Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 5 grudnia 2012

65. You're the reason I can't control myself

           W wielkiej otoczonej z trzech stron lustrami sali roznosiły się dźwięki płynące z czarnego ustawionego w rogu fortepianu. Starszy mężczyzna z wielkim wyczuciem  przesuwał palce po klawiaturze, obserwując ruchy ćwiczących tancerzy. Był pełen podziwu dla tych młodych ludzi, którzy tak bardzo poświęcali swoje ciała w imię sztuki. Przeniósł wzrok z wykonującej obrót brunetki na czterdziestoletnią instruktorkę, która swojego czasu odnosiła spore sukcesy w dziedzinie baletu. Jej nienaganna postawa i surowy wyraz twarzy sprawiały, że nie wydawała się być zbyt miła w obejściu. I nie była. Pani Crystal, która przejęła posadę po pani Shoother, była nad wyraz złośliwą i zgorzkniałą starą panną, która wiele wymagała od swoich uczniów i współpracowników. Nie lubiła ludzi, a szczególnie młodych, zdolnych i urokliwych dziewcząt, które miały szansę osiągnąć więcej niż ona w ukochanej przez nią dziedzinie.
Maestro przeniósł palec z dźwięku e na dźwięk c i wtedy trzasnęły masywne drzwi sali. Mężczyzna przerwał grę i oczy wszystkich przeniosły się na dopiero co przybyłą blondynkę.
- Panna King jak zwykle spóźniona.
- Przepraszam, byłam u lekarza - wytłumaczyła się, robiąc niepewny krok w stronę niziutkiej ławeczki.
- A mnie to nie obchodzi. Nie jesteś divą, żeby sobie na takie coś pozwalać. Myślisz, że kiedy dostaniesz pracę w jakimś studiu baletowym twojego choreografa będzie obchodziło to, że byłaś u lekarza? Nie, moja droga, po pięciu minutach zastąpi cię inna tancerka - oznajmiła lodowatym tonem kobieta, która nie darzyła Mary zbyt wielką sympatią. Ba, ona jej nienawidziła. Młoda King irytowała ją na wszelkie możliwe sposoby. Pani Crystal nie cierpiała jej delikatnej twarzy, płynnych ruchów i pasji, jaką w sobie nosiła. Camille Crystal była zimną perfekcjonistką, każdy jej ruch był przemyślany, kontrolowany; Mary King dawała się ponieść muzyce, kompletnie zatracała się w tańcu. Wszystko przychodziło jej z wielką naturalnością i lekkością, była urodzoną baletnicą.
- Wiem i obiecuję, że to już się nigdy nie powtórzy.
- Ja myślę. Odłóż te rzeczy i do drążka. 
Dwudziestolatka położyła czarną torbę, przez którą przewieszona była biała bluza z kapturem na ławeczce, wykonała okrężny ruch głową i ruszyła w stronę drążka. Miała ochotę zwyzywać swoją nauczycielkę od najgorszych, ale nie chciała wylecieć z grupy. Za bardzo zależało jej na balecie, by wszystko przekreślić przez swój niewyparzony język.
- Szybciej, King, nie będziemy na ciebie czekać w nieskończoność! 
Blondynka zacisnęła dłoń w pięść, a jej wzrok napotkał na swej drodze wredne spojrzenie Pauline Stanley. Jej odwieczna rywalka miała na twarzy szyderczy uśmiech, cieszyła ją każda wpadka Mary.
Kiedy młoda kobieta dotarła już w odpowiednie miejsce, w głuchym pomieszczeniu znów rozbrzmiała muzyka zmieszana z głosem Crystal.
- I raz, i dwa, i trzy, i cztery. I raz, i dwa, i trzy, i cztery. Stacey, niżej ramiona. Davis, co ja mówiłam o palcach! Przestań się tak spinać, West! I raz, i dwa, i trzy, i cztery, obrót. Noga prosto, Hamilton! Pauline, wspaniale, cudownie! King, głębszy skłon! Myślisz, że skoro ojczulek daje ci po dupie, będziemy traktować cię ulgowo?!
- Nie - wydukała, czując okropny ból we wszystkich mięśniach swojego ciała. Nie tańczyła od tak dawna, że każdy ruch był dla niej jak tortura.
- Więc przestań się nad sobą pieścić i pogłęb ten pieprzony skłon! - Kobieta położyła dłoń na karku Mary i zaczęła go mocno naciskać. Ból narastał z każdą sekundą, a do błękitnych oczu napłynęły łzy.
- Nie mogę!
- Możesz! 
Po tych słowach rozniósł się głośny trzask, który zagłuszył muzykę, wrzaski i głębokie oddechy ćwiczących tancerzy.
- Chyba coś ci pękło, King. 
Zszokowana dziewczyna przeniosła drżącą dłoń na plecy i wyczuła coś twardego, tym czymś okazał się być wystający ze skóry kręgosłup. Krzyknęła i jej biała koszulka zalała się krwią. 
- Wyprostuj się, nic ci nie będzie. - Crystal położyła jedną dłoń na brzuchu, a drugą na plecach swojej podopiecznej, zmuszając ją tym do wyprostowania się. - Tylko mi się tu nie drzyj, mazgaju.
- Nie mogę się ruszać - wydukała drżącym głosem Mary.
- Mam to gdzieś, tańcz! - Kobieta chwyciła rozedrgane ramiona blondynki i wtedy znów do uszu wszystkich zebranych doszedł ten złowieszczy trzask. - Tańcz!
Znów ten sam odgłos. Lewa noga King wygięła się pod dziwacznym kątem, to samo spotkało prawą. Blondynka osunęła się na podłogę, a w okół niej zaczęła tworzyć się kałuża krwi. Zamiast udzielić jej jakieś pomocy, wszyscy zaczęli tupać rytmicznie stopami i powtarzać coraz głośniejsze "tańcz!".
- Nie chcę tańczyć, nie chcę! - Na początku krzyczała, jednak z czasem jej głos osłabł, a twarz zmoczyły płynące potoki łez.
- Mary, ty paskudna suko, tańcz, kiedy nauczycielka ci każe! - Nad swoją córką stanął wściekły Mark King ubrany w swój służbowy mundur. Jednym ruchem chwycił połamaną w kilku miejscach rękę Mary i pociągnął ją do góry. Wtedy też do sali wpadła grupa uzbrojonych policjantów. Jeden z nich zakuł blondynkę w kajdanki i kazał wyprowadzić. Dwudziestolatka nie miała siły iść, co chwila osuwała się na poplamione krwią panele i płakała z bólu. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Mężczyźni ciągnęli ją w stronę wyjścia, a tancerze, z Pauline na czele, śmiali się w najlepsze. Biały strój zmienił swoją barwę na czerwoną, a z powstałych na ciele dziur zaczęły wypełzać obślizgłe robale.
- Zdejmijcie je ze mnie, błagam was, zdejmijcie... - King szeptała, gdyż na krzyk nie było już ją stać. Każda komórka jej mózgu skupiona była na nieludzkim bólu, który czuła w każdej części swojego ciała. - Dokąd mnie zabieracie? Gdzie mnie prowadzicie? - pytała, jednak odpowiedzi nie uzyskała. Zrezygnowana zacisnęła powieki i zaczęła cichutko się modlić. Nie do Boga, bo w niego nie wierzyła, a do zmarłej matki. Prosiła, by ta zeszła z nieba i ją ze sobą zabrała, by wyrwała ją z rąk tych nieczułych, pozbawionych serc bestii.
- Wyprostuj się, stoisz przed sądem! - usłyszała przy swoim pobrudzonym krwią uchu i podniosła wzrok. Tuż przed sobą ujrzała ogromną ławę, zza której wystawała ozdobiona wielką, siwą peruką głowa należąca do starszego mężczyzny, którego twarz była tak surowa, jak oblicze pani Crystal.
- Sąd skazuje pannę Mary King na karę dożywotniego więzienia za zabicie Emily Lewis King, pozbawienie Marka Kinga żony, pozbawienie Lily King matki i brutalne zabójstwo trzynastoletniej Mary King.
- Nic nie zrobiłam, ja nic nie zrobiłam! - tym razem udało jej się głośno krzyknąć.
- Proszę nie kłamać, panno King, mamy zeznania.
- Tak, ta dziewucha zabiła moją mamusię i moją siostrzyczkę. Przez nią mój tatuś zaczął robić złą rzecz!* - rzuciła siedząca w wielkim drewnianym fotelu zapłakana Lily.
- Słonko, co ty mówisz, przecież to ja jestem twoją siostrą!
- Nie! Moja siostrzyczka nie robiła takich rzeczy! Moja Mary była grzeczna! Nie brała narkotyków i nie robiła seksu! Zabiłaś moją siostrzyczkę! - Głos młodszej King przybrał niecodzienny, gardłowy ton, jej oczy zrobiły się czerwone, zęby zamieniły w ostre kły, a króciutkie, idealnie spiłowane paznokietki w długie, szpiczaste szpony. Ośmiolatka z głośnym rykiem na ustach rzuciła się na zdezorientowaną blondynkę i wbiła w nią kły i pazury. Od pustych ścian odbiło się głośne echo, a z ulokowanych na suficie okien wypadły wszystkie szyby, kalecząc opuchniętą twarz Mary. 




***



        Zakręciłam wodę i przetarłam bladą twarz mokrą dłonią. Jeszcze raz przyjrzałam się odbijającej się w lustrze szyi, szukając na niej ewentualnych śladów po zębach i paznokciach. Niczego takiego nie znalazłam, nie mogłam znaleźć, w końcu ten atak był tylko snem, wytworem mojej chorej, zatruwanej narkotykami i alkoholem podświadomości. Mimo wszystko, tak dla większej pewności, dotknęłam górnej części swoich pleców. Kręgosłup był cały i znajdował się, jak zwykle, pod skórą. Kości rąk też były w porządku, podobnie jak nogi. Nic nie było wygięte, połamane ani wykrzywione. 
Zdjęłam rękę z pleców, czując pod palcami wypukłe bruzdy. To były one, te przeklęte, obrzydliwe blizny. Blizny, których chciałam się pozbyć, o których chciałam zapomnieć. Mimowolnie zdjęłam koszulkę i obróciłam się tyłem do lusterka, zerkając przez ramię na kryjące się w nim odbicie. Jasna skóra oszpecona licznymi szramami, które niegdyś były krwawiącymi, bolesnymi ranami. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że ich nie ma, że moje plecy wyglądają tak, jak wyglądały do trzynastego roku życia. Gładkie, pozbawione jakichkolwiek znamion i niedoskonałości. Delikatne jak plecki Lil. 
Czy Lily obwinia mnie o śmierć mamy? przebiegło mi przez myśl, wybudzając ze stanu drobnej nieświadomości.
- Nie, chyba nie - wyszeptałam, patrząc na swoje przyodziane jedynie w jasne figi ciało. 
Jak Jared mógł je kochać? Jak mógł je dotykać? Jakim cudem się nie brzydził, skoro przeszło przez tyle rąk i było tak oszpecone? Dlaczego on mnie kochał? Za co? Dlaczego? 
Moje ciało drgnęło, dreszcz wywołał dźwięk wydobywający się z wanny. To plastikowa butelka z żelem pod prysznic spadła z szafki, uderzając o białą powierzchnie. Musiała spaść, od kilku godzin stała na samym krańcu. Ja ją tak zostawiłam. Byłam tak zmęczona po pracy, że szybko się umyłam i nawet nie zwróciłam uwagi na to, w jakim stanie zostawiłam łazienkę. Odwróciłam się, zrobiłam krok w przód i zajrzałam do wanny. Oprócz żelu leżała tam też moja gąbka i zakrętka od pasty do zębów. Wąż był niechlujnie zawinięty wokół kranu. Przetarłam dłonią prawe ramię i znów się odwróciłam. W lustrze zobaczyłam swoją twarz i klatkę piersiową. Na skórze pokrywającej żebra też miałam parę blizn, niedużo, może ze trzy, albo cztery. Nie pamiętałam dokładnie, a nie miałam ochoty ich liczyć. 
Mrugnęłam i spojrzałam na swoje piersi. Nie podobały mi się. Były za małe i zbyt od siebie oddalone. Dlaczego on je lubił? Przecież Claire miała ładniejszy biust, Cassie też. Mógł mieć je obie, więc dlaczego wybrał mnie? Obie chciały, by to on był pierwszym mężczyzną , który je dotykał, a moje ciało było skalane. Przecież tylu go dotykało przed Jaredem, tylu chłopców i tyle dziewcząt, a jednak on wolał je niż niewinne ciała Cass i Claire. 
On cię kocha usłyszałam w swojej głowie i uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Tak, on mnie kocha... 




***



        - Dzień drugi: Mary dwanaście, ja sześć, Melissa cztery. Znowu wygrywasz. - Laura zamknęła swój notesik i schowała go do kieszeni stroju służbowego.
- Spokojnie, jeszcze wszystko może się zmienić, mamy ponad dwadzieścia cztery godziny. - Uśmiechnęłam się, słysząc kolejny trzask odbijających się od siebie bil. Turniej trwał w najlepsze, ludzi było jeszcze więcej niż dzień wcześniej, a napiwki wpływały do kieszeni w zaskakująco dużych kwotach. 
Laura postawiła na blat dwa kufle piwa, które płynnym ruchem przełożyłam na tacę i zaniosłam do stolika przy oknie, który zajmowało dwóch starszych panów.
- Panienka to się dziś nalata - odezwał się jeden z nich z ciepłym uśmiechem.
- Ale za to sporo zarobię. - Postawiłam wypełnione złotym trunkiem naczynia na stoliku i ruszyłam w stronę wołającego mnie klienta. Przyjęłam jego zamówienie i podeszłam do baru, gdzie na wysokim stołku siedział Calvin ze szklanką wody z pływającym na jej powierzchni plasterkiem cytryny.
- Cześć - rzucił i na mój widok odstawił przezroczyste naczynie na niedużą podstawkę.
- Cześć. Podwójny dżin z tonikiem - zwróciłam się najpierw do znajomego, a potem do Laury.
- Namyśliłaś się?
- Pogadamy, jak obsłużę klienta.
- Jasne. - River uniósł swój napój i wziął spory łyk, podczas gdy ja przejęłam gotowy już trunek i zaniosłam go do odpowiedniego stolika. 
Kiedy wróciłam, zgodnie z naszą wcześniejszą umową oddałam Laurze tacę, a sama stanęłam za barem vis a via Cala. 
- No więc jak, zgadzasz się czy nie?
- Zgadzam, tylko że musimy dopasować godziny prób do moich godzin pracy.
Na usta mojego dawnego przyjaciela wkradł się szeroki uśmiech, a w oczach zapaliła się iskierka radości. Naprawdę mu na tym zależało.
- Próby chciałbym robić codziennie, zaczynając od poniedziałku. W jakich godzinach pracujesz w poniedziałek?
- Od trzeciej do dziesiątej.
- Czyli możemy zacząć o dwunastej. A jak we wtorek?
- Od ósmej do drugiej.
- W nocy? O Boże.
- A coś ty myślał, to nie wakacje. - Zaśmiałam się i oparłam łokciami o powierzchnie blatu.
- No to we wtorek możemy zacząć o czwartej.
- Okey.  
        W ciągu piętnastominutowej rozmowy ustaliliśmy sobie cały dwutygodniowy grafik, zgrabnie unikając tematu życia prywatnego. Nie miałam ochoty rozmawiać z nim o czymkolwiek poza tańcem. Miałam do niego zbyt duży żal, by jak gdyby nigdy nic prowadzić z nim dyskusje na temat tego, co działo się w moim życiu po wypadku. Z resztą, gdyby go to interesowało, nie zrywałby ze mną wszelkich kontaktów, nie udawałby, że nie istniałam i nie patrzyłby na mnie przez pryzmat tego, co dochodziło do niego w formie przeinaczonych, obrzydliwych plotek... 





***




Dwa dni później:

        - Dziękuję za podwózkę. - Posłałam swojemu sąsiadowi szeroki uśmiech i w pośpiechu opuściłam jego samochód. Szybkim krokiem przeszłam w połowie pusty parking miejscowego domu kultury, wbiegłam na odnowione w zeszłym roku schody i pchnęłam masywne drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem za moimi plecami. Posłałam zdegustowanemu woźnemu przepraszalne spojrzenie i rzuciłam okiem na wiszący na ścianie plan budynku. Niegdyś sala baletowa znajdowała się w sali numer cztery na parterze, jednak po generalnym remoncie wszystkie pomieszczenia zmieniły swoją lokację.
- Sala baletowa, sala baletowa... - mruczałam pod nosem, przesuwając palec po odbijającym jasne światło żarówek plastiku. W końcu udało mi się ją znaleźć, przeniesioną ją do piwnicy, gdzie niegdyś swoją siedzibę miało kółko teatralne, do którego należała ta małpa Pauline Stanley. Sama miałam ochotę się zapisać, ale kiedy tylko zobaczyłam jej nazwisko na liście, od razu zrezygnowałam z tego pomysłu. Wystarczyło mi, że musiałam oglądać ją przez cztery godziny podczas ćwiczenia baletu.
Poprawiłam zsuwającą się z ramienia torbę i udałam w stronę schodów prowadzących na najniższą kondygnację budynku. Schodziłam powoli, przyglądając się wiszącym na ścianach obrazkom wykonanym przez osoby uczęszczające na zajęcia plastyczne, kompletnie zapominając, że i tak już jestem spóźniona. Przypomniałam sobie o tym dopiero, gdy usłyszałam płynącą zza ściany muzykę. Niemal biegiem przemierzyłam jasno oświetlony, ciągnący się na kilkadziesiąt metrów korytarz i przeszłam przez otwarte drzwi sali, w której czekał na mnie Calvin.
- Przepraszam za spóźnienie - rzuciłam, mimowolnie rozglądając się dookoła. Dwie z czterech czarnych ścian pokryte były wielkimi lustrami, a podłoga wyłożona była jasnymi panelami.
- Nie szkodzi, zdejmij buty i możemy zaczynać. 
Usiadłam na drewnianej ławce, położyłam na niej swoje rzeczy i zdjęłam obuwie. Kiedy tak szykowałam się do tej próby, przypomniały mi się stare, dobre czasy i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Tylko od razu mówię, że już dawno nie tańczyłam - rzuciłam, gdy byłam już gotowa do wejścia na parkiet.
- Tego się nie zapomina. Jak chcesz, możesz się najpierw porozciągać.
- Rozciągałam się przed wyjściem.
- No to super. - River włączył muzykę i przedstawił mi układ, który po części znałam, ćwiczyliśmy kiedyś jego fragmenty.
         Po dziesięciu minutach tańca byłam już tak zgrzana, że musiałam pozbyć się bluzki, pod którą miałam koszulkę na ramiączkach. Kiedy tylko ją zdjęłam, Calvin zaczął przyglądać się moim odkrytym plecom.
- Udawajmy, że ich nie ma.
- Czego? - zapytał, jakby wyrwany z otępienia.
- Blizn.
- Blizn?
- Przecież widziałam, jak na nie patrzyłeś, wszyscy patrzą.
- Nie patrzyłem na blizny, tylko ogólnie na plecy. Strasznie schudłaś, widać ci prawie wszystkie kości. Kiedyś też byłaś szczupła, ale nie aż tak. To pewnie przez narkotyki. To nie moja sprawa, ale...
- Masz rację, to nie twoja sprawa - przerwałam mu, czując, że zaraz usłyszę wykład na temat moralności.
- Chciałem tylko...
- ... żebym z tobą ćwiczyła, więc ćwiczmy. 
Nic już nie odpowiedział, tylko włączył z powrotem muzykę i położył dłonie na moich biodrach. 

 


***



        - No proszę, a mówiłaś, że nie umiesz tańczyć - usłyszałam i podniosłam wzrok. Przede mną nie stał nikt inny, tylko Finn.
- Bo nie umiem.
- No właśnie widziałem, jak nie umiesz. Naprawdę świetnie się ruszasz, powinnaś być zawodową tancerką, a nie pracować w podrzędnym barze.
- Skoro uważasz lokal Steviego za podrzędny bar, to po co tam przyłazisz? - burknęłam, wstając z niskiej ławeczki.
- Dla ciebie. - Jego usta wygięły się w tym jego godnym pożałowaniu półuśmieszku, a dłoń dotknęła mojego ramienia.
- Czy do ciebie nie dochodzi to, że ja nie mam ochoty cię widywać? Jesteś upierdliwym natrętem, do którego nie dochodzą żadne argumenty. Poza tym nie dotykaj mnie, bo źle się to dla ciebie skończy. - Odsunęłam się od wciąż uśmiechającego się mężczyzny i szybkim krokiem opuściłam salę baletową. Idąc przez korytarz, co chwila odwracałam się przez lewę ramię, by zobaczyć, czy czasem za mną nie idzie. Nie szedł, ale mimo wszystko nie zwalniałam kroku, chciałam, jak najszybciej stamtąd wyjść. Nie miałam pojęcia, skąd się tam wziął, skąd wiedział, że tam będę. Powoli zaczynałam podejrzewać, że mnie śledził, co przeraziło mnie nie na żarty. Jeszcze miesiąc wcześniej byłam pewna, że poradzę sobie z nim sama, ale ta pewność powoli mnie opuszczała, zamieniając się w strach. Tak, zaczynałam się go najzwyczajniej w świecie bać...
 





 Jared:

        - Idę z tobą - rzuciłem, widząc, że Mary zdejmuje z siebie kołdrę.
- Do łazienki? - spytała, narzucając wygniecioną koszulkę na swoje nagie ciało.
- Nie, na próbę.
- Po co?
- No jak to po co? Jak znowu przylezie tam ten psychol, to sobie z nim porozmawiam. - Usiadłem na rogu łóżka i naciągnąłem na siebie leżące na podłodze bokserki. 
Mary powiedziała mi o wizycie tamtego faceta w domu kultury i stwierdziłem, że tego już za wiele. Mając w głowie wspomnienie tego, co zrobił jej Lopez, nie mogłem tego zignorować. Nie chciałem powtórki z rozrywki, więc musiałem zareagować.
- Jared, nie chcę cię w to mieszać.
- Przecież sama mówiłaś, że zaczynasz się go bać.
- No tak, ale...
- Żadnych ale - przerwałem jej. - Idę tam z tobą i koniec kropka, i jak będzie trzeba, to obiję gnojowi pysk.
- To dorosły facet.
- No i co z tego? Mógłby być nawet mutantem, a i tak nie popuściłbym mu nękania mojej dziewczyny.
King spojrzała na mnie i szeroko się uśmiechnęła.
- Czemu się tak uśmiechasz?
- Bo to miłe, że tak mnie bronisz. - Zrobiła krok do przodu i już po chwili znalazła się w moich ramionach.
- Kocham cię, więc to chyba normalne.
- Mimo to miłe. - Wargi blondynki musnęły moją brodę, a jej dłonie przesunęły się po plecach. Objąłem ją i cmoknąłem w czubek nosa. 

Gdyby było trzeba, oddałbym za nią życie i to bez wahania... 




***




        Siedziałem na niezbyt wysokiej ławeczce, która wyraźnie kontrastowała z ogromem oświetlonej dziesiątkami lamp, pozbawionej okien sali i patrzyłem, jak moja dziewczyna tańczy razem ze swoim byłym przyjacielem. Na jej twarzy malowało się niezwykłe skupienie, ruchy były precyzyjne, naturalne i zmysłowe. Wiele razy widziałem ją tańczącą, ale nigdy tak. Miałem wrażenie, jakbym obserwował parę profesjonalistów na nadawanym w telewizji konkursie. 
Dłoń bruneta zawędrowała na udo Mary, a ona wygięła swoje ciało do tyłu, niemal dotykając głową podłogi. Z jednej strony czułem ogromną zazdrość i miałem ochotę obić mu twarz za takie dotykanie mojej dziewczyny, ale z drugiej widok tańczącej King napełniał mnie ogromną dumą i szczęściem, bo wiedziałem, że w tamtej sekundzie robiła to, co kochała najbardziej.
- Co za ruchy, czysty seks - doszło do moich uszu i sprawiło, że odwróciłem głowę w bok. Od razu rozpoznałem tę twarz, to właśnie tego gościa Mary pokazywała mi w szpitalu, to był ten pieprzony psychol. - Mary to istna bogini, popatrz, jak się rusza. Te nogi, pośladki, ten śliczny biust.
- Ty pieprzony gnoju! - W mgnieniu oka zerwałem się z miejsca i przycisnąłem przedramię do szyi zdezorientowanego mężczyzny. Przygwożdżony do ściany rzucił mi tylko pytające spojrzenie i zaczął ruszać głową, jednak na nic to mu się zdało, byłem silniejszy. - Odpierdol się od mojej dziewczyny, ty pierdolony psychopato!
- Jared! - za moimi plecami rozniósł się głośny krzyk Mary, jednak go zignorowałem.
- Przestań za nią łazić, przestań nachodzić ją w pracy, bo cię, kurwa,  zabiję - wysyczałem, opryskując jego twarz kropelkami śliny.
- Jared, puść go.
- Pani o coś prosi - wydukał ledwo co elegancik, siląc się na półuśmieszek.
- On nie jest tego wart - dodała King, gdy moja wolna dłoń powoli zaczęła zaciskać się w pięść. - Proszę cię. - Jej palce spoczęły na moich i wtedy też rozluźniłem uścisk. - On już wszystko zrozumiał, nie będzie mnie już więcej nękał, prawda, Finn? 
Przytaknął, a ja zabrałem rękę z jego szyi.
- Wypierdalaj stąd - warknąłem w stronę bruneta i powoli zacząłem kierować się razem z Mary w stronę ławki, by nieco ochłonąć.
- I tak ją będę miał, wcześniej czy później, palancie. 
To zdanie wystarczyło, bym znów się odwrócił i rzucił na Finna z pięściami. Mężczyzna upadł na podłogę, a ja zacząłem go okopywać, nawet nie patrząc, w jaką część ciała uderzał mój but. Ogarnęła mnie potworna furia, która przerwana została przez dłonie zaciskające się na moich ramionach. Ich właścicielem okazał się być Calvin. Z siłą, której się po nim nie spodziewałem, odsunął mnie od mojej ofiary, a potem podszedł do niego, by upewnić się czy żyje. Żył, ale już nie miał na gębie tego wstrętnego uśmieszku. Jego miejsce zajęło przerażenie i kompletna dezorientacja.
- Czy ty nie potrafisz się kontrolować?! - wrzasnęła Mary, łapiąc mnie za ramię.
- Nie i to przez ciebie!
- Nie kontrolujesz się przeze mnie? Ja ci się kazałam na niego rzucać?! Ja?! 
Nie odpowiedziałem tylko przycisnąłem wargi do jej ust, popychając ją w stronę ciemnej ściany. Ściskając jedną dłoń na szczupłym nadgarstku swojej dziewczyny, wsunąłem drugą pod czarne, obcisłe leginsy i figi, które na sobie miała i zacząłem pocierać placami jej waginę.
- Co ty wyprawiasz? - wydukała, przerywając nasz pocałunek.
- Nie kontroluję się. - Przywarłem wargami do jej szyi, ignorując fakt, że prawdopodobnie nie byliśmy tam sami. Nie miałem pojęcia, czy Finn leżał na podłodze, czy Calvin go stamtąd wyprowadził, chciałem tylko pieprzyć się z Mary. Tak, nie kochać, nie uprawiać seks, tylko pieprzyć, jak para napalonych, niekontrolujących swojego popędu zwierząt. 
Jednym ruchem zsunąłem jej dolną część garderoby, to samo zrobiłem ze swoimi spodniami i bokserkami i wsunąłem penisa do jej pochwy. Przeciągle jęknęła i wsuwając dłoń pod moją koszulkę, wbiła paznokcie w plecy. Syknąłem i zaraz potem przygryzłem płatek jej ucha, z którego rano wyjęła trzy identyczne, okrągłe kolczyki. 
W tamtej chwili nie tylko ja się nie kontrolowałem, Mary też puściły wszelkie hamulce. Nie zważając na nic, głośno pojękiwała i wykrzykiwała moje imię, zupełnie jakbyśmy byli sami w budynku. Kontrola nie miała wtedy racji bytu.


*Termin zapożyczony ze Lśnienia Stephena Kinga. Mały Danny określał nim picie alkoholu.
 


...........................................
Tytuł rozdziału: Przez ciebie nie potrafię się kontrolować. 


Data pierwotnej publikacji: 25.02.2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz