Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy (KLIK). Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 5 grudnia 2012

67. I'm your hell I'm your dream

        Mary zatrzymała się przed ceglanym budynkiem i uniosła głowę, żeby zobaczyć całą, zakończoną krzyżem wieżę. Do jej uszu dochodziła melodia, którą wydobywały z siebie dwa stare dzwony wprowadzone w ruch przez dwóch starszych mężczyzn. Ten hałas sprawił, że przez plecy blondynki przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie lubiła tego kościoła, był taki wielki i zimny. Nawet latem człowiek odczuwał w jego wnętrzu nieprzyjemny chłód. 
King po śmierci matki przysięgła sobie, że nigdy więcej nie przestąpi progu ani tej, ani żadnej innej świątyni, ale tego dnia musiała zrobić wyjątek. Tej niedzieli jej młodsza siostra przystępowała do pierwszej komunii świętej. Lily niezwykle zależało na obecności Mary, więc ta nie mogła jej zawieść.
Dwudziestolatka wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę wejścia, powoli sunąc po wyłożonej kostką dróżce. Wielkie drewniane wrota, jak zwykle w ciepłych miesiącach, otwarte były na oścież i zdawały się przywoływać do siebie wszelkich grzeszników. King niepewnie postawiła stopę na kamiennej płycie, w której odbijało się światło wypływające z wiszących pod sklepieniem ogromnych świeczników, w których płonęły śnieżnobiałe świece. Dziewczyna zrobiła kolejny krok, przy którym obcasy czarnych butów wydobyły spod siebie głuchy stukot. Dźwięk odbił się echem od wszystkich ozdobionych obrazami i witrażami ścian i sprawił, że wszyscy siedzący w ławkach ludzie odwrócili głowy, wbijając spojrzenia prosto w twarz Mary, której natychmiast zrobiło się głupio. Rzuciła świdrującemu ją wzrokiem księdzu bezgłośne przepraszam, po którym wierni znów skupili swoją uwagę na ołtarzu. 
King nieco już ostrożniej podeszła do kamiennej misy i zanurzyła dwa palce w wodzie święconej. Zrobiła to raczej ze względu na innych ludzi, niż na siebie czy Boga. 
Już zamierzała wynurzać prawą kończynę, gdy poczuła w niej silny, palący ból. Spuściła wzrok i zobaczyła, że palce serdeczny i wskazujący pokryły się obrzydliwymi bąblami. Mimowolnie krzyknęła, co natychmiast zwróciło uwagę zebranych w świątyni wiernych.
- Popatrzcie, woda wrze, to dziewuszysko jest przeklęte! To pomiot szatana! - wrzasnęła ubrana w spódnice w kratę starsza kobiecina, wskazując na Mary drewnianą laską, na której ściskała powykręcane reumatyzmem palce.
- Brać ją! 
Spanikowana dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia, jednak to zatrzasnęło się z hukiem tuż przed jej nosem. To samo stało się z pozostałymi trzema. 
Mary spojrzała przed siebie i ujrzała dwóch idących w jej stronę, zakapturzonych mnichów. Chciała chwycić w dłoń coś, czym mogłaby się przed nimi obronić, ale jak na złość, nic takiego nie znalazła. Zrobiła krok w tył, nie wiedząc, że tuż za jej plecami stoi jej ojciec. Była tak skupiona na sunących z przodu mnichach, że nawet nie poczuła, jak Mark złapał w dłoń jej rozpuszczone, sięgające ramion włosy. Jeden z kapłanów rozplątał przewiązany przez pas sznur, sprawiając, że drelich, który na sobie miał nieco się rozluźnił.
- W imię Jezusa Chrystusa, stój!
- Nie!
- Stój, jak ci każą! - z ust Kinga wypłynął złowrogi syk, a jego dłoń szybko się  uniosła. Mary poczuła przeraźliwy ból, który wymusił na niej głośny wrzask. - Upssss. - Mark spojrzał pogardliwie na córkę i wypuścił z dłoni spory pukiel blond włosów. 

Drżące palce młodej kobiety przeniosły się na głowę. Gdy tylko wyczuła pod nimi nagą skórę, wydobyła z siebie niekontrolowany jęk. Korzystając z chwili jej zdezorientowania, mężczyzna pchnął ją na zimną jak lód posadzkę, umożliwiając tym klechom swobodne związanie jej rąk.
- Wstawaj! 
Zapłakana dziewczyna starała się podnieść, ale skrępowane kończyny bardzo jej to utrudniły. Zniecierpliwieni mnisi zaczęli ciągnąć ją po podłodze, nie zważając na to, że popękane płytki kaleczyły jej twarz. Oprócz bólu King czuła też palące spojrzenia ludzi, którzy tupali głośno stopami i powtarzali w kółko niezrozumiałą dla niej łacińską sentencję. Wśród tych złowrogich basów i sopranów usłyszała przyjemny dla ucha alt należący do jej matki.
- Mama? - wydukała, unosząc nieznacznie głowę.
- Jestem tu, Mary, jestem cały czas przy tobie, cały...
- Dać ją tutaj! - wypowiedź Emily przerwał starszy ksiądz, który miał prowadzić mszę. Dwaj duchowni bez zbędnych delikatności szarpnęli ramiona Mary, przywołując ją tym do pozycji pionowej. - Rozebrać ją! 
Nim się zorientowała, stała już naga tuż przy ołtarzu, a zebrani w budynku ludzie gapili się na jej blizny.
- To znaki szatana! Przyjrzycie się im! Ta niewiasta to nałożnica diabła! Dziwka Lucyfera! Piekielne nasienie mające sprowadzać mężczyzn na ścieżkę zła! Okrutna kusicielka, której przeklęte łono wysysa życiową energię waszych mężów i synów! Trzeba ją zabić, tylko tak uniemożliwimy  szatanowi przejęcie kontroli nad naszymi duszami! 
Roztrzęsiona Mary z niedowierzaniem wsłuchiwała się w słowa, które klecha wykrzykiwał z szaleńczym zapałem i bała się coraz bardziej. Chciała krzyczeć, ale jej głos uwiązł w gardle, w dodatku nie mogła się ruszyć.
- Ja to zrobię, ja ją zabiję! Ta ladacznica jest obrazą pamięci mojej córki, ja ją zabiję! - Heather Lewis podniosła się z miejsca, gotowa zgładzić swoją własną wnuczkę.
- Nie! Przepowiednia głosi, że nałożnicę diabła może zabić jedynie istota o nieskalanym ciele i sercu. To musi być dziecko!
- Lilianne! - odezwała się znów staruszka. - Niech Lilianne to zrobi! 
Ubrana w białą sukienkę młodsza King powoli wstała ze swojego miejsca. Mary zamarła i, o ile było to możliwe, przeraziła się jeszcze bardziej.
- Podejdź tu, moje dziecko - staruszek przywołał do siebie ośmiolatkę, kusząc ją ciepłym uśmiechem. Blondyneczka niczym zahipnotyzowana podeszła do księdza i przejęła z jego rąk błyszczący sztylet. - Musisz ją zabić, Lilianne.
- Dlaczego?
- Bo ona zabiła twoją mamusię. 
W oczach dziewczynki zapłonął gniew i jej drobna rączka zacisnęła się na lodowatej rękojeści.
 - Zabij ją, Lilianne, zabij.
- Lily, nie! - krzyknęła ostatkiem sił Mary. - Nie słuchaj ich, nie zabijaj mnie. Przecież mnie kochasz i ja kocham ciebie. Nie możesz mnie zabić, karaluszku. - Głos starszej córki Marka i Emily drżał, podobnie jak całe jej nagie ciało.
- Zabiłaś moją mamusię! 
Ostrze sztyletu pchniętego przez ośmiolatkę wbiło się w brzuch jej siostry, wywołując natychmiastową śmierć. Martwa blondynka opadła z hukiem na posadzkę, a kościół wypełnił się gromkimi brawami. 





***



         Zerwałam się z krzykiem z poduszki i natychmiast sprawdziłam, czy mam na głowie wszystkie włosy. Miałam, ale mimo wszystko nie poczułam się lepiej. Moje ciało w dalszym ciągu było napięte jak struna i niemiłosiernie drżało. Zimny pot spływał po moich plecach i skroni. Dopiero po chwili siedzenia w przeraźliwym otępieniu zdałam sobie sprawę z tego, że moja lewa dłoń cały czas spoczywała na brzuchu, dokładnie w tym miejscu, w którym we śnie zatopił się sztylet pchnięty przez moją siostrę. Uniosłam kończynę razem z kołdrą i zamarłam. Na białym prześcieradle zobaczyłam czerwoną plamę, jednak zanim znów zdążyłam krzyknąć, zorientowałam się, że to krew miesiączkowa. 
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w lewo, gdzie zamiast Jareda zobaczyłam wygniecioną poduszkę. Myśląc, że może przez sen spadł z łóżka, zerknęłam na podłogę. Nie widząc go tam, wsunęłam stopy w kapcie i opuściłam sypialnie. 
Na korytarzu moje oczy od razu uderzyła smuga intensywnego światła wypływająca zza uchylonych drzwi łazienki. Skierowałam się tam i od razu zobaczyłam klęczącego przy toalecie Jaya.
- Wszystko w porządku? - Położyłam mu dłoń na ramieniu i wtedy on zaczął wymiotować. - Zrobić ci miętę?
- Nie. - Jared otarł usta wierzchem dłoni i z małą pomocą z mojej strony wstał z zimnych kafelek.
- Pomoże ci.
- Już mi lepiej. - Szatyn podszedł do umywalki i odkręcił zimną wodę.
- Zatrułeś się czymś?
- Nie, to przez sen.
- Przez sen? - Spojrzałam na Jerry'ego pytającym wzrokiem, co mógł zauważyć w tafli lusterka.
- Taa.
- Co takiego ci się śniło?
- Nie pamiętam - burknął wymijająco i przekręcił nieduży kurek.
- Nie pamiętasz?
- Przecież mówię.
- Ej, o co ci chodzi, co?
- O nic.
- Przecież widzę. 
Leto starał się to ukryć, ale jego zdenerwowanie było widoczne, przynajmniej dla mnie.
- Nie chcę, żebyś tam szła - rzucił już zupełnie innym tonem, opierając się plecami o zlew.
- Wiem, ja też nie chcę, ale muszę, bo inaczej będziemy mieć kłopoty.
- Wiem. - Jared wyciągnął dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją i przytuliłam się do nabierającego z powrotem kolorów chłopaka. - Może poproszę Shannona, żeby tam z tobą poszedł, co? Ten frajer go nie zna, więc siądzie gdzieś z boku i w razie co zareaguje.
- Nie trzeba, nic mi nie będzie.
- Skąd ta pewność?
- Będzie tam pełno ludzi, więc raczej nie zacznie się do mnie dobierać.
- A co jeśli zaproponuje ci podwózkę i zacznie cię obłapiać w samochodzie? -  Wzrok i ton Jareda były tak poważne, że aż zachciało mi się śmiać. On i ta jego wyobraźnia.
- Nie zgodzę się na odwiezienie. Złapię taksówkę, dobrze, tatusiu?
- Mary, to wcale nie jest śmieszne. Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie. - Uśmiechnęłam się i splotłam jego palce ze swoimi.
- Sama wiesz, jakie świry są... 
Tu mu przerwałam, przyciskając wargi do jego jeszcze wilgotnych od wody ust. 
- Oj Mary, Mary... - Westchnął, gdy przerwałam nasz pocałunek i mocno mnie do siebie przytulił. Jego dłoń z moich pleców przeniosła się na pośladek i wtedy na jego twarzy pojawił się dosyć dziwny wyraz.
- Co jest?
- Zlałaś się?
- Trzy razy. To okres.
- Okres? Cholera, a już myślałem, że sobie poświntuszymy.
- Czy ty kiedykolwiek myślisz o czymś innym?
- Przy tobie? Nie.
- Świnia! - Szturchnęłam jego ramię, na co ten posłał mi prowokujący uśmieszek. - A teraz wyjdź, bo muszę się wysikać i nałożyć podpaskę.
- Wyjdź? Przecież nie masz tam nic, czego bym nie widział.
- Skąd ta pewność? - Uniosłam wymownie brwi, na co mój chłopak wybuchł głośnym śmiechem. Zawtórowałam mu, po czym znów wpiłam się w jego miękkie i ciepłe wargi. 






***




        Niewysoki, ubrany we frak i białe rękawiczki mężczyzna otworzył przede mną przeszklone drzwi, kłaniając się niemal w pas. Nieco skrępowana takim zachowaniem nieśmiało mu podziękowałam i zaraz gdy tylko przestąpiłam próg i znalazłam się w niedużym, ciepłym pomieszczeniu, kolejny pracownik lokalu zabrał ode mnie czarną skórę, którą narzuciłam na sukienkę tego samego koloru. Nie miałam zamiaru stroić się dla tego palanta, ale wiedziałam, że Lone Ground to lokal dla bogaczy, więc gdybym poszła tam ubrana w jeansy, pozostali goście spaliliby mnie na popiół swoimi przeszywającymi spojrzeniami.
- Pan Wharton już na panią czeka - oznajmił mężczyzna, a ja spojrzałam na niego nieco zdziwiona. - Finn Wharton. 
Parsknęłam króciutkim i cichym śmiechem, co wprowadziło blondyna w lekkie zmieszanie. Nie śmiałam się z niego, śmiałam się, bo dopiero w tamtym momencie poznałam nazwisko swojego prześladowcy. To on rok wcześniej wyłożył połowę funduszy na remont domu kultury, więc pewnie dlatego znalazł  się wtedy na próbie, a nie dlatego, że mnie śledził.
- Który stolik?
- Domyśli się pani - odpowiedział mi z tajemniczym uśmieszkiem. 
Czyżby to było złośliwe odgryzienie się za mój śmiech, który nawet nie dotyczył jego osoby? 
Już chciałam zwyzywać go od palantów, gdy drzwi głównej sali otworzyły się na oścież i zorientowałam się, że to wcale nie była złośliwość. W obszernym pomieszczeniu stał tylko jeden jedyny stolik. Nieduży, okrągły, w samym centrum wyłożonej jasnymi panelami podłogi. 
To jakiś żart? przeszło mi przez myśl i wtedy usłyszałam odgłos odsuwającego się krzesła. Finn ubrany w jak zwykle biały garnitur podniósł się właśnie z pozycji siedzącej i posłał mi zachęcający uśmiech, który podziałał odwrotnie niż autor tego chciał. Zamiast poczuć się zachęcona do zajęcia drugiego krzesła, miałam ochotę się obrócić i wybiec stamtąd, jak najdalej od tego psychola. No bo kto normalny prosi o to, żeby właściciel lokalu pozbył się wszystkich stolików poza jednym i odmówił rezerwacji innym gościom? 
Mimo takich myśli zrobiłam krok do przodu, potem następny i kolejny, aż byłam tak blisko, by Finn mógł mi podać bukiet róż.
- Nie lubię czerwonych. - Zignorowałam wyciągnięte w moją stronę kwiaty i usiadłam na krześle, nie dając mężczyźnie szansy na to, by je dla mnie odsunął.
- Na przyszłość będę wiedział.
- Na przyszłość? - Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Kto wie, może dziś się do mnie przekonasz.
- Nie liczyłabym na to - prychnęłam, rzucając okiem na porozrzucane na białym obrusie, zafarbowane na zielone płatki wyschniętych róż.
- Zawsze jesteś taką pesymistką?
- Tylko wtedy, gdy muszę spotykać się z kimś, kto mnie szantażuje. - Posłałam Whartonowi złośliwy uśmieszek, na co ten uniósł nieznacznie lewy kącik ust. - Jeśli myślisz, że fakt, iż zapłaciłeś właścicielowi za to, że opróżnił dla ciebie restaurację mi imponuje, to jesteś w grubym błędzie. 
Mężczyzna cicho się zaśmiał, a ja posłałam mu kolejne pytające spojrzenie.
- Za nic nie płaciłem, to ja jestem właścicielem.
- No tak, jak mogłam się nie domyślić.
- Nie lubię się chwalić.
- Odniosłam nieco inne wrażenie.
- Jesteś niesamowita. - Na jego twarzy znów pojawił się ten jego półuśmieszek, który przy lekkiej opuchliźnie wyglądał jeszcze obrzydliwej niż zwykle. - No to na co masz ochotę?
- Na powrót do domu. Oh, pytałeś o jedzenie, tak? Źle zrozumiałam pytanie - rzuciłam teatralnym tonem, po czym chwyciłam leżące na rogu stolika menu. Po dłuższej chwili wylepiana wzroku w nazwy potraw, które nic mi nie mówiły, zdecydowałam się na piure ziemniaczane i grillowaną pierś z kurczaka. Finn, chcąc nadal uchodzić za dżentelmena, zdecydował się na to samo, po czym podał mi kartę win.
- To wszystko to wina francuskie. Jako Franczuka w jednej drugiej pewnie je lubisz.
- W jednej trzeciej, kiepsko się przygotowałeś. - Starałam się zachować zimny i obojętny ton, ale tak naprawdę byłam w szoku. Skąd on w ogóle wiedział o moim pochodzeniu?
- Drobne niedopatrzenie, zdarza się, ale ogólnie wiem o tobie dosyć sporo.
- Tak ci się tylko wydaje. - Zdążyłam to powiedzieć i przy naszym stoliku pojawił się kelner z tacą, na której stały dwa parujące talerze. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Słyniemy z bardzo szybkiej obsługi - odezwał się Finn, a jego pracownik postawił przed nami nasz posiłek. - Dwie godziny temu kazałem kucharzom przygotować wszystkie dania z karty, żebyś nie musiała długo czekać na jedzenie.
- No to zmarnowałeś ich czas i produkty.
- Żadna strata, w okolicy kręci się mnóstwo bezdomnych, będą mieli ucztę.
- Przynajmniej tyle dobrego z tej naszej kolacji. - Chwyciłam w dłoń posrebrzane sztućce i wbiłam je w naprawdę apetycznie pachnący kawałek mięsa.
- No, a co z tym winem?
- Wypiję każde, byle nie wytrawne. 
Brunet podał kelnerowi nazwę jednego z win, po czym ten udał się z powrotem do kuchni.
- I jak, smakuje? - zapytał, gdy tylko przełknęłam swój pierwszy kęs.
- Tak.
- Cieszę się.
- To zasługa kucharza, nie twoja.
- Trafna uwaga. - Finn rozłożył seledynową serwetkę i położył ją sobie na kolanach. - Może powiesz mi coś więcej o sobie, co?
- Po co, skoro sam powiedziałeś, że sporo o mnie wiesz?
- Sporo, ale nie wszystko. Wiem, że tańczyłaś kiedyś w balecie i ćwiczyłaś gimnastykę. Masz młodszą siostrę, która mieszka z babcią w Seattle. Twój ojciec jest szefem tutejszej policji, a matka była skrzypaczką. Zginęła siedem lat temu w wypadku samochodowym.
- Zamknij się - warknęłam, zaciskając mocniej dłoń na widelcu, jednak on to zignorował.
- Jechałaś wtedy razem z nią i złamałaś obojczyk, przez co przestałaś chodzić na zajęcia z gimnastyki, zrezygnowałaś też z baletu. Nie wiem dlaczego to zrobiłaś, twojej mamie zapewne zależało na tym, byś rozwijała swój talent.
- Nie waż się mówić o mojej matce! - wrzasnęłam tak głośno, że obecny na sali kwartet smyczkowy przestał grać.
- Przecież nie mówię nic złego, Mary.
- Nie znałeś jej, więc skąd niby możesz wiedzieć, czego chciała, co?! Myślisz, że skoro jesteś bogaty to wszystko ci wolno, tak?! Mylisz się. Jesteś pierdolonym gnojem! Zwykłym, nic niewartym śmieciem! Leć sobie do mojego tatusia, oskarż mojego chłopaka o pobicie, rób, co ci się żywnie podoba, mam to w dupie! Nie mam zamiaru dłużej na ciebie patrzeć! - Szybko zerwałam się z miejsca, a mężczyzna za mną.
- Mary, przepraszam, nie chciałem cię urazić.
- Zamknij się!
- Mary!  - Mężczyzna chwyciła mnie za ramię i akurat wtedy na sali pojawił się kelner z winem. Niewiele myśląc, chwyciłam w dłoń butelkę i rozbiłam ją na głowie zdezorientowanego bruneta.
Nie myślałam wtedy o konsekwencjach, ani o tym, że mogłam go zabić, czego oczywiście nie zrobiłam. Facet nawet nie stracił przytomności, jedynie lekko się zachwiał. Być może wbiło mu się w skórę kilka kawałków szkła, ale nie mogło to być nic poważnego. Zresztą nawet mnie to nie obchodziło.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj! Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć! - wrzasnęłam i wybiegłam z lokalu, którego pracownicy rzucili się właścicielowi na pomoc. 
        Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, więc zdjęłam wysokie obcasy i zaczęłam biec boso przez nierówny chodnik. Nawet nie pomyślałam o tym, by złapać taksówkę, w głowię miałam tylko jedno: biegnij! Może bałam się, że ktoś wybiegł za mną i mnie gonił, by zabrać na policję, a może po prostu chciałam jak najszybciej wtulić się w ramiona Jareda. Sama nie wiedziałam. Wtedy nie myślałam o niczym innym, tylko o biegu. Przemierzyłam tak całą milę, jaka dzieliła lokal Finna od mojego mieszkania. Od momentu zdjęcia butów, mimo palącego bólu mięśni, nie zatrzymałam się nawet na sekundę. Zrobiłam to dopiero wtedy, gdy znalazłam się w budynku. W windzie nałożyłam z powrotem czarne szpilki i nieco ochłonęłam. Kiedy ją opuściłam, podeszłam do drzwi, starając się unormować w dalszym ciągu nierówny oddech. Nacisnęłam klamkę i weszłam do mieszkania, gdzie panowała nieprzyjemna ciemność. 
Czyżbym zapomniała zamknąć drzwi przed wyjściem? Z tą myślą nałożyłam łańcuch i przekręciłam klucz, który zostawiłam w zamku. Zdjęłam buty i weszłam do, zdawałoby się, pustego salonu. Po omacku wyszukałam kontakt i gdy go nacisnęłam, zobaczyłam tuż przed sobą męską sylwetkę. Zanim zorientowałam się, że to Jared, zdążyłam już głośno pisnąć.
- Co ty tak po ciemku? 
Nie odpowiedział tylko zmierzył mnie uważnie wzrokiem.
- Pieprzyłaś się z nim - wycedził, patrząc na mnie jak na najgorszego wroga.
- Co?!
- Pieprzyłaś się z tym jebańcem! - krzyknął tak głośno, że moje ciało podskoczyło i zadrżało.
- Z nikim się nie pieprzyłam!
- Przecież widzę!
- Co widzisz?! 
Znów nic mi nie powiedział tylko prędko mnie wyminął, zdjął z wieszaka swoją skórę, wsunął stopy w trampki i opuścił mieszkanie, trzaskając głośno drzwiami. 
Przez kilka sekund wbijałam zszokowany wzrok we wprowadzony w ruch łańcuch. Dopiero po chwili odzyskałam zdolność myślenia i ruchu.
- Widzi? Co on do cholery widzi? - rzuciłam sama sobie i skierowałam się do łazienki. 
Kiedy spojrzałam w lustro, wszystko stało się jasne: moje włosy były w kompletnym nieładzie, policzki oblane intensywnym rumieńcem, czerwona pomadka rozmazana, a sukienka wygnieciona. W dodatku rajstopy przez intensywny bieg nieco się przekrzywiły, co mogło sprawiać wrażenie, że zakładałam je w pośpiechu.
- Kurwa mać! - Zaciśnięta w pięść dłoń uderzyła w taflę lustra, rozbijając je. Kawałki szkła posypały się na podłogę i do umywalki, cześć z nich wbiła się także w moje ciało. Krew spłynęła po bladym nadgarstku, a po policzkach popłynęły łzy. Dlaczego nawet on oceniał mnie po pozorach?
 






Jared:

        Zatrzymałem się przed niezbyt wysoką bramą i przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w uchwyt otwierający furtkę, zastanawiając się - wejść czy nie wejść. W głowie tworzyłem sobie dwie wizje: mama śpi, idę z bratem do pokoju, wyżalam się mu, opróżniamy barek i rano budzimy się z wielkim kacem, co jednak nie zmienia faktu, że wyrzuciłem z siebie wszystko to, co chciałem wyrzucić. Druga opcja była mniej kolorowa: mama nie śpi, staje pod drzwiami, przysłuchuje się naszej rozmowie, po czym wpada do pokoju Shannona i zaczyna swoją gadkę w stylu "mówiłam ci, że ta dziewczyna to zwykła dziwka." Ta opcja była o wiele bardziej prawdopodobna, więc koniec końców rzuciłem jedynie spojrzenie na parterowy budynek i oddaliłem się od ogrodzenia.
        Światło ulicznych latarni oświetlało ciągnącą się przede mną drogę, jednak nie dochodziło do mroków mojego umysłu. Tam ciemność była intensywniejsza niż ta nocna. Mimo iż starałem się odepchnąć od siebie te myśli, oczami wyobraźni cały czas widziałem Mary pieprzącą się z Finnem. Widziałem wnętrze jego obrzydliwie luksusowego auta, na jakie ja nigdy nie mógłbym sobie pozwolić, w którym on wpychał swoją wstrętną łapę pod majtki mojej dziewczyny, penetrując ją palcami. Widziałem rozkosz na jej twarzy. Widziałem jego obrzezanego kutasa w jej ustach. Widziałem ich pierdolących się w każdej możliwej pozycji, na tych pierdolonych, skórzanych fotelach. Te obrazy prześladowały mnie od samego rana i nasiliły się po tym, jak wróciła zarumieniona, w pogniecionej sukience i z powykrzywianymi rajstopami. Co innego miałem sobie pomyśleć? Co innego mogło przyjść mi do głowy po kilku godzinach wyobrażania sobie takich rzeczy? Ufałem jej, ale nie ufałem jemu. Napalony facet potrafił  zachęcić do seksu nawet kobietę, która szczerze go nienawidziła, nie uciekając się do przemocy. Wystarczył odpowiedni nastrój, parę słodkich słówek i odrobina wina. Byłem pewien, że Finn o to wszystko zadbał i udało mu się dopiąć swego, udało mi się przerżnąć moją dziewczyną. Moją Mary! 
Wściekły, sfrustrowany i co tylko kopnąłem stojący na poboczu kontener po brzegi wypełniony śmieciami, z którego wyleciało kilka pudełek po mrożonej pizzy.
- Nudzi ci się, gówniarzu?! - Zza wysokiego płotu wychylił się starszy mężczyzna ściskający w ręku drewnianą laskę. - Łbem sobie w to powal! 
Odpowiedziałem mu krótkim i dobitnym pierdol się i ruszyłem przed siebie. Nie miałem konkretnego celu, chciałem po prostu być poza domem, z dala od Mary, by przypadkiem, w przypływie złości, nie zrobić jej krzywdy. 





  ***



         - Dałeś jej chociaż dojść do słowa? - zapytał Daniel, gdy opróżnialiśmy razem butelkę piwa na jego ganku.
- Nie.
- No więc skąd wiesz, że to z nim zrobiła?
- Czuję to. - Upiłem kolejny łyk piekielnie gorzkiego trunku i podałem go basiście.
- Przeczucie to za mało. Nie pomyślałeś, że może on próbował ją zgwałcić, albo coś  w tym stylu?
- Nie wyglądała jak ktoś, kto omal nie został ofiarą gwałtu.
- Za pochopnie wyciągasz wnioski, stary. Wiesz, że jej nie lubię, ale powinieneś pozwolić się jej wytłumaczyć.
- Myślisz? - Spojrzałem na przyjaciela pytającym wzrokiem, a ten pokiwał głową.
- Shannon powiedziałby ci to samo. Jeśli ją kochasz...
- Jasne, że kocham! - wtrąciłem się.
- To idź do domu i poproś ją o szczerą rozmowę.
- No, a co jeśli mam rację i ona faktycznie się z nim pieprzyła?
- Wtedy będziesz miał prawo się wkurwiać. Zerwiesz z nią i tyle. Zresztą, to już będzie twoja decyzja, ja ci tylko radzę, żebyś tam poszedł i pozwolił jej wszystko na spokojnie wyjaśnić. Co będzie potem, to się okaże.
- Tak zrobię. Dzięki. - Postawiłem szklaną butelkę na podłodze i szybko zbiegłem po drewnianych schodkach. Sam nie wiedziałem, dlaczego wcześniej nie dałem jej szansy na wytłumaczenie się. Wkurwiony człowiek nie myśli logicznie.
         Wysiadłem z windy i udałem się w stronę swojego mieszkania. Nieco odrapane drzwi były, o dziwo, otwarte. W całym domu panowała ciemność, tylko spod drzwi łazienki wypływała smuga jasnego światła, więc to tam się skierowałem zaraz po zdjęciu butów. Nie mając pewności, co robi tam King, delikatnie zapukałem, jednak nie spotkało się to z żadną reakcją z jej strony.
- Wchodzę. - Nacisnąłem klamkę i pierwszym, co zobaczyłem, było leżące na podłodze szkło. - Co, do cholery? - Uniosłem wzrok, po lustrze została już tylko biała płyta.
- Rozbiło się - usłyszałem i spojrzałem na Mary. Siedziała na zamkniętej muszli, w zakrwawionej dłoni trzymała dymiącego się papierosa.
- Co ci się stało?
Nie odpowiedziała tylko mocno się zaciągnęła, jakby zupełnie nie przejmując się swoją raną. 
- Czemu to zrobiłaś, ty idiotko? 
Znów nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, lecz mimo to pomogłem jej wstać i podejść do umywalki. Wyciągnąłem spomiędzy jej drżących palców Marlboro i wetknąłem go pomiędzy rozchylone wargi blondynki. Odkręciłem wodę, chwyciłem jej prawą kończynę i podsunąłem pod zimny strumień. Cicho syknęła, wypuszczając papierosa z ust. Niedopałek odbił się od kafelek, a ja, zupełnie nieświadomie, przydepnąłem go okrytą białą skarpetką stopą, narażając się tym samym na nieprzyjemny ból, który jednak zignorowałem na rzecz oczyszczenia rany Mary.
- Boże, jaka ty czasami jesteś głupia. 
Uszkodzenie nie było poważne, szkło nie weszło zbyt głęboko, dziewczyna już nie krwawiła, ale mimo wszystko widok nie był przyjemny. 
Pokręciłem głową i chwyciłem leżący na szafce ręcznik papierowy, którym owinąłem rękę King. Nawet nie podziękowała, po prostu wyszła z łazienki.
- Mary, chcę pogadać - rzuciłem, ruszając za nią. Po raz kolejny mnie zignorowała, zamiast się odwrócić, usiadła w fotelu. - Mary, proszę cię. Wiem, że nie powinienem był tak reagować, ale...
- Nie pieprzyłam się z nim - przerwała mi nosowym głosem. Zrobiłem krok do przodu i zatrzymałem się przy miękkim meblu, kładąc dłoń na jego oparciu.
- Wierzę ci, ale chcę, żebyś powiedziała mi, co się stało. Dobierał się do ciebie?
- Nie.
- Więc skąd ta pognieciona sukienka, rajstopy?
- Biegłam - wydukała, przecierając lewe oko wierzchem dłoni.
- Biegłaś?
- Finn zaczął mówić o mojej mamie, zdenerwowałam się i walnęłam go butelką.
- Co? - Spojrzałem na nią zszokowanym wzrokiem.
- Rozbiłam mu wino na głowie i uciekłam. Bałam się, że ktoś będzie mnie gonił, no i chciałam, jak najszybciej wrócić do ciebie, więc zdjęłam buty i pobiegłam. Przepraszam, Jared.
- Przepraszasz mnie? Za co? To ja powinienem przeprosić ciebie. - Chwyciłem jej nieuszkodzoną dłoń i przycisnąłem ją do swojej twarzy. Wierzyłem jej, wiedziałem, że mnie nie kłamie. W takich sytuacjach nigdy mnie nie okłamywała.
- No przecież poszłam tam, żeby na ciebie nie doniósł, miałam być dla niego miła, miałam wytrzymać z nim cały wieczór, dla ciebie i nawaliłam. Puściły mi nerwy i teraz on cię oskarży. Pójdziesz do więzienia, przeze mnie. - To powiedziawszy, wybuchnęła głośnym płaczem. Starałem się ją uspokoić, jednak na próżno, więc po prostu pozwoliłem jej się wypłakać. To było jej potrzebne, bo czasami człowiek musi sobie popłakać, żeby pozbyć się wszelkiego zła ze swojej duszy.*


*Wers inspirowany fragmentem piosenki zespołu Dżem, Mała aleja róż. 
................................
Tytuł rozdziału: Jestem twoim piekłem, jestem twoim marzeniem

           - Jeśli sen wydaje Wam się nieco przerysowany, taki miał właśnie być. 
     - Motyw wyrwania włosów zainspirowany jednym z moich osobistych koszmarów sennych.
          - Spotkanie z Finnem napisane dopiero za drugim podejściem. Pierwsza wersja była tak beznadziejna, że ze złości zaczęłam rzucać zeszytem po całym pokoju. Dopiero na drugi dzień udało mi się napisać coś, co mnie w miarę zadowoliło.
 




Data pierwotnej publikacji: 21.03.2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz