta chłodną wodą płynącą z metalicznej rurki. Kiedy pozbyłam się uczucia suchości, położyłam na języku gorzkie, błękitne krążki i moje usta znów napełniły się niezbyt nadającą się do takich celów kranówką. Moje wybawienie przeleciało przez gardło, zostawiając za sobą niezbyt przyjemny posmak i uczucie szorstkości. 
Powoli wypuściłam zebrane w płucach powietrze i zaczęłam czekać na działanie leku. 
Minęła minuta, ból powoli zaczął się zmniejszać, ale nadal był silny. 
Dwie minuty, zaczęłam odczuwać coraz większą ulgę. 
Cztery minuty, ból był już praktycznie nieodczuwalny. To cudo koiło moją odwieczną dolegliwość o wiele lepiej i skuteczniej niż kokaina, ale było trudniej dostępne. Do kupienia tylko w aptekach, po ukazaniu recepty. 
        Przesunęłam język po spierzchniętej dolnej wardze i rozmasowałam kark. Po takich snach czułam się fatalnie nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Odczuwałam bóle głowy, karku i brzucha. Po takich, zarezerwowanych tylko dla mnie obrazach, niewidzialny sznur zaciskał się na moim żołądku, przyprawiając mnie o silne mdłości, a czasami nawet i o wymioty. Tamtej nocy nie zwymiotowałam tylko dlatego, że do świętej trójcy doszedł jeszcze obojczyk, który uwielbiał o sobie przypominać wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałam.
Głęboko westchnęłam i nacisnęłam klamkę, której chłód przyprawił mnie o lekki dreszcz. Gorąco, które uderzyło mnie przez koszmarny sen i ból zniknęło, zastąpiło je wewnętrzne zimno, co sprawiło, że chciałam, jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżku. 
Drogę z korytarza do sypialni pokonałam ekspresowo i znów wsunęłam się pod rozkosznie ciepłą kołdrę, przykładając głowę do miękkiej, odrobinę wilgotnej poduszki. Z ogromną lekkością zamknęłam oczy, czekając na tym razem piękny sen.
- Wstawałaś? - wymruczał Jared, gdy byłam już bliska odpłynięcia do krainy Morfeusza.
- Tak, musiałam skorzystać z kibelka - odpowiedziałam, by uniknąć kolejnego pytania. Nie chciałam mówić mu prawdy i znów obarczać go swoimi problemami zdrowotno-sennymi.
- Aha. - Usłyszałam ciche skrzypnięcie, po czym poczułam dłoń Jerry'ego na swoim prawym biodrze. Uśmiechnęłam się pod nosem i położyłam na niej swoją lewą kończynę. Palce szatyna splotły się razem z moimi i oboje zapadliśmy w głęboki sen. Chcieliśmy wykorzystać te cztery godziny, które pozostały nam do momentu rozdarcia się starego budzika znalezionego na wyprzedaży podwórkowej.
 




***



        - Mary, ile zostało nam butelek toniku? - zapytał Stevie, odrywając wzrok od mężczyzny, który skrupulatnie wypisywał fakturę.
- Niedużo, trzy czy cztery butelki.
- Okey.
- No i szef mógłby wziąć tequilę, bo też się kończy - dodałam, widząc ostatnie cztery butelki tegoż trunku.
- No tak, tequila, dobrze, że powiedziałaś, bo wyleciało mi z głowy.
- Do usług. - Uśmiechnęłam się i wróciłam do przecierania stojących pod ladą kieliszków. Ruch, jak to zwykle przed południem, był dosyć słaby, ale to była tylko cisza przed burzą, gdyż za kilka godzin miał się zacząć coroczny, trwający trzy dni turniej bilardowy, podczas którego zbierałam największe napiwki. 
Jay sugerował bym wzięła w nim udział, ale ja wolałam pracować, bo to bardziej mi się opłacało. Nagrodą dla zwycięzcy były darmowe piwo i dwieście dolarów, na napiwkach wyciągałam nawet trzy razy tyle. No cóż, do baru ściągało wtedy wielu bardzo hojnych mężczyzn, którzy robili się jeszcze bardziej hojni, gdy wygrywali bilardowe potyczki i przybliżali się do zwycięstwa. Raj dla kelnerek. 
Na samą myśl o tym, na moje usta wkradał się szeroki uśmiech i praca szła o wiele lepiej.   




***



         Zamieszanie, wrzawa i tłok, to wszystko było o wiele większe niż w latach poprzednich, jednak nas wszystkich to jedynie cieszyło. No, może nie wszystkich. Tom był poirytowany faktem, że będzie musiał zmywać dwa razy więcej i nawet nie dostanie za to napiwków, na jakie mogłyśmy liczyć my.
- Życie jest brutalne. - Puściłam przyjacielowi oczko i postawiłam w okienku tacę z brudnymi kuflami. Z miną męczennika postawił jej w dużym zlewie i oddał mi moje narzędzie pracy, z którym z powrotem ruszyłam na pełną ludzi salę. Dziewięćdziesiąt procent stanowili mężczyźni, jednak było też tam trochę kobiet, które zainspirowane zeszłoroczną wygraną Daisy Teach, chętnie stanęły w szranki z płcią przeciwną, w zdawałoby się zdominowanej przez samców dziedzinie.
- Whiskey z lodem - rzucił pan Simons, a ja dopisałam jego zamówienie do obszernej listy życzeń klientów, którzy obserwowali zmagania zawodników, siedząc wygodnie przy stolikach. Ci, którzy stali przy stołach, musieli fatygować się do lady sami, gdyż niemożliwym było zapamiętanie, co komu przynieść.
Przeciskałam się przez gęsty tłum i nagle poczułam czyjeś dłonie na swoich biodrach.
- Nie masz może ochoty zabawić się w moim samochodzie? - wyszeptał obcy głos prosto do mojego ucha.
- Nie masz może ochoty stracić kutasa? - warknęłam i nawet na niego nie patrząc, wyrwałam się z jego bezczelnego uścisku. Nie miałam ochoty patrzeć na gębę zboczeńca, zbyt wiele ich oglądałam i nie znosiłam ich widoku. Zanim doszłam do stojącej za barem Laury, zdążyłam nieco ochłonąć, w końcu musiałam być wesoła i uśmiechnięta, by zebrać, jak najwięcej napiwków, bo to była jedyna taka okazja w roku.
- Która już dzisiaj? - spytała koleżanka, biorąc ode mnie kartkę z nazwami przeróżnych trunków.
- Czwarta, a u ciebie ile było?
- Dwie - odpowiedziała i zaczęła napełniać kufel świeżo dostarczonym piwem. Chodziło oczywiście o liczbę złożonych nam propozycji seksualnych, których robiłyśmy okazjonalny ranking i w którym ja niestety wiodłam prym.
- Żyleta, jak zwykle wygrywa - zaśmiała się Melissa, stawiając tacę na nieco mokrym blacie, którego Laura jeszcze nie zdążyła przetrzeć.
- Chętnie się zamienię.
- Podziękuję. U mnie póki co jest zero i bardzo mnie to cieszy.
- Szczęściara. - Zrobiłam teatralną minę i przechwyciłam pierwszą turę zamówień dla czterech stolików. Z kolejnymi trzema uwinęłam się dosyć szybko i za pozwoleniem szefa zrobiłam sobie króciutką przerwę na papierosa, po której do mojej niechlubnej listy doszły trzy kolejne propozycje, w tym jedna od pijanej kobiety, stałej bywalczyni przydrożnego motelu.
- Zaraz zwariuję - mruknęłam, pokładając się na czystym już blacie.
- Pomyśl o tych pieniądzach, które za to dostaniesz.
- Staram się, ale nogi mi zaraz odpadną. Marzę tylko o tym, by się położyć i dostać masaż wiesz czego - rzuciłam z brudnym uśmieszkiem.
- A to żaden problem, dostałaś przecież siedem propozycji.
- No bardzo śmieszne. Myślałam o Jaredzie w roli masażysty. Mówię ci, Laura, co on potrafi robić palcami.
- Mary, błagam cię, skończ. Od miesiąca z nikim nie spałam, a libido i tak już mam na poziomie napalonego byka.
- Skorzystaj ze swoich czterech propozycji. - Wybuchnęłam głośnym śmiechem, a brunetka szturchnęła moje ramię, po czym sama zaczęła śmiać się w najlepsze. Nasz wybuch radości przerwała męska dłoń, która spoczęła na moim ramieniu.
- Czyżby ósemka? - Laura uniosła wymownie brwi, a ja się obróciłam i doznałam niemałego szoku. Przede mną stał Calvin River, jedyny chłopak należący do grupy baletowej, w której niegdyś tańczyłam.
- Cal? Co ty tu robisz? - spytałam, rzucając mu zaskoczone spojrzenie.
- Cześć, Mary, masz może wolną chwilę?
- No mam, a co?
- Chciałem z tobą porozmawiać. Mam do ciebie prośbę.
- Ty? Calvin River ma prośbę do puszczalskiej ćpunki? Nie wierzę - prychnęłam ironicznie.
- Wiesz, że nigdy tak o tobie nie myślałem.
- Ale wypiąłeś się na mnie tak samo jak pozostali. 
Twarz chłopaka oblał purpurowy rumieniec, a dłoń lekko zadrżała.
- Wiem i strasznie mi z tego powodu głupio.
- Tobie jest głupio, tak? A co ja mam powiedzieć? Uważałam cię za swojego przyjaciela, nawet się trochę w tobie podkochiwałam, a ty odwróciłeś się ode mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Caroline to jeszcze rozumiem, to pieprzona hipokrytka i zazdrośnica, ale twoja niechęć była dla mnie ciosem. 
Tak w rzeczy samej było. Calvin często odprowadzał mnie do domu po zajęciach, gdy moja mama musiała zajmować się Lily dwadzieścia cztery godziny na dobę, a tata pracował. Pomagał mi z biologią i to on był pierwszym chłopakiem, którego pocałowałam. Co prawda bez języczka, ale wtedy sam całus był czymś ekscytującym. Parą nie zostaliśmy tylko dlatego, że moim priorytetem był balet, na drugim miejscu stała gimnastyka, a na trzecim nauka, chłopcy zupełnie mnie nie interesowali. Poza tym Cal to był zawsze bardziej niż materiał na chłopaka przyjaciel. Wszystko jednak zmieniło się po moim wypadku. Kiedy to zaczęłam przyjaźnić się z Courtney, River przechodził obok mnie na ulicy i odwracał głowę, tak jakby w ogóle mnie nie znał. Było mi dobrze w przyjaźni z Ravin, bo naprawdę wspierała mnie i kochała, jak nikt inny, ale brakowało mi spokojnego i rozsądnego Calvina. Czasami odczuwałam silną potrzebę rozmowy z nim, ale on mnie unikał, bo przecież zadawanie się z Mary "Żyletą, Mary Jane, Bloody Mary" King było największym wstydem, na jaki mógł się narazić chłopak z dobrego domu. Miałam do niego żal, bardzo wielki żal, tak wielki, że kompletnie wymazałam go ze swojej pamięci i przestałam wspominać, tak jakby nigdy nie istniał.
- Wiem i przepraszam, ale wiesz, jak to jest, kiedy ma się taką rodzinę jak moja. Kiedy to, co pomyślą o tobie inni jest dla ciebie najistotniejsze.
- Marne tłumaczenie, ale niech ci będzie. Pięć minut.
- Ale możemy wyjść, bo tu jest trochę głośno?
- Idź i tak teraz wszyscy są zajęci grą Teach kontra Lasley - wtrąciła się Laura, a ja powoli wstałam ze stołka, zastanawiają się, czego może ode mnie chcieć mój eks przyjaciel. 





  
***




         - No więc, co to za prośba? - spytałam, gdy tylko usiedliśmy na ławce w pobliskim parku i odpaliłam papierosa.
- Musisz palić?
- Tak, muszę. Mówisz, czy mam wracać?
- Bardzo ważna. Za miesiąc biorę udział w castingu do przedstawienia tanecznego, no i na przesłuchaniu obowiązuje mnie też układ z partnerką. Przy organizatorach będę tańczył z ich tancerką, ale do ćwiczeń muszę znaleźć kogoś na własną rękę.
- Poczekaj - rzuciłam zaraz po tym, jak wypuściłam zalegający w moich płucach dym. - Czy ty chcesz, żebym to ja z tobą ćwiczyła?
- W rzeczy samej.
- Dobre - zaśmiałam się, po czym znów mocno zaciągnęłam.
- Dlaczego się śmiejesz?
- Nie odzywasz się do mnie od siedmiu lat, a teraz nagle chcesz, żebym ci pomogła? Dlaczego nie poprosisz, którejś z tych nadętych laleczek z nienaganną opinią wzorowych uczennic i panienek z dobrych domów?
- Bo ty jesteś najlepsza.
- Dobre sobie - prychnęłam, obracając delikatnie papierosa w palcach.
- Mówię serio. Pozostałe dziewczyny nie dorastały ci do pięt, nawet, a może szczególnie Pauline.
- Mówisz tak, bo ona jest teraz w Nowym Jorku, ale gdyby była tutaj, to ją byś o to prosił.
- Mówię tak, bo to prawda. Jesteś najlepszą tancerką, jaką znam i sama dobrze o tym wiesz. Nie wiedzieć czemu, uwierzyłam w te słowa, uwierzyłam w to, że Cal mówił prawdę. 
- Nie proszę cię o wybaczenie, nie musimy nawet ze sobą rozmawiać, proszę tylko o to, byś pomogła mi z tym układem. To tylko miesiąc, mogę ci nawet zapłacić.
- Nie chcę twoich pieniędzy.
- Mary, błagam cię, to moja życiowa szansa, dzięki temu...
- Powiedziałam, że nie chcę twoich pieniędzy, a nie, że nie będę z tobą tańczyć - przerwałam mu ten jego dramatyczny wywód.
- Czyli się zgadzasz?
- Tego też nie powiedziałam. Muszę to sobie przemyśleć, przyjdź jutro do baru to dam ci odpowiedź.
- Dziękuję - rzucił wesołym tonem.
- Jeszcze się nie zgodziłam.
- Ale i tak ci dziękuję.
 
 




***




        - Zgodzisz się? - zapytał Jared, gdy przedstawiłam mu prośbę Calvina.
- Nie wiem, ciężko mi zdecydować. 
Kiedy tylko krem wsiąkł w moje dłonie, odchyliłam kołdrę i położyłam się na miękkim materacu, co było cudowną ulgą dla mojego obolałego kręgosłupa. 
- Cal naprawdę mnie zawiódł, nie wiem, czy zasłużył na moją pomoc.
- Dziwi mnie jedna rzecz - rzucił, kładąc się tuż obok mnie na brzuchu, tak, by obserwować moją twarz.
- Co?
- To, że nigdy mi o nim nie opowiadałaś.
- Bo nie było o czym.
- O swojej relacji z Oliverem mówiłaś wprost.
- Ale z Oliverem to było, co innego. Calvin nie był moim chłopakiem tylko przyjacielem. Przyjacielem, który mnie zdradził, więc nie było się czym chwalić - odpowiedziałam, przeczesując palcami jego niedawno umyte włosy. Uśmiechnął się, po czym chwycił moją dłoń i zaczął obsypywać ją delikatnymi pocałunkami, które sprawiły, że moje ciało przeszedł niezwykle przyjemny dreszcz. - Na seks nie mam już siły, ale mógłbyś zrobić dla mnie coś innego - mruknęłam, gdy ciało Jareda znalazło się tuż nad moim.
- Co takiego?
- Dobrze wiesz. - Przygryzłam dolną wargę, po czym zsunęłam bawełnianą bieliznę. Jerry automatycznie się zsunął i rozchylił moje uda. Kiedy tylko jego delikatne wargi dotknęły mojego krocza, mruknęłam niczym kocia, którą ktoś właśnie podrapał za uszami w sposób, jaki lubi najbardziej. 
Zamknęłam oczy, położyłam dłonie na głowie zajętego pieszczotami chłopaka i rozkoszowałam się każdym ruchem jego ust. Sprawny język przesuwał się między moimi wargami sromowymi, a wargi delikatnie je kąsały. 
Z ust wypłynął mi głośny jęk, a zmęczone ciało wygięło się w łuk, chcąc coraz więcej  i więcej. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie rozkoszy, gdy tylko intensywnie stymulowana łechtaczka wysłała całemu organizmowi cudowny orgazm, który zatrząsł moimi kończynami. Przycisnęłam twarz do poduszki i dziękowałam losowi za to, że zesłał mi takiego partnera. 

.......................
Tytuł rozdziału: Powinienem był wiedzieć lepiej, niż zdradzać przyjaciółkę
 
 

Data pierwotnej publikacji: 14.02.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz