Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 5 grudnia 2012

66. The black sheep got blackmailed again

        - Możemy kontynuować? - zapytałam, gdy Jared opuścił salę, a ja poprawiłam zniszczoną fryzurę. Calvin tylko pokręcił głową i usiadł po turecku na środku podłogi, patrząc na mnie ciężkim do odgadnięcia wzrokiem. - Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Bo mnie zadziwiasz - odpowiedział, wyginając usta w gorzkim półuśmiechu.
- Ja? W jakim sensie?
- Nigdy nie przypuszczałem, że człowiek może się aż tak bardzo zmienić. Mary, co się z tobą, do cholery, stało?! Co stało się z tą niewinną dziewczyną, dla której liczył się tylko taniec?!
- Mógłbyś na mnie nie krzyczeć?!
- Nie! To, co robisz jest chore!
- Co jest chore? To, że kocham się ze swoim chłopakiem?! - wrzasnęłam, patrząc na niego z wielkim wyrzutem. Jakim prawem mówił takie rzeczy?!
- Od tego jest sypialnia, nie sala baletowa.
- Może mi zazdrościsz, co?
- Niby czego? Tego, że stałaś się zaprzeczeniem wszystkiego, czym kiedyś byłaś?! Tego, że jesteś czyjąś zabawką erotyczną?! Tego mam ci zazdrościć?! Tego, że przepierdoliłaś sobie życie?! Nie, Mary, nie zazdroszczę ci, ja ci współczuję.
- No tak, najlepiej mi teraz wygarniać i wypominać to, jak się zmieniłam, ale wiesz czemu tak się stało? Powiem ci, bo nie było was, moich przyjaciół, wtedy, kiedy najbardziej was potrzebowałam. Zostawiliście mnie z tym wszystkim samą! Ani razu nie przyszedłeś do szpitala po wypadku, ani razu do mnie nie zadzwoniłeś, a potem udawałeś, że nie istnieję. Ty i Caroline potraktowaliście mnie jak zepsutą zabawkę! Wszyscy mieliście mnie głęboko w dupie, nikogo z was nie obchodziło to, przez co przechodziłam! Przestałam bawić się w primabalerinę, przestałam żyć złudzeniami, więc wszyscy nagle się ode mnie odwróciliście! Mary dostała po dupie, więc nie ma sensu się z nią zadawać! Tak było, Calvin, więc nie miej pretensji do mnie! Gdybyś okazał mi trochę zainteresowania po śmierci mojej mamy, nie potrzebowałabym Courtney, nie musiałabym zmieniać środowiska, ale tylko oni mnie chcieli, tylko oni nie patrzyli na mnie z góry. No i co z tego, że zrobili ze mnie narkomankę i dziwkę, byli przy mnie, nie odtrącili mnie, w odróżnieniu od ciebie, Cal. Zaraz po moim ojcu jesteś najgorszym rozczarowaniem mojego życia! - Słowa wypowiadały się same, jakby poza moją kontrolą. Niekontrolowane były również łzy, które płynęły po moich policzkach. Tama żalu nie wytrzymała i po prostu pękła. 
River dalej wbijał we mnie swój wzrok, jednak już zupełnie inny. Nieznany wyraz zamienił się w smutek, być może w poczucie winy, w każdym razie zauważył, że wina nie leży całkowicie po mojej stronie. 
Przetarłam twarz wierzchem dłoni i podeszłam do ławeczki. Już sięgałam po torbę, gdy poczułam na swoich ramionach dłonie Calvina.
- Przepraszam - wyszeptał mi prosto do ucha. - Przepraszam za to, co przed chwilą powiedziałem i za to, jak zachowałem się kilka lat temu. Bałem się, nie wiedziałem, jak mam z tobą rozmawiać po tym, co się stało. Byłem wtedy głupim dzieciakiem, a potem było już za późno. Wciągnęłaś się w to całe towarzystwo i już wiedziałem, że więcej się nie dogadamy. Teraz żałuję, że z góry założyłem najgorsze. Nie proszę o wybaczenie, bo wiem, że na nie zasłużyłem, chcę tylko, żebyś wiedziała, że mi przykro.
- Już to mówiłeś, ale nieważne. Wytrzymajmy ze sobą jeszcze te dwa tygodnie.
- Czyli nadal będziesz ze mną ćwiczyć? - Chłopak spojrzał na mnie pytającym, pełnym nadziei wzrokiem.
- Przecież obiecałam, ale już nigdy nie będziemy rozmawiać o naszych życiach prywatnych. Jesteśmy jedynie partnerami tanecznymi, rozmawiamy tylko o tańcu, o niczym więcej.
- Jasne. - Calvin zdjął ręce z moich ramion i udał się w stronę magnetofonu, z którego po chwili płynęła już głośna muzyka, do której tańczyliśmy, starając się ignorować sprzeczne myśli kłębiące się w naszych głowach. 





***



         Nagie ciało Jareda opadło na moje, a ja głośno westchnęłam, starając się doprowadzić swój przyspieszony oddech do porządku. 
Błękitne oczy spojrzały prosto w moje, a delikatne usta musnęły zaczerwieniony policzek. Nierówny oddech łaskotał wilgotną skórę twarzy i mimo iż było mi niezwykle dobrze, w głowie brzmiały mi te dwa wypowiedziane przez Calvina słowa: zabawka erotyczna
         Jerry powoli się ze mnie sturlał, kładąc się na miejscu obok. Jego wzrok w dalszym ciągu obserwował mój, a palec wskazujący wędrował po prawej piersi.
 - Jared, mogę cię o coś zapytać? - spytałam po dłuższej chwili rozmyślań, czy powinnam to zrobić.
- Pytaj.
- Ale obiecasz, że nie będziesz się denerwował?
- Jak mogę się denerwować, kiedy obok mnie leży najpiękniejsza dziewczyna na świecie i to w dodatku nago? - Zaśmiał się i musnął wargami moją szyję.
- Czy ja dla ciebie jestem... czy ty traktujesz mnie jak... - tu przerwałam, bojąc się jego reakcji. Pamiętałam, że kiedy zapytałam go, czy jest ze mną tylko dla seksu, poczuł się niezwykle urażony, więc zaczęłam powątpiewać w słuszność podjętej decyzji. Zniecierpliwiony moim milczeniem zadał mi pytanie:
- Jak co?
- Jak zabawkę erotyczną.
- Co?! 
Spodziewałam się wybuchu złości, zamiast niego otrzymałam wybuch śmiechu. 
- Skąd ci to przyszło do tej twojej ślicznej główki?
- Calvin tak powiedział.
- Ten tancerzyk? Mary, on gówno o nas wie, zobaczyło tylko, jak uprawiamy seks na sali baletowej, ale nie słyszał naszych rozmów, więc nie wie, co do siebie czujemy. Ocenił pozory, a pozory mylą. Oczywiście uwielbiam się z tobą kochać, ale o wiele bardziej uwielbiam po prostu z tobą być, patrzeć ci w oczy i słuchać twojego śmiechu. 
Cichutko się zaśmiałam, przygryzając przy tym dolną wargę. 
- Twoje przygryzanie wargi też jest cholernie urocze. Urocze i seksowne. Cała jesteś urocza i seksowna. - Jay nacisnął delikatnie palcem mój sutek, wydobywając przy tym z siebie zabawny dźwięk. - Kocham cię, panno King. Kocham cię najbardziej na świecie.
- Nie jest pan za młody na takie deklaracje, panie Leto?
- Skoro za siedem lat mam umrzeć, to muszę, jak najszybciej to wyznać. W końcu musimy zdążyć wziąć ślub, kupić dom w Kalifornii i spłodzić syna.
- Zapomniałeś o psie - rzuciłam, marszcząc czoło.
- No tak, wybacz. Zaraz po spłodzeniu syna kupimy sobie wielkiego psa, najlepiej husky'ego.
- Wolę owczarka.
- Husky ma ładniejsze oczy.
- No to kupimy dwa. - Szeroko się uśmiechnęłam, a Jared musnął ustami moje rozchylone wargi. Miał rację, Calvin nic o nas nie wiedział, nie znał naszych uczuć, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak silna była nasza więź, nie znał nas. Nie znał ani Jareda, ani mnie...





***



        - Mam dzisiaj wolne, może pójdziemy gdzieś wieczorem? - Spojrzałam kątem oka na Jareda i wrzuciłam do zlewu brudną łyżeczkę.
- Nie mogę.
- Przecież dzisiaj nie pracujesz.
- Valley organizuje jakiś zjazd i mamy tam grać.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? - Rzuciłam Jaredowi pełne pretensji spojrzenie, odwracając się w jego stronę.
- Bo dowiedziałem się o tym dopiero wczoraj. Myślałem, że ci mówiłem.
- No to źle myślałeś - burknęłam i wbiłam wzrok w podłogę. Specjalnie brałam wolne, żebyśmy mogli spędzić cały wieczór razem, a ten wyszedł mi z czymś takim.
- Tylko nie mów, że się obraziłaś. Jak chcesz, to możesz pójść tam ze mną, Valley nie będzie miał nic przeciwko.
- Nie mam ochoty.
- Nie chcesz posłuchać, jak gramy?
- Słyszałam już milion razy.
Jared spojrzał na mnie w dość niecodzienny sposób i już chciał się odezwać, gdy po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. 
- Otworzę. - Oderwałam się od mokrego blatu i ruszyłam w stronę przedpokoju. Poprawiłam nogą krzywo ułożone buty Jerry'ego, przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę z nadzieją, że na progu nie stoi akwizytor.
- Dobrze, że jesteś, Marie. - Nieco zmachana Heather weszła do mieszkania, ściskając w ręku nieduży plecaczek.
- Babcia? Co ty tu robisz?
- Muszę wyjechać, wrócę dopiero rano, więc musisz przenocować Lilianne. Byłyśmy u ojca, ale oczywiście jest skacowany, więc nie może się nią zająć. Strasznie tu u was duszno. - Kobieta odłożyła plecak mojej siostry na podłogę i zaczęła się wachlować ozdobioną przeróżnymi pierścieniami dłonią.
- Tyle że za godzinę mam próbę.
- Jaką próbę?
- Pomagam znajomemu w przygotowaniach do castingu.
- Tanecznego?
- Tak.
- To ty jeszcze umiesz tańczyć? - Babcia spojrzała na mnie dziwacznym wzrokiem, po czym przetarła twarz wyciągniętą z kieszeni chusteczką. - No strasznie dziś gorąco.
- No a gdzie Lily?
- Bawi się na schodach z jakąś dziewczynką. No, to zostawiam ją u ciebie. Śniadanie już jadła, na obiad i kolację coś jej tam przygotujesz. Tylko pamiętaj, kolacja najpóźniej o siódmej.
- Jasne.
- Lilianne! - donośny głos Heather odbił się echem po całej klatce schodowej, a gdy ucichł, zastąpił go tupot stóp mojej siostry.
- Mary! - Mała niczym małpka uwiesiła mi się na szyi i cmoknęła w policzek. Mocno ją do siebie przytuliłam i okręciłam dookoła.
- Przyjdę po nią jutro o dziewiątej. Tylko bądź grzeczna, Lilianne. Pamiętaj o dokładnym wyszczotkowaniu włosów i wieczornej modlitwie.
- Dobrze, babciu. - Dziewczynka puściła mnie i podeszła do naszej babci, która czule ją do siebie przytuliła. Mnie nigdy nie tuliła w ten sposób. Byłam w stanie policzyć na palcach jednej ręki, ile razy chociażby mnie objęła.
- Do zobaczenia. - Heather puściła Lil i wyszła z naszego mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.
- Mary, będę mogła zaprosić tutaj Clarę? - spytała nieśmiało mała, kierując się razem ze mną do kuchni.
- Pewnie, ale dopiero, jak wrócimy z próby.
- Próby?
- Będziesz patrzeć, jak tańczę. - Uśmiechnęłam się i zwichrzyłam jej perfekcyjnie rozczesane, sięgające środka szyi włosy.
- Balet?
- Nie, nie balet, ale też ci się spodoba.
- No proszę, co za ślicznotka nas dzisiaj odwiedziła. - Jared przywitał moją siostrę szerokim uśmiechem i przyjacielskim uściskiem.
- Ty też pójdziesz z nami na próbę?
- Nie, muszę iść na swoją.
- Nie chcesz patrzeć, jak moja Mary tańczy? - Lil posłała Jaredowi pytające spojrzenie, w którym kryła się nutka zdziwienia. Dokładnie tak samo patrzyła na mnie mama, kiedy próbowała nakłonić mnie do wyjścia z pokoju, kiedy to byłam na wszystkich śmiertelnie obrażona. 

Mary, nie chcesz zjeść z nami pysznego ciasta? Przecież je uwielbiasz, rozbrzmiało mi w głowie i sprawiło, że uniosłam kąciki ust.
- Chciałbym, ale nie mogę. Poza tym wczoraj to widziałem.
- Mary tańczy jak prawdziwa królowa, prawda? - Mała zagryzła dolną wargę, w jej głosie słychać było dumę. Nie wiedzieć czemu, stawiała mnie sobie za wzór. Gdyby tylko wiedziała, jaka byłam naprawdę...
- Jak najprawdziwsza.
- Bo Mary jest królową i to najładniejszą na calutkim świecie! - Ręce Lil objęły mój pas, a głowa oparła o łokieć. Kiedy ona tak urosła?
- Tak, najładniejszą. - Jared spojrzał na mnie tak, że miałam ochotę paść na kolana i przeprosić go za swoją opryskliwość. Zamiast cieszyć się kolejnym jego sukcesem, ja obraziłam się jak jakaś rozkapryszona dziewczynka. To było głupie. - A teraz piękne panie wybaczą, ale ja muszę już iść. Powodzenia na próbie. - Delikatne wargi musnęły mój policzek, a ja przymknęłam powieki, rozkoszując się ich ciepłem.
- Kocham cię - szepnęłam, nie wiedząc, że Jared już opuścił kuchnie.
- Też cię kocham, Mary - zamiast chłopaka, odpowiedziała mi siostra, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ją też kochałam i to tak bardzo, jak było to możliwe.   





***




        - W tym momencie robimy obrót, a potem wygięcie do tyłu, okey?
- Jasne. - Posłałam Calvinowi porozumiewawcze spojrzenie, po czym znów ustawiłam się w pozycji wyjściowej, czekając na sygnał do rozpoczęcia. 
Melodia, której znałam już każdą nutę, znów wypełniła pomieszczenie, a moje dłonie zniknęły w uścisku górnych kończyn Rivera. 
Trzy kroki w tył, dwa w lewo, cztery do przodu, jeden w prawo i obrót. Nieznaczne wygięcie do tyłu i dłoń partnera przesuwająca się w dół moich pleców, kierująca na prawo udo. Byłam pewna, że gdybym w tamtym momencie nie partnerowała Calvinowi tylko Jaredowi, na tańcu by się nie skończyło. Jeszcze mocniejsze wygięcie, wyprostowanie nogi i obrót w takiej pozycji. 
Wisząc z głową przy samej podłodze, spojrzałam na siedzącą na ławeczce Lily. Ręce miała skrzyżowane na piersi, czoło zmarszczone. Wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Stop - zwróciłam się do partnera, a ten pomógł mi wrócić do pozycji pionowej. - Chwilka przerwy. - Poprawiłam koszulkę, która nieco zawinęła się podczas tańca i podeszłam do swojej siostry. Przykucając na przeciwko niej, zobaczyłam łzy w jej błękitnych oczach.
- Co jest, Lil, dlaczego płaczesz?
- No bo mi się nie podoba, jak on cię dotyka. Tak nie można!
- Słonko, to tylko taniec. - Przesunęłam dłoń po jej twarzyczce, jednak ta szybko ją odtrąciła.
- Ja nie chcę, żebyś ty tak tańczyła, Jared też nie, mamusia też by nie chciała.
- Słucham? - Spojrzałam na siostrę zaskoczonym wzrokiem, na co ta tylko pociągnęła głośno nosem. - Dlaczego mówisz, że mama by tego nie chciała?
- Bo pisała, że lubi patrzeć, jak tańczysz sama. No i że nie chce, żeby dotykali cię chłopcy.
- Ale mamie chodziło o inny dotyk, wiesz?
- Ale i tak nie chcę, żeby on cię dotykał. Nie lubię go. - Mała rzuciła złowrogie spojrzenie w stronę czekającego na mnie na środku sali Calvina.
- Przecież go nie znasz.
- Ale nie lubię. Możemy już iść?
- Zobaczę, co da się zrobić. 
Zgodnie z planem mieliśmy tańczyć jeszcze przez dwie godziny, ale skoro Lily miała reagować na to płaczem, wolałam to przerwać. Podniosłam się z pozycji klęczącej i podeszłam do Rivera. - Słuchaj, Cal, możemy dzisiaj skończyć wcześniej?
- Zostały nam jeszcze dwie godziny.
- Wiem, ale mała tyle tu nie wysiedzi.
- No co po co ją tu zabierałaś? - Jego ton zabrzmiał tak, że miałam ochotę mu przywalić, ale w ostatniej chwili nad sobą zapanowałam.
- Bo nie miała z kim zostać. Obiecuję, że jutro to nadrobimy.
- No dobra, ale na pewno. Wiesz, jak bardzo mi na tym zależy.
- Wiem. - Uśmiechnęłam się blado i ruszyłam z powrotem w stronę ławeczki. - Przebiorę się i możemy iść. 
Lil ukazała rządek śnieżnobiałych zębów, wśród których brakowało górnej dwójki i podniosła się z miejsca, kierując w stronę drążka. 
Miałam głęboko zakorzenioną nadzieję, że Lily nie zechce zostać baletnicą. To piękna rzecz, ale mała była zbyt krucha psychicznie i fizycznie, by znieść presję i ból wiążący się z tą dziedziną sztuki. Swoją młodszą siostrę widziałam na scenie, ale opery, gdzie wyśpiewywałaby najpiękniejsze arie, jakie kiedykolwiek stworzono, choć ona sama pewnie wolała być malarką, w końcu cały swój wolny czas poświęcała na rysowanie i malowanie...   





***




         - What shall we do with the drunken sailor, What shall we do with the drunken sailor, What shall we do with the drunken sailor, early in the morning! - Lily śpiewała, rozchlapując dookoła siebie zebraną w wannie wodę. Zaśmiałam się i chwyciłam do ręki przygotowany wcześniej  czysty ręcznik.
- Dobra, wychodź już, bo zaraz się cała pomarszczysz.
- Jeszcze chwilką, proszę.
- No skoro chcesz wyglądać jak pomarszczona staruszka, to siedź.
- Jak babcia Heather? - Lily otworzyła szeroko oczy i usta.
- Nawet gorzej.
- Wychodzę! 
Pokręciłam głową i podałam jej niebieski materiał. 
- Szorstki. - Skrzywiła się, gdy tylko pomogłam jej się nim owinąć.
- Długo leżał w szafie, to pewnie dlatego.
- Mary, a wiesz, że ja mam bliznę?
- Bliznę? - Spojrzałam na siostrę pytającym wzrokiem, a ta pokazała okrągłą szramę znajdującą się z boku jej prawego kolana.
- Rozdrapałam komara.
- Super. - Przetarłam jej skórę i sięgnęłam po leżącą na pralce piżamę.
- Byłam dzisiaj u tatusia, jest chory.
- Chory?
- No, ma kaca. Babcia nie chciała, żebym się zaraziła, dlatego zabrała mnie do ciebie. Ale to dobrze. Ja kocham tatusia, ale wolę być z tobą.
- Cieszę się. - Uniosłam kąciki ust i podałam małej fioletowe spodnie.
        Kiedy była już ubrana w swój strój do spania, przygotowałam jej kanapki, które zjadła przed telewizorem. Po kolacji rozczesałam jej włosy, odczekałam aż zakończy swoją wieczorną modlitwę i położyłam się razem z nią do łóżka.
- Wiesz, że mamusia miała lalkę, co miała na imię Mary?
- Wiem.
- I dlatego ty masz tak na imię.
- Wiem.
- A wiesz dlaczego ja mam na imię Lily? - zapytała, ściskając w dłoni białego, pluszowego pieska.
- Bo mama uwielbiała lilie.
- No, miała jedną przyklejoną w tym zeszycie.
- Przeczytałaś cały?
Przytaknęła, a ja przesunęłam dłoń po jej ramieniu.
- Niektóre rzeczy musiała czytać babcia, bo były po francusku, a ja ich sama nie rozumiałam. Mamusia pisała bardzo ładne wierszyki.
- Tak i pamiętam, że jak byłaś bardzo malutka, to ci je czytała przed snem. Śpiewała ci, mi zresztą też, bardzo piękną kołysankę.
- Jaką?
- Francuską, ale pewnie jej nie pamiętasz.
- A ty pamiętasz?
- Pewnie.
- A zaśpiewasz mi?
- Zaśpiewam. - Odkaszlnęłam i wykonałam utwór, którego melodii i tekstu nie mogłabym zapomnieć, nawet gdybym chciała.
         Wraz z ostatnim słowem z moich oczu wypłynęły łzy. Całe szczęście Lily zdążyła zasnąć i tego nie zobaczyła. Poprawiłam jej kołdrę i przyłożyłam głowę do poduszki, jednak sen nie chciał przyjść, przyszedł za to Jared i po cichu wszedł do sypialni.
- Mam rozumieć, że śpię dzisiaj w salonie? - wyszeptał, przykucając tuż obok naszego łóżka.
- Możesz spać tu z nami.
- Nie, Lily wolałaby obudzić się tylko przy tobie. Zsunę fotele i jakoś dam radę.
- A jak występ?
- Dobrze, chociaż i tak nikt nas nie słuchał, bo wszyscy byli pijani.
- Ich strata. - Uśmiechnęłam się, po czym musnęłam wargi Jareda swoimi.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
 Jerry po cichu opuścił pokój, a ja spojrzałam na śpiącą siostrę. Jej oddech był spokojny, podobnie jak wyraz twarzy. Przez głowę przeszła mi myśl: co by było, gdyby ojciec znęcał się nad nią, gdyby to jej ciało oszpecił paskudnymi bliznami, gdyby to ją obwiniał o śmierć mamy. Kiedy wyobrażałam sobie pałkę policyjną uderzającą jej delikatnie ciałko, dziękowałam losowi, że padło na mnie, że to ja obrywałam od tego bydlaka, a nie moja kochana Lily. 
Ścisnęłam jej drobną dłoń i po raz kolejny próbowałam zasnąć...

 



***




Dwa dni później:

        Po obsłużeniu wszystkich obecnych na sali klientów w końcu mogłam odłożyć tacę i choć na chwilę usiąść przy barze. Po pięciu godzinach tańca i siedmiu biegania z tacą, miałam wrażenie, że moje nogi ważyły  tonę i zostały rozjechane przez całą fabrykę tirów.
Zajęta rozmasowywaniem obolałych łydek, nawet nie zauważyłam, kiedy na stołku obok usiadł Finn. Zobaczyłam go dopiero wtedy, gdy się wyprostowałam. 
Jak zawsze ubrany był w biały garnitur, a jego włosy błyszczały od nadmiaru brylantyny. Jedyną różnicę w jego wyglądzie stanowiła opuchlizna prawej strony twarzy i wielki siniak pod okiem.
- Nóżki bolą? Mogę ci zrobić masaż, jak chcesz.
- Nie, dziękuję. Tak w ogóle, to co ty tu robisz? Miałeś się więcej do mnie nie zbliżać.
- Myślisz, że zrezygnuję ze swojego marzenia przez kilka siniaków na ciele?
- Finn, to naprawdę nie jest śmieszne. Co mam zrobić, żebyś w końcu dał mi spokój? - spytałam spokojnym, niemal łamiącym się głosem, bo nie miałam nawet siły na niego krzyczeć. Miałam go po prostu dość i w dodatku przerażały mnie jego upór i konsekwencja w uprzykrzaniu mi życia.
- Umów się ze mną na kolację.
- Nie, Finn, nigdzie z tobą nie pójdę, chyba jasno dałam ci to do zrozumienia.
- W takim razie ja pójdę na policję i oskarżę twojego chłopaka o pobicie. Constance nie będzie zadowolona, kiedy jej syn trafi przez ciebie do więzienia.
- Constance? Skąd znasz mamę Jareda? - spytałam z niemałym zaskoczeniem.
- Robiła zdjęcia mojej posiadłości do magazynu. No to jak będzie, zjemy tę kolację, czy wysyłamy Jaredka do paki i narażamy się na wieczną nienawiść ze strony teściowej?
- Szantażujesz mnie?
- Daję ci wybór. Decyzja należy do ciebie, Mary. 
No cóż, Constance i tak już mnie nienawidziła, ale nie chciałam, żeby Jared trafił do więzienia. To pobicie nie miało jakichś dramatycznych skutków, za takie zwykle płaciło się jedynie odszkodowanie, ale wiedziałam, że jeśli sprawa trafi do mojego ojca, a na pewno by trafiła, skończyłoby się to pozbawieniem wolności. Nie mogłam ryzykować.
- No dobra, niech ci będzie. Zjem z tobą tę kolację.
- Świetnie. Jutro o ósmej w Lone Ground. To elegancki lokal, więc ładnie się ubierz.
- Jasne - burknęłam, mierząc go wzrokiem pełnym nienawiści.
- No to do zobaczenia, panno King. - Mężczyzna powoli wstał ze stołka i nieco kulejąc, udał się w stronę drzwi.
- Nie wierzę, że się z nim umówiłaś! - Laura spojrzała na mnie zszokowanym wzrokiem, niemal rzucając czarną tacę na blat.
- Nie miałam wyjścia.
- Odklepiesz te kilka godzin i facet da ci spokój. A jak zacznie się do ciebie dobierać, skop mu tyłek.
- A niech tylko spróbuje - warknęłam, zaciskając dłoń w pięść.
- Moja kocica. - Laura mruknęła i musnęła mój policzek wargami. Zaśmiałam się pod nosem i rozluźniłam dłonie. 
Jakoś to przeżyję...
.........................
Tytuł rozdziału: Czarna owca znów dała się zaszantażować.
 
 



Data pierwotnej publikacji: 9.03.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz